Kiedyś kochali go wszyscy. Wydawało się, że bez lektury „Pana Tadeusza” nie sposób w pełni być Polakiem. Dziś dystansują się od niego publicyści wszelkiej maści: budowniczowie nowego wspaniałego świata, konserwatywni pragmatycy, tradycjonaliści katoliccy, a nawet neomesjaniści.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 3 sierpnia 2011
Jedni krytykują go wprost, inni zdawkowo dają do zrozumienia, że jego tradycja ich drażni. Jak doszło do tego, że Adam Mickiewicz, którego dzieła były dawniej przechowywane w polskich domach jak relikwie, stał się persona non grata w życiu publicznym III RP? Dlaczego z wieszcza narodowego przeistoczył się nagle w strasznego odszczepieńca, towiańczyka, ekstremistę politycznego, ciemniaka i szaleńca?
Trzeba przyznać, że Mickiewicz potrafi ostro namieszać, zwłaszcza po swojej śmierci. Podczas premiery „Dziadów” w 1967 r. wbił nóż w plecy przyjaźni polsko-radzieckiej, i to wbrew intencjom reżysera. Teraz znów wyszedł z grobu, żeby zburzyć nasz święty spokój. I pomóc nam przemienić współczesną Polskę. Ci, którzy – dosłownie i w przenośni – nie mają zamiaru umierać za ojczyznę, już czują jego obecność. Wiedzą, że jego myśl polityczna może się odrodzić. Dlatego starają się go wykluczyć. Łatwiej bagatelizować moherów niż kontynuatorów mickiewiczowskiej tradycji. Ale wieszcz zdążył na nowo wejść między wolnych Polaków, a jego wykluczenie stało się częścią wspólnego losu. Słusznie mówił w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” Jarosław Marek Rymkiewicz: – To ogromny zaszczyt – być wykluczonym razem z Mickiewiczem i z wszystkimi moherami.
Dla ludzi – z różnych względów – wynarodowionych, pragnących realizować własne interesy lub plany Stwórcy wyłącznie w przestrzeni prywatnej, wskazówki wieszcza faktycznie muszą być irytujące. Wolność? Tak, ale jako doświadczenie polskiej duszy. Mała ojczyzna? Proszę bardzo: Soplicowo, centrum polskości. Multikulturowość? Żyd czy Słowianin nam bratem, w granicach polskiego imperium. Żywe chrześcijaństwo? Oczywiście! Niech miele ziarna polskich sumień i odnowi oblicze tej ziemi. Czego byś nie tknął, jesteś w Polsce.
W „Księgach narodu i księgach pielgrzymstwa polskiego” (1832) Mickiewicz pisze: „Nieraz mówią Wam, iż jesteście wpośród narodów ucywilizowanych i macie od nich uczyć się cywilizacji, ale wiedzcie, że ci, którzy Wam mówią o cywilizacji, sami nie rozumieją co mówią. Wyraz cywilizacja znaczył obywatelstwo, od słowa łacińskiego civis, obywatel. Obywatelem zaś nazywano człowieka, który poświęcał się za Ojczyznę swą. (…) Ale potem, w bałwochwalczym pomieszaniu języków, nazwano cywilizacją modne i wykwintne ubiory, smaczną kuchnię, wygodne karczmy, piękne teatra i szerokie drogi”.
Z perspektywy XXI wieku można dodać do tego zestawu zaawansowane technologie, media, hipermarkety i ciepłą wodę w kranie, a więc wszystko to, co – według dzisiejszych rządców dusz – ma być jedyną treścią polskiego życia. Koniec z poświęcaniem się za ojczyznę. Cywilizację budują nam Maciej Zień, Magda Gessler i Andrzej Saramonowicz. Tylko speca od szerokich dróg nie widać.
Mickiewicz nie nawołuje do porzucenia cywilizacyjnych zdobyczy, ale traktuje je wyłącznie jako środki zabezpieczające byt. „A jeśli narody gospodarne mają być najdoskonalsze – pisze – tedy mrówki przewyższają wszystkich gospodarnością; ale na człowieka to nie dosyć”. I wieszczy Polakom ambitną misję: „Nie Wy macie uczyć się cywilizacji od cudzoziemców, ale macie uczyć ich prawdziwej cywilizacji chrześcijańskiej”.
Po 10 kwietnia 2010 r. zaczął się w Polsce żmudny proces przywracania pierwotnego znaczenia słowu „obywatel”. Gorzej z wyznaczoną przez Mickiewicza misją. Żeby uczyć cudzoziemców cywilizacji chrześcijańskiej, trzeba najpierw ją zbudować. Wolni Węgrzy rozwiązali ten problem, masowo modląc się w intencji ojczyzny na różańcu. Dziś mają silne państwo i konstytucję zaczynającą się od słów: „Boże, błogosław Węgrów!”. Niedawno podobna krucjata różańcowa ruszyła w Polsce. Istnieją przynajmniej trzy powody, by wziąć w niej udział: zawierzenie Bogu, miłość ojczyzny, szacunek dla Mickiewicza.