sobota, 30 lipca 2011

Łeb Hydry

Niemiecka Nagroda Kwadrygi nareszcie została przyznana za realne zasługi, a nie wyłącznie za urok osobisty. Stawiając na Władimira Putina, dostojna kapituła doceniła jego „przewidywalność i determinację” w kształtowaniu rosyjskiej polityki.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 20 lipca 2011

Nawet najbardziej zagorzali krytycy byłego kagiebisty muszą przyznać, że jest on w swojej działalności wyjątkowo przewidywalny. Jeśli np. ktoś w Rosji zwraca uwagę na łamanie praw człowieka, to wiadomo, że wkrótce sąsiedzi znajdą go martwego w windzie. Ojciec rosyjskiego narodu potrafi też być niezwykle zdeterminowany. Dla rodaków osiadłych za granicą jest w stanie sprowadzić bałtycką herbatę słodzoną izotopem polonu 210, żeby nie czuli się przesadnie wyobcowani. Nic dziwnego, że wielu ludzi uznaje go za wzór do naśladowania. Krasawice z moskiewskich dyskotek już od dawna śpiewają: „Chcę takiego jak Putin, pełnego sił, żeby nie pił, nie obrażał i nie uciekł”. Teraz dołączyli do nich jurorzy prestiżowej europejskiej nagrody.

Niedawno na polski rynek trafił znakomity film „Car” Pawła Łungina. Sportretowany w nim Iwan Groźny masowo morduje swoich prawdziwych bądź wyimaginowanych oponentów, bo uważa się za Bożego pomazańca, który ma przygotować Rosję na zbliżający się Sąd Ostateczny. W odróżnieniu od niego Putin nie wygląda na proroka. Wprawdzie w poszukiwaniu nowej rosyjskiej idei od lat zacieśnia więzy z Cerkwią, ale prywatnie woli chyba ćwiczyć na siłowni, niż czerpać siłę ducha z prawosławnych śpiewów. Nie brakuje jednak religijnych interpretacji jego politycznej kariery. Główny ideolog Kremla Władisław Surkow twierdzi wprost, że „Putin jest człowiekiem, którego Bóg i los zesłali Rosji, gdy przeżywała trudny okres”.

Jak widać, przewidywalność nie jest wyłącznie cechą świeżo upieczonego laureata Nagrody Kwadrygi. To cecha całej rosyjskiej historii, w której autorytarne rządy odradzają się jak nieśmiertelny łeb Hydry. Zawsze zaczyna się od chaosu w państwie, który musi zostać okiełznany przez jakiegoś świętego lub herosa: cara, sekretarza, prezydenta, premiera. Potem jest już tylko terror uzasadniany wielką ideą, niemieszczący się w granicach Rosji, wylewający się na sąsiednie państwa. Istotę tego mechanizmu najlepiej oddaje posłanie polskiego bohatera, Ryszarda Siwca, który 8 września 1968 r. podczas uroczystości dożynkowych na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie dokonał samospalenia w proteście przeciwko inwazji wojsk komunistycznych na Czechosłowację. Ten nieugięty obrońca wolności pisał o „czerwonym terrorze”: „Promotorem tego zła jest władza opium, władza jako cel sam w sobie, władza totalna, bezgraniczna, bezwzględna, absolutna, nieznosząca żadnej krytyki, nielicząca się z niczym. Dążenie do osiągnięcia takiej władzy wywołało – według nas, chrześcijan – bunt aniołów przeciw Bogu”.

Ktoś powie, że to specyfika komunizmu z jego marksistowską dialektyką i teorią walki klas. Czym jednak jest komunizm? Według Mariana Zdziechowskiego, to religia przedrzeźniająca Kościół Chrystusowy, budująca społeczeństwo we wszystkich dziedzinach życia poddane Antychrystowi. Między religijnymi uniesieniami Iwana Groźnego, ateizmem Stalina i pragmatyzmem Putina istnieje duchowa ciągłość, której widomym znakiem jest dążenie do utrzymania władzy za wszelką cenę, przeradzające się w miarę możliwości w ambicje imperialne.

Poprzez szkołę marksistowską w PRL ten rosyjsko-sowiecki wirus trafił także do Polski. Jego rodzima odmiana, wybujała na gruncie III RP, na szczęście rzadko prowadzi do fizycznej eksterminacji wrogów (casus Marka Rosiaka), nie ma też nic wspólnego z imperializmem. Kształtuje jednak ogólną wizję świata. Osoby nią zarażone we wszelkich relacjach międzyludzkich widzą dążenie do dominacji, wzajemną grę interesów. To przypadek lewicowych intelektualistów, feministek, antyklerykałów, a ostatnio także rządu Donalda Tuska i jego twardego elektoratu. Dlatego tak trudno przekonać miliony polskich obywateli, że nasz głód prawdy, miłość, wiara i patriotyzm są bezinteresowne. Gdzie władza staje się religią, nie ma miejsca na autentyczne wartości. Jest tylko retoryka dorzynania watahy.