wtorek, 22 lipca 2014

Zanim rzucą nas lwom na pożarcie

Chrześcijanie protestują, rząd robi swoje.

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 29/2014

Reakcja Kościoła na głośny spektakl „Golgota Picnic” i państwową nagonkę na prof. Bogdana Chazana ma niewątpliwie wymiar ewangelizacyjny. W całej Polsce chrześcijanie wychodzą na place i ulice, żeby bronić życia i rodziny, upominać się o prawo lekarzy do stosowania klauzuli sumienia, protestować przeciwko bluźnierczym tendencjom w kulturze, a przy okazji świadczyć o darmowej miłości Boga. Niestety, są to już tylko manifestacje mniejszości, która przez ogół społeczeństwa jest postrzegana jako grupa fanatyków lub dziwaków.

Gdy w połowie lat 90. XX wieku jedna z niemieckich gazet z okazji kolejnej rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II opublikowała reportaż o polskim katolicyzmie ludowym, jego tytuł brzmiał: „Tam, gdzie Bóg ma jeszcze swoją ojczyznę”. Dziś sytuacja chrześcijan nad Wisłą nie różni się zasadniczo od położenia naszych braci na Zachodzie. Mamy swoje organizacje pro-life i liderów posługujących się retoryką przejętą od amerykańskich pastorów-aktywistów. Podpisujemy setki listów otwartych, rozpaczliwie upominamy się o swoje „prawa”, ale mury, które przed nami postawiono, wciąż „rosną, rosną, rosną”, jak w piosence Jacka Kaczmarskiego. Przestrzeń naszej „wolności religijnej” skurczyła się do rozmiarów getta i z każdym rokiem będzie mniejsza. Żarliwe protesty spowalniają ten proces, ale go nie zatrzymają.

Choć postmodernistyczna rewolucja zaczęła się w Polsce z lekkim opóźnieniem w stosunku do krajów Zachodu, to posiada ten sam mechanizm. Służy jej przede wszystkim metoda małych kroków i programowego stopniowania zła. Gdy trwają jeszcze dyskusje nad jedną transgresją kulturową, np. nad zdefiniowaniem homoseksualizmu jako „orientacji seksualnej”, w przestrzeń publiczną zostaje wrzucony kolejny „kontrowersyjny” projekt, np. powszechne prawo kobiet do aborcji. Wskutek protestów katolików ten drugi pomysł udaje się czasowo zablokować, ale większość z nas ustępuje w pierwszej sprawie, która wobec zabijania nienarodzonych wydaje się błahostką. Kiedy jednak pojawia się temat adopcji dzieci przez „gejów”, wielu katolików, zwłaszcza nominalnych, jest skłonnych zaakceptować kompromisowe ustawodawstwo w sprawie aborcji. Dziś jesteśmy dumni z faktu, że zdołaliśmy powstrzymać ideologów gender przed ingerencją w tożsamość płciową przedszkolaków. A genderyści się cieszą, że w konsekwencji mniej poważnie traktujemy kwestię seksedukacji i popularyzacji antykoncepcji w szkołach.

Ta manipulacja powtarza się jak wątek zdrady małżeńskiej w telenoweli. To dzięki metodzie małych kroków Polacy obojętnieją na in vitro, odbieranie dzieci rodzicom oskarżonym o „chłód emocjonalny”, a niedługo bez większych oporów pogodzą się pewnie z „prawem” do eutanazji, które w praktyce oznacza eksterminację ubezwłasnowolnionych staruszków. Niedawno usłyszałem relację kobiety w stanie błogosławionym, która poddała się w Skandynawii badaniom USG. Na proste pytanie: „Chłopiec czy dziewczynka?”, szwedzki lekarz odpowiedział jej: „Tego przecież nie można stwierdzić. Chyba nie sądzi pani, że organ zewnętrzny determinuje tożsamość płciową”. Czy w Polsce takie „doradztwo medyczne” jest niemożliwe? Poczekajmy kilka lat, a wtedy przekonamy się, że jest nie tylko możliwe, ale i nakazane przez prawo.

