
czwartek, 26 maja 2016
środa, 25 maja 2016
O „Epigonii” w Polskim Radiu
W uroczystość Bożego Ciała Polskie Radio wyemituje dwie audycje poświęcone mojej nowej książce. Obie oparte na rozmowie z autorem i lekturze wybranych wierszy.
„Dwójka” – czwartek, godz. 13.00 (rozmowę prowadzi Dorota Gacek)
Słuchaj on-line:

„Trójka” – czwartek, godz. 18.05 (rozmowę prowadzi Barbara Marcinik)
Słuchaj on-line:
„Dwójka” – czwartek, godz. 13.00 (rozmowę prowadzi Dorota Gacek)
Słuchaj on-line:

„Trójka” – czwartek, godz. 18.05 (rozmowę prowadzi Barbara Marcinik)
Słuchaj on-line:

sobota, 21 maja 2016
O „Epigonii” w „Gazecie Polskiej Codziennie”
„Muza Wencla jest siostrą Mnemosyne, bogini pamięci, a sam poeta kreuje się na strażnika w jej ogrodzie, w świecie umarłych miast i bohaterów” – pisze Elżbieta Morawiec.
sobota, 14 maja 2016
poniedziałek, 9 maja 2016
Spotkanie autorskie w Krakowie
W czwartek 12 maja w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej będę czytał wiersze, odpowiadał na pytania i podpisywał tom „Epigonia”. Organizatorami spotkania, które rozpocznie się o godz. 18.00, są Fundacja im. Maurycego Mochnackiego oraz Wydawnictwo Arcana. Serdecznie zapraszam!
niedziela, 8 maja 2016
O „Epigonii” w „Gościu Niedzielnym”
„Jest w tych wierszach sporo nadziei, a nawet pewności,
że wyschłe kości kiedyś na nowo ożyją” - pisze Szymon Babuchowski.
Żeby przeczytać tekst, należy otworzyć grafiki w nowym oknie i powiększyć obraz.
że wyschłe kości kiedyś na nowo ożyją” - pisze Szymon Babuchowski.
Żeby przeczytać tekst, należy otworzyć grafiki w nowym oknie i powiększyć obraz.
sobota, 7 maja 2016
Bóg pisze moją biografię
Tytuł brzmi śmiesznie, co? Ale to prawda. Są poeci, którzy mają nadzieję, że kiedy umrą, ktoś uwieczni ich dokonania w grubej książce. Moja biografia powstaje już teraz. Tytuł: „Wojciech Wencel. Życie i twórczość”. Autor: Bóg.
Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 19/2016
Na początku chodziłem z tego powodu dumny jak paw. Myślałem nawet o tym, żeby umówić się z Autorem na jakiś procent od sprzedaży dzieła. Ale wtedy Bóg zaprosił mnie do swojej biblioteki i okazało się, że na półkach stoją miliony tomów. Mówiąc mniej metaforycznie, było to wtedy, gdy trafiłem na ludzi składających duchowe świadectwa. Spotykałem ich w różnych miejscach: podczas homilii w kościele, we wspólnocie neokatechumenalnej, na mityngach AA, we własnym domu, czasem za pośrednictwem mediów. Czułem się, jakbym zdejmował z półek książki, z których istnienia wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Okazało się, że Bóg jest biografem nie tylko genialnych poetów, ale również zapracowanych inżynierów, spoconych piłkarzy, gospodyń domowych, robotników budowlanych, polityków, więźniów i bezdomnych. W dodatku często zamieniał w zajmującą fabułę życie tych moich znajomych, na których dotąd patrzyłem z pobłażaniem. Bez cienia niechęci pisał o konkurencyjnych pisarzach, zachowawczych publicystach, nierozgarniętych krewnych i złośliwych spowiednikach. Kiedy wyszło na jaw, że nawet mój osobisty proboszcz ma w Bożej bibliotece swoją biografię, zawyłem boleśnie: – Nie, no to już przesada!
