niedziela, 4 marca 2018

Moda polska

Korneli Szlegel, Pułaski w Barze (fragment)




Państwu Justynie i Andrzejowi Nowakom

Pod sztucznym daktylowcem w śródmieściu Warszawy
rozsiadły się dwa diabły na skrawku murawy
starszy miał w małym palcu wszystkie grzechy świata
młodszy uczył się fachu głównie na Polakach
wzbudzając w nich stopniowo wstręt do samych siebie
oba były uznane za non gratae w Niebie
lecz pod fałszywą palmą czuły się swobodnie
trwało lato spaliny wisiały nad rondem
w słońcu topił się asfalt pies spał obok słupa
przechodnie narzekali na „piekielny upał”
po rozżarzonych szynach sunął tramwaj z Pragi
ale na diabły nikt tu nie zwracał uwagi

siedziały zamyślone jak siedzą chimery
na balustradzie starej paryskiej katedry
co wzmagało francuskie wpływy w tych rejonach
i tak spore ze względu na pomnik de Gaulle’a
pracy miały niewiele – wciąż ich ktoś wyręczał
na placu Zbawiciela stała sztuczna tęcza
a media podawały od lat jak na tacy:
nie ma w świecie idiotów większych niż Polacy
nagle sięgnął do torby dwustuletni diabeł
i nad kradzionym rogi schyliwszy obrazem
rozpoczął coś jak luźny historyczny wykład
on mówił – starszy słuchał lecz się nie odzywał

– Nie wiem, kogo dziś jeszcze Grottger może wzruszać.
Tylko spójrz na tych mężczyzn w zgrzybiałych kontuszach.
Klęczą w lasku, z którego widać Lanckoronę,
i pod wąsem mamroczą „Pod Twoją obronę”.
Dział nie mają, bo piękniej błyszczą karabele.
Do wojaczki się garną, lecz nigdy w niedzielę.
Każdy nosi na piersi ryngraf z Matką Boską,
a przeciw nim wybornie wyszkolone wojsko
hrabiego Suworowa – to był świetny strateg.
Wiedział, kiedy bić z armat, a kiedy ciąć batem.
Można nawet powiedzieć, że sokolim wzrokiem
i śmiałością decyzji wyprzedzał epokę.

A ci konfederaci od siedmiu boleści
na wojennym rzemiośle znali się jak dzieci:
Świętej Trójcy kazali pilnować okopów
i myśleli, że będą mieli święty spokój.
Mówiono im „zawróćcie” – była na to szansa –
a oni że z królami nie będą w aliansach.
Przewodził im – a jakże – ojczulek z karmelu.
Żadnego realisty w tłumie wizjonerów!
tu przerwał bo na rondzie zderzyły się auta
i ktoś tubalnie kogoś odsyłał „do diabła”
przez chwilę strzygł uszami przechwytując słowa
lecz w końcu machnął łapą i kontynuował:

– Jakie to wszystko śmieszne, cóż za egzaltacja!
Szlachecka zbieranina od Sasa do Lasa.
Gest Rejtana na Sejmie, najeżone kosy,
krakowskie rogatywki, śpiewy wniebogłosy.
Budzący się w Karpatach baśniowi rycerze,
książę, który „z honorem” utonął w Elsterze.
I tak przez całe dzieje – rupiecie szkaradne:
jakiś sztandar ukryty w wiejskiej skrzyni na dnie,
czarne sukienki kobiet, powstańskie czamary,
ślepa wiara w to wszystko, co jest nie do wiary.
Krzyżyki wystrugane z drewna olchowego,
szary mundur marszałka, włosy Słowackiego.

zanim skończył diatrybę jeszcze mięsem cisnął
a potem głos mu zabrał sędziwy Mefisto:
– Wykonujesz dla Piekła wspaniałą robotę,
mówiąc im, że są w świecie najgłupszym narodem,
lecz nie potrafię pojąć, żeś sam w to uwierzył.
Ludziom kłamię codziennie, ale bądźmy szczerzy:
gdyby nie te rupiecie, gdyby nie ta pamięć,
dawno byśmy im skradli gwiaździsty dyjament,
który całkiem rozumnie chowają w popiele.
Skąd w tobie ta gorączka, strącony aniele?
Skąd w tobie tyle żalu i kompleks teutoński?
Zdradź mi swoje nazwisko! 
– Jestem – Wielopolski.

Pierwodruk: "Arcana" nr 138 (6/2017)