sobota, 30 lipca 2011

Sędzia kalosz!

Do niedawna z trybun wolno było krzyczeć mniej dyplomatycznie, np. „Sędzia ch...” albo „Polscy sędziowie to k... sprzedawczykowie”, ale dziś lepiej nie próbować.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 27 lipca 2011

Nawet gdy arbiter podyktuje dla przeciwnej drużyny karnego z powietrza, trzeba siedzieć cicho i wcinać watę cukrową. Ewentualnie można przywołać rodzaj obuwia, jak w tytule. Odkąd Donald Tusk wypowiedział kibicom wojnę, używanie brzydkich słów stało się ryzykowne jak w filmie Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?. Nigdy nie wiadomo, czy na koronie stadionu nie czai się jakiś milicjant z gwizdkiem. Cóż więc robić, gdy brzydkie słowa same cisną się na usta? Na razie kibice dobrze się bawią, odreagowując upokorzenia w duchu bareizmu. Tyle że cenzura jest dziś bardziej kumata niż w Peerelu i nawet za teksty o sympatycznej Toli można ponieść przykre konsekwencje.

Za słowa o Bolku też, i to już jest mniej zabawne. Po pierwsze, postać Bolka jest silnie osadzona nie tylko w kreskówce, ale i w mrocznych zakamarkach polskiej historii. Po drugie, represje za mówienie niewygodnej prawdy historycznej nie sprowadzają się do zakazu stadionowego, o czym dotkliwie przekonał się ostatnio Krzysztof Wyszkowski. Absurdalny humor jako broń bezbronnych sprawdza się w odniesieniu do codziennych idiotyzmów systemu, ale zawodzi wobec realnych ludzkich dramatów. Na dłuższą metę trudno też go stosować w kontekście uporczywego kneblowania ust. W końcu nad Wisłą nie stacjonują już sowieckie wojska i mamy więcej możliwości działania niż ironiczna bierność.

Wyrok skazujący w procesie Jarosława Marka Rymkiewicza to jeszcze jeden rażący przykład ograniczenia w Polsce wolności słowa. W uzasadnieniu usłyszeliśmy zarzut, że formułując opinię o „duchowych spadkobiercach KPP”, poeta mówił nie na temat. Zapytany przez dziennikarza o wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu, niepotrzebnie zahaczył o Czerską. Faktycznie, straszna zbrodnia. Ale tylko w III RP, bo w państwach demokratycznych za dygresyjne wywiady czy felietony raczej wręcza się dziennikarskie laury niż wezwania do zapłaty 5 tys. zł na cel społeczny.

Zamiast w całości oddalić pozew Agory jako urągający zdrowemu rozsądkowi, sąd podważył prawo do określania politycznych tradycji „Gazety Wyborczej”. Tym samym organ Adama Michnika ostatecznie stał się świętą krową polskiego życia publicznego. Większość zdolnych do krytycznego myślenia publicystów będzie odtąd unikać jak ognia wymieniania nazwy dziennika, którego wydawca ciąga ludzi po sądach i uzyskuje korzystne dla siebie orzeczenia. Może znajdzie się kilku, którzy krzykną „Sędzia kalosz!”, by za chwilę wrócić do konsumpcji waty cukrowej.

Szczerze mówiąc, czuję się już zmęczony procesem Rymkiewicza. Wprawdzie twarz pani sędzi przywodzi mi na myśl poezję najwyższych lotów, ale zawsze jest to fragment wiersza Zbigniewa Herberta „Potęga smaku”, ten o wnuczętach Aurory. Polska wróciła do peerelowskich standardów. Niewygodnych profesorów, poetów, publicystów stawia się przed armią urzędników strzegących reżimowej interpretacji prawa. Przed sędziami, których trudno do końca winić za podejmowane decyzje, bo zostali wychowani w kulcie autorytetów moralnych III RP i poglądy Rymkiewicza są dla nich niebezpieczną skrajnością. Nie sposób też winić ich za ignorancję, bo powołani są do rozstrzygania w sprawach o kradzież jaj z kurnika, a nie w procesach politycznych.

Ale jestem też znużony naiwnością tych kolegów po klawiaturze, którzy uważają, że Polska wciąż jest państwem demokratycznym. I że władzę i opozycję łączy elementarna wspólnota zasad. Sądzą tak po Smoleńsku, sprzątaniu Krakowskiego Przedmieścia i kolejnych wyrokach w procesach politycznych. Decyzje reżimowych sędziów chcą zastąpić własnym arbitrażem, kulturalną kpiną i rytualnym odżegnaniem się od wszelkich skrajności. Tyle że bywają historyczne momenty, gdy radykalizm staje się realizmem, a dystans watą cukrową. Takim przełomem był 10 kwietnia 2010 r. Żeby przywrócić państwu normalność, trzeba zjednoczyć się w imię prostych, kibicowskich wartości. I wspólnymi siłami przerwać wymyślone przy okrągłym stole widowisko.