Po lekturze kilku fragmentów przeszło mi. Dałem się porwać Bożej narracji, dotarłem do ostatniej zapisanej strony i byłem ciekaw kolejnych rozdziałów. Bo trzeba dodać, że Bóg opisuje życie każdego ze swoich bohaterów na bieżąco. I nigdy nie wyrywa kartek. Wielokrotnie we własnej biografii trafiałem na jakiś upokarzający epizod, z którym trudno było mi się pogodzić. Miałem wrażenie, że Stwórca skreślił go na kolanie, przez co do wiekuistej narracji wkradły się błędy logiczne i stylistyczne. – Wyrwij tę kartkę! – krzyczałem. – Ulituj się nade mną grzesznym i z łaski swojej usuń mój powód do wstydu – prosiłem. Ale Bóg nic z tym felerem nie robił. Może dlatego, że – jak pisał Gilbert Keith Chesterton – „nie ma kosza na śmieci w domu Pana Boga”. A może dlatego, że wszystkie strony w książce były ponumerowane niczym włosy na mojej głowie i Autor nie chciał wprowadzać zamieszania. W pierwszej chwili zawsze reagowałem buntem. Dopiero kilka rozdziałów później dostrzegałem, że niechciany, przykry epizod miał głębokie uzasadnienie w moim życiu. Z upokorzeń wyrastała czystość serca, z gruzów dobrego mniemania o sobie – szczerość małżeńska, z niemocy twórczej – esencjonalna poezja. Nie miejsce tu, by pisać o szczegółach, bo to Bóg ma prawa autorskie do mojej biografii. Ale tak było.
I jest tak do tej pory. Niektórzy twierdzą, że w życiu piękne są tylko chwile. Ja, jak każdy człowiek, który odkrył, że jego historia jest pisana przez Boga, jestem zachwycony całą opowieścią. Gdy wpadam w dół śmierci, przypominam sobie słowa: „Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”. Gdy stoję na szczycie, wołam z całych sił: – Dzięki Ci, Panie! Ale najbardziej krzepiące jest poczucie sensu wyłaniającego się z dotychczas przeżytych lat. Ta narracja naprawdę dokądś prowadzi.
Sam jestem ciekawy, jak ostatecznie skończy się moja historia. W modlitwie pytam o to Boga, ale On – jak każdy szanujący się twórca – nie chce zdradzać zakończenia. Daje tylko do zrozumienia, że jeśli pewnego dnia nie ucieknę z Jego dzieła, mogę liczyć na pozytywny finał. Muszę przyznać, że dawniej często zastanawiałem się nad ucieczką. Być postacią literacką, zależną od woli Autora – to przecież nie brzmi szczególnie atrakcyjnie. Gdzie wolność? Gdzie prawo do planowania i samorealizacji? Ale w okolicach 35. rozdziału przestałem się buntować, bo to, co brałem za wolność, okazało się uzależnieniem. I przekonałem się, że im więcej „wolności” oddaję, tym więcej wolności zyskuję.
A że nauka nie idzie w las, sam napisałem książkę o ziarnie, które obumarło. Ma tytuł „Epigonia” i składa się z wierszy poświęconych zapomnianym poetom, żołnierzom, powstańcom, a przede wszystkim przedwiecznemu Słowu, które trudno odnaleźć we współczesnej polszczyźnie. Prof. Krzysztof Szwagrzyk przeprowadza ekshumacje na powązkowskiej Łączce; ja spróbowałem odnaleźć żywy sens w języku dawnej poezji. Kopałem, kopałem, aż na samym dnie ujrzałem bijące źródło. To był Bóg.
Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 19/2016
Na początku chodziłem z tego powodu dumny jak paw. Myślałem nawet o tym, żeby umówić się z Autorem na jakiś procent od sprzedaży dzieła. Ale wtedy Bóg zaprosił mnie do swojej biblioteki i okazało się, że na półkach stoją miliony tomów. Mówiąc mniej metaforycznie, było to wtedy, gdy trafiłem na ludzi składających duchowe świadectwa. Spotykałem ich w różnych miejscach: podczas homilii w kościele, we wspólnocie neokatechumenalnej, na mityngach AA, we własnym domu, czasem za pośrednictwem mediów. Czułem się, jakbym zdejmował z półek książki, z których istnienia wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Okazało się, że Bóg jest biografem nie tylko genialnych poetów, ale również zapracowanych inżynierów, spoconych piłkarzy, gospodyń domowych, robotników budowlanych, polityków, więźniów i bezdomnych. W dodatku często zamieniał w zajmującą fabułę życie tych moich znajomych, na których dotąd patrzyłem z pobłażaniem. Bez cienia niechęci pisał o konkurencyjnych pisarzach, zachowawczych publicystach, nierozgarniętych krewnych i złośliwych spowiednikach. Kiedy wyszło na jaw, że nawet mój osobisty proboszcz ma w Bożej bibliotece swoją biografię, zawyłem boleśnie: – Nie, no to już przesada!
