czwartek, 28 maja 2015

Krzyczeli, żeśmy stumanieni...

Zesłanie Ducha Świętego przesądziło o zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich.

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 22/2015

Trzy miesiące temu Tomasz Lis twierdził, że wyniki wyborów są już znane, nie wiadomo tylko, „jak zwycięzca wygra oraz jak pokonani przegrają”. Znany jasnowidz i krzewiciel pozytywnych emocji pisał wprost: „Wybory prezydenckie w roku 2015 wygrał Bronisław Komorowski”. Martwił się jedynie, że pasywna postawa hegemona może narazić na szwank jego prestiż i niepotrzebnie wydłużyć męki skazańców, którzy ośmielili się rzucić mu wyzwanie. W komentarzu podkreślał, że druga tura byłaby dla władcy „porażką, oczywistą w sytuacji, gdy wiadomo, że jego pragnieniem jest zwycięstwo w turze pierwszej”. Wprawdzie „w drugiej turze Komorowski nie spotkałby się z żadnym politycznym gigantem, ale z praktykantem z PiS, wyciągniętym jak królik z cylindra przez prezesa Kaczyńskiego”, jednak „już sam wyścig z Dudą umniejszałby Komorowskiego”.

Jeszcze sugestywniej wypowiedział się na ten sam temat Adam Michnik: „No to mnie się zdaje, że jeżeli tu się nie stanie coś takiego, co ja nie jestem w stanie przewidzieć – że Bronisław Komorowski po pijanemu na pasach przejedzie niepełnosprawną zakonnicę w ciąży – no to oczywiście, że będzie prezydentem!”. Podobnie zresztą swoją dominację postrzegał chyba sam imperator, skoro na jego oficjalnym profilu na Twitterze można było przeczytać następującą refleksję o postawie kontrkandydatów: „Ktoś, kto idzie do wyborów, wiedząc, że nie wygra, jest nie w porządku wobec wyborców”.

Przez pół roku armia chroniących system III RP dziennikarzy, celebrytów, politologów, socjologów, polityków koalicji rządzącej i innych proroków usiłowała nas przekonać, że kandydat PiS nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo. „Krzyczeli, żeśmy stumanieni, nie wierząc nam, że chcieć – to móc”. A jednak Andrzej Duda, niesiony wolą narodu, wytrzymał to ciśnienie i wygrał. Został wybrany na prezydenta Rzeczypospolitej mimo nagonki w głównych mediach, która w ostatnich dniach przed drugą turą zdecydowanie przekroczyła standardy rosyjskie i białoruskie; zatriumfował na przekór sztucznie rozbudzanej nienawiści do PiS i wbrew sceptycyzmowi części własnego środowiska.

Co zadecydowało o tym niewyobrażalnym sukcesie? Z pewnością świetnie prowadzona kampania wyborcza, odwaga cywilna kandydata, jego wysoka kultura osobista, pracowitość, otwartość i wrażliwość społeczna. Być może wsparcie pięknych, inteligentnych kobiet: żony i córki. Niewątpliwie pomoc młodych wyborców Pawła Kukiza, Janusza Korwin-Mikkego, Grzegorza Brauna. Zapewne wzrost popularności internetu przy relatywnym spadku zainteresowania telewizją. Myślę jednak, że wszystko to okazałoby się niewystarczające do rozbicia systemu kłamstwa, gdyby ostateczna rozgrywka wyborcza odbywała się w innym terminie. Tak, drodzy Czytelnicy. Jestem przekonany, że o zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich przesądziło zesłanie Ducha Świętego, który otworzył nowy rozdział polskich dziejów. Zważywszy, że uroczystość zaprzysiężenia prezydenta jest zaplanowana na dzień Przemienienia Pańskiego, możemy mieć pewność, że odbudowa narodowej wspólnoty będzie przez Boga kontynuowana. Nasze modlitwy zostały wysłuchane.

