wtorek, 20 listopada 2012

Nowe wiary, prawa, toalety

W kulturze III RP groteska uchodzi za mądrość życiową, a zdrowy rozsądek – za groteskę.


Pamiętają Państwo klimat kulturowy lat 90. ubiegłego wieku? Z medialnych jaj nie wykluli się jeszcze celebryci, homoseksualiści cenili prywatność, feminizm był mniej popularny od haftu krzyżykowego, a wychowawcze klapsy nie uchodziły za zbrodnię przeciw ludzkości. Polacy raczej nie prowadzili wojny z naturą. Na dochodzące z ciepłych krajów wieści o eutanazji, zmianie płci czy in vitro zazwyczaj stukali się w czoło. Mieli też poważne wątpliwości, czy najlepszy wiek na urodzenie pierwszego dziecka to 45 lat. Kto był katolikiem, wierzył w nierozerwalność sakramentu małżeństwa i nie próbował przekonać Pana Boga, że Jego poglądy na świat uległy przedawnieniu. Także w sferze obyczajowej panował zdrowy rozsądek. Sushi traktowano jako egzotyczny przysmak, a nie narodową potrawę Słowian. Siwiejący mężczyźni nie wzdychali do nastolatek i postaci z gier komputerowych. Modna dziś kremacja zmarłych kojarzyła się wyłącznie z urnami twarzowymi epoki żelaza.

W postkolonialnej kulturze III RP dopiero instalowali się architekci nowego wspaniałego świata. Niezbyt licznie, jakby nieśmiało, pojawiali się na uniwersytetach, w mediach i środowiskach artystycznych. Na każdym kroku akcentujący swoją „nowoczesność”, dla polskiej poezji nie byli jednak żadną nowością. Już w 1832 r. trafnie opisał ich w „Panu Tadeuszu” nasz narodowy wieszcz: „Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, (...) /Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, / Głoszących nowe wiary, prawa, toalety”.

Po latach okazało się, że „miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza” – zarówno w epoce saskiej i stanisławowskiej, jak i pookrągłostołowej. Gdyby było inaczej, każdy z nas dostrzegałby dziś nie tylko polityczny upadek państwa polskiego, ale i groteskę otaczającej nas pseudocywilizacji. A przecież większość Polaków już dawno przyzwyczaiła się do filozofii celebrytów, nieformalnych związków czy „partnerskiego” wychowania dzieci. „Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie / Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, / Milczał; boby krzyczała młodzież, że przeszkadza / Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! / Taka była przesądów owoczesnych władza! ”.

Manifestując patriotyzm na ulicach, często we własnych rodzinach siedzimy jak mysz pod miotłą, bo boimy się śmieszności. Ten brak reakcji bywa zrozumiały, ale jego skutków nie da się zamieść pod dywan. Milcząc, godzimy się na odwrócenie znaczeń w kulturze, gdzie groteska uchodzi za mądrość życiową, a zdrowy rozsądek – za groteskę. Umożliwiamy też stopniowe przesuwanie granicy cywilizacji śmierci. Przed 20 laty nauczono nas, że homoseksualizm to „orientacja”, 10 lat temu – że aborcja to „prawo kobiety do własnego brzucha” (na szczęście w tym przypadku dyskusja trwa), a dziś słychać już opinie, że człowiek rodzi się nie chłopczykiem lub dziewczynką, lecz „czystą kartą” i płeć może sobie wybrać.

Złudzeniem jest też poczucie, że tolerując moralne transgresje, sami zachowujemy na nie odporność. Z autentycznych patriotów, którzy w standardach obyczajowych III RP znaleźli usprawiedliwienie dla prywatnych zdrad, dałoby się stworzyć legion. To ich osobista sprawa? Mickiewicz miał na ten temat inne zdanie: „Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory; / Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. /Była to maszkarada, zapustna swawola, / Po której miał przyjść wkrótce wielki post – niewola! ”.

I tak dochodzimy do tajemnego związku między obyczajowością a niepodległością. Zaczerpnięta z Mickiewicza analogia między epoką przedrozbiorową a naszym czasem jest tak wyraźna, że musi niepokoić. Polska nie znajdzie swoich obrońców wśród pseudointeligencji III RP, która – jak kiedyś – „nie wierzy rzeczom najdawniejszym w świecie, jeśli ich nie czytała w francuskiej gazecie”. Także na państwo Tuska i Komorowskiego nie ma co liczyć. Jedyną realną siłą niepodległościową są środowiska regularnie manifestujące w Warszawie. Ale i my nie sprostamy zadaniu, jeśli tej walki o Polskę nie zaczniemy we własnym sumieniu i wśród najbliższych. Nowe wiary, prawa, toalety nie znikną szybko z kultury, jednak warto się z nimi zmagać. Najlepiej z pomocą Boga, który dysponuje skuteczną bronią do pokonania ludzkich obaw i uzależnień. Tą bronią jest miłość.