Po lekturze kilku fragmentów przeszło mi. Dałem się porwać Bożej narracji, dotarłem do ostatniej zapisanej strony i byłem ciekaw kolejnych rozdziałów. Bo trzeba dodać, że Bóg opisuje życie każdego ze swoich bohaterów na bieżąco. I nigdy nie wyrywa kartek. Wielokrotnie we własnej biografii trafiałem na jakiś upokarzający epizod, z którym trudno było mi się pogodzić. Miałem wrażenie, że Stwórca skreślił go na kolanie, przez co do wiekuistej narracji wkradły się błędy logiczne i stylistyczne. – Wyrwij tę kartkę! – krzyczałem. – Ulituj się nade mną grzesznym i z łaski swojej usuń mój powód do wstydu – prosiłem. Ale Bóg nic z tym felerem nie robił. Może dlatego, że – jak pisał Gilbert Keith Chesterton – „nie ma kosza na śmieci w domu Pana Boga”. A może dlatego, że wszystkie strony w książce były ponumerowane niczym włosy na mojej głowie i Autor nie chciał wprowadzać zamieszania. W pierwszej chwili zawsze reagowałem buntem. Dopiero kilka rozdziałów później dostrzegałem, że niechciany, przykry epizod miał głębokie uzasadnienie w moim życiu. Z upokorzeń wyrastała czystość serca, z gruzów dobrego mniemania o sobie – szczerość małżeńska, z niemocy twórczej – esencjonalna poezja. Nie miejsce tu, by pisać o szczegółach, bo to Bóg ma prawa autorskie do mojej biografii. Ale tak było.
I jest tak do tej pory. Niektórzy twierdzą, że w życiu piękne są tylko chwile. Ja, jak każdy człowiek, który odkrył, że jego historia jest pisana przez Boga, jestem zachwycony całą opowieścią. Gdy wpadam w dół śmierci, przypominam sobie słowa: „Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”. Gdy stoję na szczycie, wołam z całych sił: – Dzięki Ci, Panie! Ale najbardziej krzepiące jest poczucie sensu wyłaniającego się z dotychczas przeżytych lat. Ta narracja naprawdę dokądś prowadzi.
Sam jestem ciekawy, jak ostatecznie skończy się moja historia. W modlitwie pytam o to Boga, ale On – jak każdy szanujący się twórca – nie chce zdradzać zakończenia. Daje tylko do zrozumienia, że jeśli pewnego dnia nie ucieknę z Jego dzieła, mogę liczyć na pozytywny finał. Muszę przyznać, że dawniej często zastanawiałem się nad ucieczką. Być postacią literacką, zależną od woli Autora – to przecież nie brzmi szczególnie atrakcyjnie. Gdzie wolność? Gdzie prawo do planowania i samorealizacji? Ale w okolicach 35. rozdziału przestałem się buntować, bo to, co brałem za wolność, okazało się uzależnieniem. I przekonałem się, że im więcej „wolności” oddaję, tym więcej wolności zyskuję.
A że nauka nie idzie w las, sam napisałem książkę o ziarnie, które obumarło. Ma tytuł „Epigonia” i składa się z wierszy poświęconych zapomnianym poetom, żołnierzom, powstańcom, a przede wszystkim przedwiecznemu Słowu, które trudno odnaleźć we współczesnej polszczyźnie. Prof. Krzysztof Szwagrzyk przeprowadza ekshumacje na powązkowskiej Łączce; ja spróbowałem odnaleźć żywy sens w języku dawnej poezji. Kopałem, kopałem, aż na samym dnie ujrzałem bijące źródło. To był Bóg.
wtorek, 3 maja 2016
Stara śpiewka
![]() |
Witold Pruszkowski, Wizja (1890)
|
Mają oczy do patrzenia lecz nie widzą
żywej wiary która poszła do powstania
krew męczeńską wywabiają terpentyną
aż z ojczyzny im zostaje biała flaga
mają uszy do słuchania lecz nie słyszą
nocnych modlitw z głębi epok i bezdroży
nie o podbój nie o pokój nie o litość
ale o to by się stać Królestwem Bożym
mają umysł do myślenia lecz nie wiedzą
chociaż „Inka” o tym pisze w grypsach z nieba
że od śmierci dużo gorsza jest nikczemność:
Powiedz babci, zachowałam się jak trzeba
mają serce do kochania lecz nie znają
tej miłości co naczynia chroni z gliny
i napełnia je cierpliwie żywą wiarą
by sny ojców wciąż dźwigały się z mogiły
mają dusze do zbawienia ale nie chcą
przyjąć prawdy która niebo nam przybliża
wielką ciszę rozdzierają starą śpiewką:
Jeśli jesteś Synem Bożym, to zejdź z krzyża!
Wiersz z tomu „Epigonia” (2016)
Subskrybuj:
Posty (Atom)