Wbrew pozorom zwycięstwo Andrzeja Dudy to nie tylko skutek zmienionej strategii politycznej PiS – sukces osiągnięty dzięki energii sztabowców, nowoczesnym środkom wyrazu i usunięciu się w cień Jarosława Kaczyńskiego czy Antoniego Macierewicza. To raczej kontynuacja zbiorowego wysiłku, podejmowanego przez wolnych Polaków od dnia tragedii w Smoleńsku. W początkowym okresie najważniejsze było rozbrzmiewające na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie wołanie o pamięć i prawdę, później dominowało doświadczenie klęski i upokorzenia, teraz nadszedł czas nadziei i budowania nowego państwa. Ale wszystkie te etapy, połączone modlitwą żywych i umarłych, współtworzą jedną opowieść o wyprowadzeniu Polaków z domu niewoli. Błogosławiona historia, w której objawia się wszechmoc jedynego Boga!

Nie jestem pewien, czy każdy wyborca Andrzeja Dudy zdaje sobie sprawę, jak wielką zmianę oznaczają wyniki wyborów. Na pewno mają tego świadomość akcjonariusze systemu kłamstwa, którzy na decyzję narodu zareagowali paniką. W startej rosyjskim walcem i wypełnionej partyjną propagandą Polsce zwyciężył bliski współpracownik śp. Lecha Kaczyńskiego, by – już jako mąż stanu – odtworzyć skład kancelarii, zjednoczyć rozbitą wspólnotę i na nowo podjąć przerwaną misję, która po smoleńskiej masakrze wydawała się stracona na zawsze.

Wielokrotnie pisałem, że po 10 kwietnia 2010 r. Polska stała się państwem bez głowy. Teraz mogę ogłosić z radością: znów mamy głowę państwa na miarę polskiej historii!

poniedziałek, 25 maja 2015

Prezydent Andrzej Duda!

Zwycięstwo w dniu Zesłania Ducha Świętego. Zaprzysiężenie w dniu Przemienienia Pańskiego. Polska jest nieśmiertelna! Dzięki Ci, Boże, za naszą historię, w której objawia się Twoja moc! Serdeczne gratulacje dla prezydenta elekta i jego rodziny.

środa, 20 maja 2015

„Niechaj Polskę skrzydlatą zobaczę...”

Wszystkich, którym bliska jest moja twórczość i wyznawane przeze mnie wartości, proszę o głosowanie na Andrzeja Dudę w drugiej turze wyborów prezydenckich.

piątek, 1 maja 2015

My z Napoleonem?

Czynienie sobie bożków z możnych tego świata nie prowadzi do niczego dobrego.

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 18/2015

Dyrektor FBI James Comey, który niedawno oskarżył Niemców, Polaków i Węgrów o pomaganie anonimowym nazistom w mordowaniu Żydów, skreślił odręczny list do ambasadora III RP w Waszyngtonie. Napisał w nim m.in.: „Żałuję, że powiązałem w mojej wypowiedzi Polskę z Niemcami, gdyż Polska została zaatakowana i była okupowana przez Niemcy. Państwo Polskie nie ponosi odpowiedzialności za okrucieństwa, których dopuszczali się naziści”.


Czy tak sformułowane wyjaśnienie można traktować jako oficjalne przeprosiny? Premier Ewa Kopacz uznała, że „to i tak więcej, niż można było się spodziewać”. Prezydent Bronisław Komorowski stwierdził filozoficznie, że pismo Comeya „wskazuje na głęboką refleksję, jego osobistą, ale być może także struktur państwa amerykańskiego, idącą w dobrą stronę”. A minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna zawyrokował: „Lepiej późno niż wcale. Sprawa jest zamknięta”.

Wygląda więc na to, że szef FBI nie przepraszając, jednak przeprosił. I nie wspominając ani słowem o ratowaniu Żydów przez Polaków, z pewnością miał to na myśli. Zresztą nie bądźmy przesadnie upierdliwi, bo nawet dziecko wie, że w języku dyplomatycznym światowych mocarstw nie istnieje słowo „przepraszam”. Ważne, że minęło zagrożenie dla tradycyjnej przyjaźni polsko--amerykańskiej, ufundowanej na historycznym poświęceniu Pułaskiego i Kościuszki. Rząd III RP może wrócić do żebrania w Waszyngtonie o dwa śmigłowce i dwunastu gniewnych ludzi w mundurach, a reszta narodu – ustawić się w kolejce po pozwolenie na wjazd do USA. Ewentualnie pomodlić się do różowego słonika i wygrać wizę na dorocznej loterii.

