sobota, 11 sierpnia 2012

Rzeczpospolita powstańcza

Krytycy Powstania Warszawskiego z reguły ukazują to wydarzenie w oderwaniu od polskiej historii. Zamiast otwarcie kwestionować całą tradycję naszych zrywów niepodległościowych, udają patriotów zgorszonych jakimiś wyjątkowymi błędami dowódców Armii Krajowej. A przecież ich zarzuty odnoszą się do samej idei otwartej walki z najeźdźcą.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 8 sierpnia 2012

Powstanie z definicji jest starciem słabo uzbrojonego podziemia z regularną armią okupacyjną. Każde jest nie dość dobrze przygotowane, a moment wybuchu nigdy nie jest optymalny. To raczej dramatyczna próba wyjścia z matni, odwrócenia zbiorowego losu, który wydaje się przesądzony. Dlatego niewiele jest powstań skutecznych. Bez szczęśliwego zbiegu okoliczności międzynarodowych zwycięstwo militarne praktycznie nie wchodzi w grę. Polacy kilkakrotnie musieli wybierać między zagładą narodu w wyniku złamania ducha i metodycznej eksterminacji patriotów a krańcowo ryzykowną próbą odzyskania wolności. Na tle dowódców np. powstania styczniowego ich następcy z 1944 r. okazali się wyjątkowo realistycznymi strategami. Jeśli ktoś kwestionuje sens takiej walki, powinien wybrać sobie inny naród z innym położeniem geopolitycznym i inną historią. Żyjąc na marginesie wspólnoty, której duszy nie rozumie, pozostanie człowiekiem sfrustrowanym i nieszczęśliwym.

W PRL krytycy Powstania Warszawskiego mieli trudniej niż dzisiaj. Dowódców AK piętnowała komunistyczna propaganda i wiedzieli, że powtarzając jej argumenty, zostaną uznani za użytecznych idiotów. Najczęściej przebierali się więc w szaty Hamleta. – Ale czy było warto? – pytali retorycznie. Odpowiedzi twierdzące ich nie interesowały. Dopiero gdy ktoś zaprzeczył, kiwali głowami jak pluszowe pieski za tylną szybą trabanta. W III RP mogą się wymądrzać do woli, rzucając obelgi na zmarłych bohaterów. W ubiegłym roku zapowiedzieli nawet symboliczny „proces pokazowy” architektów powstania. Rozumiem, że chcieli skazać gen. Tadeusza Komorowskiego „Bora”, bo większość jego współpracowników dostało już wyroki. Chociażby w moskiewskim procesie szesnastu. Gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek” i Delegat Rządu na Kraj Jan Stanisław Jankowski zostali później zamordowani w sowieckich więzieniach. Szczególnie znienawidzony przez krytyków powstania Antoni Chruściel „Monter” miał więcej szczęścia, bo pozostał na emigracji. Komuniści odebrali mu jedynie polskie obywatelstwo.

Komunistyczna praktyka przeciwstawiania „bohaterskiego ludu Warszawy” „zbrodniczym” dowódcom powstania ma swoją historyczną logikę. Wrogowie polskości zawsze dążyli do odcięcia narodowi głowy, co w Katyniu i – najprawdopodobniej – w Smoleńsku zrealizowano fizycznie, z chirurgiczną precyzją. Chłopom wmawiano, że zła jest patriotycznie nastawiona szlachta, robotnikom – że „polscy panowie”, obywatelom PRL – że „prowodyrzy” z Solidarności. Nawet dzisiejszych obrońców krzyża przedstawia się jako marionetki w rękach Jarosława Kaczyńskiego. Do odnowienia takiej perspektywy przyczynia się obecna, egocentryczna kultura, która neguje wartość zbiorowego heroizmu, rozdrapując indywidualne rany. Stąd wśród krytyków powstania są nie tylko „prawicowi” ultrapragmatycy, którzy odreagowują swój żałosny brak skuteczności w polityce, czy celebryci zatroskani o wygodę własnych dzieci, ale i ci wnukowie powstańców, którzy dali sobie wmówić, że rodzinna trauma jest krzywdą, a nie ceną świadomego patriotyzmu.

Jednak Powstanie Warszawskie było wspólną emanacją niepodległego ducha, polskim żywiołem, w którym dowódcy, żołnierze i cywile tworzyli jedność. Wystarczy poczytać o nastrojach panujących w Warszawie przed, w trakcie i po walkach. Jak wiele pogardy dla powstańców trzeba mieć, by traktować ich jako owce prowadzone na rzeź przez uświadomionych politycznie pasterzy. Przecież olbrzymia większość z nich wiedziała, o co walczy. Woleli Rzeczpospolitą powstańczą, z nikłą nadzieją przeżycia i odzyskania państwa, od fizycznej bądź cywilnej śmierci pod sowiecką okupacją. Oddając dziś cześć i chwałę bohaterom, nie róbmy tego ze współczucia. Infantylna litość byłaby dla nich policzkiem. Podziękujmy za ten mężny wybór, który sprawia, że – jak prorokował Tadeusz Gajcy – wciąż odradzamy się wolni, z ich bronią w naszych spokojnych snach.