Gdy przeglądam oferty biur podróży, zawsze przypomina mi się stary dowcip o grupie menedżerów, która wyruszyła na imprezę integracyjną do Afryki. Podczas rejsu po Nilu statek się zachwiał i wycieczkowicze powpadali do rzeki. Z brzegu natychmiast zaczęły płynąć w ich stronę krokodyle. Widząc to, jeden z tonących mówi do drugiego: – Popatrz, niby taki biedny kraj, a łodzie ratunkowe mają z Lacosty.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 29 czerwca 2011
Sytuacja, jak to w kawale, nieco przerysowana, ale morał wiarygodny. Dla wielu pracowników korporacji, mediów czy agencji reklamowych, ale też dla zwykłych zjadaczy sushi, ikona snobistycznej firmy odzieżowej jest łatwiej rozpoznawalna niż egzemplarz żywego gada. Oddzieleni od świata gipsowymi ściankami biur i blachą samochodów, cudami technologii i wielkomiejskim blichtrem, całkowicie stracili kontakt z naturą. Z kulturą zresztą też, bo przecież nie jeżdżą na urlop do ciepłych krajów, żeby oglądać monastyry. Chcą pomieszkać w luksusowym hotelu, opalić się, nie uszkadzając tatuaży, i wypić jak najwięcej drinków z palemką. W rezerwacie między kortami a plażą nie mają szans odnaleźć się w pejzażu, bo żadnego pejzażu tam nie ma. Jest tylko seryjna fototapeta z piaskiem, wodą i romantycznym zachodem słońca. Po powrocie z urlopu zachowują się podobnie. Nawet przy wyborze mieszkania stawiają na modę, wygodę i funkcjonalność, a jeśli biorą pod uwagę widok z okna, to wyłącznie jako nową fototapetę.
Skrajnie odmienną postawę prezentują wygnańcy z dawnych polskich Kresów. W odróżnieniu od wielkomiejskiej młodzieży można ich nazwać strażnikami pejzażu. We wspomnieniach starannie przechowują obrazy rodzinnego Wołynia czy Wileńszczyzny: konkretny pagórek, sad czy zakręt rzeki. Dlaczego topografia zaginionego świata jest dla nich tak ważna? Najprościej odpowiedzieć, że przez sentyment do młodości, ale to tylko część prawdy. Drugą część dopowiada rumuński historyk religii Mircea Eliade, nauczając, że podstawową potrzebą człowieka religijnego jest ustanowienie w najbliższej okolicy duchowego centrum. Takim punktem sacrum może być kościół parafialny, ale też rodzinny dom albo góra uświęcona ludową tradycją. Im dalej od tego naładowanego energią miejsca, tym mniej rzeczywistości. Teraz łatwiej zrozumieć wygnańców z Kresów. Zdanie: „Ich świat się zawalił” ma znacznie głębszy sens, niż to się powszechnie przyjmuje. Ponieważ znajomy pejzaż był dla nich miniaturą kosmosu, musieli przenieść go w czułej pamięci na nową ziemię. I na podstawie tego wzoru na nowo „stworzyć” dla siebie rzeczywistość. Bez tego aktu trudno byłoby im orientować się w dalszym życiu.
Dla wielu współczesnych Polaków pejzaż jest tylko miłym obrazkiem. Nie mają świadomości, że to spójna struktura poznawcza, w której zapisane są metafizyczne znaki i ludzkie historie, definiujące dobro i zło, szczęście i grozę istnienia. W dwudziestoleciu międzywojennym wspólne doświadczenie tego uniwersum sprawiło, że w polskich miasteczkach pokojowo żyli obok siebie przedstawiciele różnych nacji i wyznań. Ich sąsiedzką dbałość o najbliższą okolicę Józef Mackiewicz nazywał patriotyzmem pejzażu. Dziś warto jednak nieco rozszerzyć zakres tego pojęcia. W czasach, gdy media kreują sztuczne raje, prowincjonalne życie w zgodzie z naturą stało się zbiorowym doświadczeniem polskości. Lokalny patriotyzm urósł do wymiaru narodowego.
Jeżdżąc po Polsce z tomem wierszy „De profundis”, wciąż spotykam autentycznych patriotów, często członków klubów „Gazety Polskiej”. Prawie zawsze są to ludzie pejzażu, głęboko zakorzenieni w swojej ziemi i własnych społecznościach, troszczący się o zabytki, przyrodę, miejsca pamięci, znający lokalną historię i najdrobniejszy szczegół topografii, od ujęcia wody po miejsce ścięcia starego dębu. Niektórzy z nich narzekają na polityczne układy, ale dla mnie każde takie spotkanie jest krzepiące, bo przekonuje, że naszym sprzymierzeńcem w walce o wolną Polskę jest potęga natury. Chcąc całkowicie zniszczyć polskość, architekci nowego wspaniałego świata musieliby nas w komplecie przesiedlić do nierzeczywistych metropolii. A i tak pozostałaby nam pamięć polskiego pejzażu, niezawodny kompas wolności.