piątek, 31 grudnia 2010

Michał Świder: Piękno wymaga czasu

W dzisiejszym, sylwestrowo-noworocznym wydaniu "Naszego Dziennika" można przeczytać zapis rozmowy Agnieszki Żurek z Michałem Świdrem, genialnym malarzem i twórcą fresków.

Michał Świder, Vanitas      http://www.kerstengallery.com.pl/




















Reprodukcje dzieł artysty znalazły się na okładce i wewnątrz mojego tomu "Imago mundi. Poemat" (2005). Zdobią też okładki moich dwóch tegorocznych książek poetyckich: "Podziemne motyle" i "De profundis".

W wywiadzie Michał Świder mówi m.in.:

Sztuka przypomina odwieczne, potężne drzewo, które ma korzenie gdzieś pod ziemią. Korzeni nie widzimy, ale nie można bez nich żyć. Potężny pień, który widzimy, to tradycja, w którą jesteśmy wrośnięci. Z niego wyrastają gałęzie - grubsze, cieńsze, każdego roku przyrastają nowe. Zmieniają się pory roku. Drzewo obumiera, potem znów się odradza, rozrasta. Sztuka współczesna przypomina postawioną obok tego starego drzewa plastikową choinkę, a nad nią zachwyt, że oto nareszcie mamy prawdziwsze - niż to prawdziwe - drzewo!

Pełny tekst rozmowy zatytułowanej "Piękno wymaga czasu" jest dostępny na stronach internetowych "Naszego Dziennika".

Obrazy Michała Świdra można obejrzeć na stronach Galerii Kersten. Polecam gorąco!

wtorek, 28 grudnia 2010

Bez ofiary Chrystusa polska wolność byłaby próżna

W trakcie pracy nad „De profundis” płakałem ze szczęścia i modliłem się, bo czułem, że dotykam Bożej miłości, która obejmuje wszystkich naszych poległych - mówi w wywiadzie dla portalu Fronda.pl poeta Wojciech Wencel

Dlaczego wywołał Pan katastrofę smoleńską? Taki zarzut stawia Panu i J. M. Rymkiewiczowi Andrzej Horubała.

Na podobnej zasadzie można twierdzić, że poetyccy katastrofiści z lat trzydziestych XX wieku rozpętali II wojnę światową. To nie dzieło Hitlera i Stalina, lecz Miłosza i Czechowicza. A mówiąc bardziej serio, poeci właśnie dlatego są poetami, że zdarza im się antycypować wielkie wydarzenia. Po prostu rejestrują niepokój obecny w zbiorowej podświadomości, w języku swojej wspólnoty, interpretują metafizyczne znaki, w jakimś stopniu jest im to dane z góry. W trakcie pisania poeta – oczywiście nie każdy – znajduje się jakby poza czasem, na moment uzyskuje dostęp do perspektywy wiecznej. Tadeusz Gajcy wspominał o wróżbie, która „pisała się sama i kształtem pochmurnym wiodła sprawy ku światłu uwięzionemu w śmierci”. Taka jest logika procesu twórczego: pewne rzeczy piszą się same i nie da się ich łatwo wytłumaczyć. Nikt o zdrowych zmysłach nie twierdzi jednak, że ma to wpływ na bieg wydarzeń. Andrzej Horubała zauważa, że przed 10 kwietnia istniał klimat duchowy zwiastujący katastrofę. To prawda. Jednak to nie Jarosław Marek Rymkiewicz, którego czyta kilka tysięcy koneserów literatury, był „twórcą” tego klimatu.

A kto?

Ten klimat wytworzył się samoistnie wobec kolportowanej przez główne media nienawiści do moherów, PiS-u i braci Kaczyńskich. Może jest tak, że szczególnie silna zbiorowa nienawiść w końcu się materializuje, podświadome życzenie unicestwienia wroga spełnia się. Fakt, że Rymkiewicz już wcześniej ukazywał głęboki sens polskich tragedii, nie czyni go czcicielem śmierci i krwi, raczej piewcą polskiego ducha, który potrafi zwycięsko wyjść z tej dziejowej rzeźni. Czy poeta z Milanówka jest jakimś kryptosatanistą? Czy pragnie kolejnych ofiar? Nie. Mitologizuje prawdziwe doświadczenia, które przygotował dla nas Bóg czy – jakby powiedział Rymkiewicz – los. Wobec krwawej polskiej historii można zamykać oczy, uważać ciąg traumatycznych zdarzeń za incydenty, ale można też stanąć wobec niej twarzą w twarz. I starać się znaleźć w niej sens. Dla Rymkiewicza takim sensem jest jakaś pierwotna wolność, której nie da się zniszczyć. Dla mnie ta wolność ma głęboki wymiar chrześcijański. Bez ofiary Chrystusa byłaby próżna. Na poziomie historiozoficznym mówimy jednak to samo. Nie: „My, Polacy, kochamy ginąć”, tylko: „Kochamy wolność do tego stopnia, że nawet śmierć nie może nam jej odebrać”.