Rozumiem, że w interesie Polski jest szukanie sprzymierzeńców, którzy byliby w stanie zabezpieczyć nas przed agresją Rosji. Unia Europejska jest tak słaba, że obecność w jej strukturach nie wystarczy nam do skutecznej obrony. Coraz częściej dosięga mnie jednak uczucie irytacji, gdy obserwuję zmowę milczenia w kwestii realnej polityki Białego Domu. Prawda jest bowiem taka, że Amerykanie wcale nie myślą o III RP w kategoriach strategicznego sojusznika i nie robią praktycznie nic, żeby zwiększyć nasze bezpieczeństwo w regionie. A my zamiast zdecydowanie domagać się od nich spłaty moralnego długu za Teheran i Jałtę (z odsetkami!), bierzemy za dobrą monetę polityczne slogany, jak ten wypowiedziany przez Baracka Obamę w 2014 r. w Warszawie: „Stoimy ramię w ramię, teraz i zawsze, za wolność waszą i naszą”. Redaktor emigracyjnych „Wiadomości”, Mieczysław Grydzewski, napisał w 1951 r., że „społeczeństwo polskie ma skłonność do brania na serio i do upajania się nic nie znaczącymi frazesami, wypowiadanymi na temat Polski przez cudzoziemców”. Niestety, od tamtej pory niewiele się zmieniło.

A przecież powinniśmy już wiedzieć, że czynienie sobie bożków z możnych tego świata nie prowadzi do niczego dobrego. Boleśnie przekonali się o tym nasi przodkowie, którzy na początku XIX w. przelewali krew za Francję i układali świeckie litanie do Napoleona. Tę chorobliwą zależność najlepiej opisał Elias Regnault w książce „L’Odyssée Polonaise” (Paryż 1862): „Nigdy jeszcze w historii szlachetna żarliwość nie spotkała się z tak okrutną odpłatą. Przez cały czas swego panowania Napoleon łudził Polaków mirażem ojczyzny i raz po raz go rozwiewał. Odwoływał się do ich uczucia, by we właściwej chwili skorzystać z niego dla ubicia własnego interesu. Przyrzekał narodowi polskiemu zmartwychwstanie, by godzić się później na wepchnięcie go z powrotem do grobu. Posługiwał się Polakami jako groźbą przy każdym alarmie wojennym i cofał tę groźbę przy każdym zawieszeniu broni. Nigdy nie myślał poważnie o wskrzeszeniu Polski, a jeśli o nim mówił, to tylko po to, by wycisnąć z Polski rekruta i straszyć wrogów powrotem widma. Nie wiadomo, kogo bardziej podziwiać: czy stanowczość Napoleona w prowadzeniu tej złowrogiej gry, za każdym razem uwieńczanej powodzeniem, czy upartą cierpliwość nieszczęsnych Polaków, którzy wytrwali w swojej wierze do końca i naiwnie biorąc kusiciela za zbawcę, uczynili z Napoleona bohatera swojej legendy”.

W XX w. doczekaliśmy się wreszcie własnego wodza z prawdziwego zdarzenia, Józefa Piłsudskiego, ale po jego śmierci znów zaczęliśmy szukać sobie Napoleonów, wyznaczając im misję zbawiania Polski. A ci, zwłaszcza Churchill i Roosevelt, doświadczali nas jeszcze okrutniej niż robił to cesarz Francuzów. Nie przeszkadza nam to wciąż deklarować się jako „najbardziej proamerykański naród na świecie” i z nadzieją spoglądać przez ocean. Wprawdzie trudno spodziewać się cudów po Obamie, ale już za chwileczkę, już za momencik urna z głosami zacznie się kręcić i nowy, republikański prezydent USA wyprowadzi nas z grobu. Czyżby? James Comey to również republikanin.

Żeby nie było wątpliwości: nie uważam, że najlepszym programem dla Polski jest polityczna izolacja. Marzy mi się jednak zerwanie z tradycją odlewania złotych cielców na obraz i podobieństwo władców Babilonu. Mamy już bowiem swojego Pana, który dwa tysiące lat temu otworzył przed nami bramy niezwyciężonego Królestwa Wolności. Wystarczy pójść za Nim.