Ktoś powie, że nie powinniśmy byli wstępować do Unii Europejskiej, która narzuca barbarzyńskie tendencje w kulturze. Jan Paweł II uważał inaczej. Miał nadzieję, że „przyjęcie nowych państw członkowskich wzbogaci nasz kontynent o wspaniałe dziedzictwo tradycji kulturalnych i religijnych”. Ale wzywał nas jednocześnie do wykonania pewnej pracy duchowej w kulturze, bez której dążenia polityczne nie mogą wydać spodziewanych owoców. Tej pracy w wymiarze powszechnym nie wykonaliśmy. Papież brał pod uwagę również taką ewentualność. Wielokrotnie przestrzegał, że „demokracja bez wartości zamienia się w jawny lub ukryty totalitaryzm”. Żyjemy właśnie w takim systemie, dziś już bardziej jawnym niż ukrytym. Obecna władza nad Wisłą od lat realizuje dwa programy: antypolski i antychrześcijański, obsadzając instytucje kultury tęczowymi rewolucjonistami. Ale wielu chrześcijan nadal nie widzi związku między polityką państwa a własną sytuacją. Niektórzy są w stanie nawet popierać rząd aferzystów, porównując Donalda Tuska do zagubionej jawnogrzesznicy.

Protesty są oczywiście potrzebne, zwłaszcza gdy towarzyszy im ewangelizacja. Świadectwa na placach tworzą pomost między żywym Chrystusem a pojedynczymi ludźmi. Aby ewangelizować cały kontynent, trzeba jednak odtworzyć kulturę narodową, która będzie chronić wartości duchowe, wolność sumienia i pamięć o poświęceniu przeszłych pokoleń. A tego z kolei nie da się osiągnąć bez zaangażowania społecznego i politycznego, włącznie z masowym i odpowiedzialnym głosowaniem w wyborach. Być może jest już za późno na odzyskanie państwa. W takim wypadku czeka nas lub nasze dzieci perspektywa dalszych protestów, stopniowe poddawanie się prześladowaniom, wreszcie osobiste spotkanie z lwami na Stadionie Narodowym („Nie róbmy polityki, budujmy stadiony”). Ma to swój głęboko ewangeliczny sens. Czy jednak nie okazujemy się sługami gnuśnymi i nieużytecznymi, już dziś ustawiając się w kolejce do wybiegu? I czy nie popełniamy grzechu zaniechania, rezygnując z walki o wolną Polskę?

wtorek, 15 lipca 2014

Krwawa Niedziela

Wyczytywanie nazwisk ofiar rzezi wołyńskiej na wrocławskim Rynku





















 
O świcie 11 lipca 1943 roku oddziały UPA dokonały
skoordynowanego ataku na 99 polskich miejscowości na
Wołyniu. Mieszkańców przecinano piłą do drewna, rąbano
siekierami, palono żywcem, wleczono końmi, wyłupywano
im oczy, wyrywano języki. Po wymordowaniu ludności wsie
były palone, by uniemożliwić ponowne osiedlenie.

Oto jest dzień kiedy jaskółki
podrywają się z gniazd
lecz nie potrafią ulecieć w niebo

oto jest dzień kiedy konie
Hucułów kładą się na grzbietach
Czarnohory

oto jest dzień kiedy wilki
przechodzą obok owiec
nie czyniąc im krzywdy

oto jest dzień kiedy Swanowie
opuszczają kaukaskie baszty
i schodzą do miasta

oto jest dzień kiedy puszczyki
wybijają obole oczu
patrząc prosto w słońce

oto jest dzień kiedy dusze
Ormian stają w szeregu
tyłem do Araratu

oto jest dzień kiedy lilie
na polu zaczynają zazdrościć
Salomonowi

oto jest dzień kiedy cichną
modlitwy w monastyrach
na świętej górze Athos

oto jest dzień kiedy wiatr
roznosi dymy z Wołynia
aż po krańce ziemi

oto jest dzień
który dał nam Pan

(wiersz z tomu „De profundis”)

Ze Stanisławem Srokowskim i Feliksem Trusiewiczem w siedzibie Civitas Christiana

piątek, 4 lipca 2014