Nie za bardzo skupia się Pan na martyrologii? Nie za dużo jej w polskiej poezji?

W polskiej poezji, czyli gdzie? U romantycznych wieszczów? A później u Lechonia, Wierzyńskiego, Rymkiewicza w „Ulicy Mandelsztama”, w pewnym sensie u Herberta… No i w dawnych wierszach Polkowskiego. To niewiele, wziąwszy pod uwagę setki poetów sprowadzających literaturę do językowych zabaw, ironii albo estetycznych westchnień nad złożonością świata. Poza tym „martyrologia” to złe słowo, bo kojarzy się z poczuciem krzywdy. Tymczasem wbrew temu, co piszą niektórzy recenzenci, w moim tomie „De profundis” nie ma lamentów, rozpaczy, cierpiętnictwa. Nie uważam, że Bóg zbyt dotkliwie doświadcza Polaków, przeciwnie – błogosławię Go za naszą wspaniałą historię, która kształtuje ducha, uczy męstwa, prawdziwej wolności, miłości, ufności. W tym tomie jest oczywiście z trudem powściągany ból, bezradna czułość dla poległych, ale jest też rodząca się w ciemności jakaś drżąca nadzieja, ziarnko żywej wiary. Zresztą to uważam za najważniejsze w tych wierszach. One rejestrują coś nieuchwytnego, co zrodziło się w nas po Smoleńsku, autentyczną moc, która „w słabości się doskonali”. Myślę, że w tej perspektywie tkwił jakiś odprysk spojrzenia Boga. W trakcie pracy nad „De profundis” musiałem czasem przerywać pisanie. Płakałem ze szczęścia i modliłem się, bo czułem, że dotykam Bożej miłości, która obejmuje wszystkich naszych poległych. Do końca życia tego nie zapomnę.

Tematyka martyrologiczna zdaje się wzbudzać skrajne emocje: z jednej strony fascynację i potrzebę przeżywania jej wciąż na nowo, z drugiej strony lęk.

Ten lęk każe nawet oskarżać mnie o nekrofilię. Taki sam zarzut stawiano romantykom czy poetom „Sztuki i Narodu”, więc nie jest to żadna nowość, ale dziś brzmi to szczególnie groteskowo. Popkultura pełna jest krwi, trupów i psychopatycznych morderców, w programach informacyjnych i dokumentach pokazywane są drastyczne zdjęcia z autentycznych tragedii, ale to nikogo nie przeraża. Andrzej Horubała, dla niewtajemniczonych: producent telewizyjny, gorszy się natomiast poetyckimi obrazami śmierci, w których nadprzyrodzona godność ofiary zostaje ukazana przez nawiązanie do prawdy o człowieku wyrażonej przez Fra Angelico. W takich chwilach myślę, że nie wszyscy powinni mieć możliwość pisania o poezji. Są pewne granice, wyznaczane sprawnością intelektualną, nie wspominając już o kompetencjach krytycznoliterackich. Jeśli ja jestem nekrofilem, to Andriej Tarkowski jest piromanem, bo w jego filmach roi się od scen płonących budynków. Poezja to nie czysta informacja, dokument historyczny ani program polityczny, tylko miejsce spotkania z Bogiem czy – jak kto woli – tajemnicą istnienia. Śmierć jest kluczową częścią tej tajemnicy i nie da się jej wyrugować z kultury. Nie da się jej też obezwładnić popkulturalnym, błazeńskim dystansem.

Ofiary Katynia są przedstawiane jako męczennicy – czy ukazywanie jako męczenników także ofiar katastrofy smoleńskiej, które zginęły w wypadku, nie jest przesadą?

Nie mówię o męczennikach, mówię o poległych. Ta katastrofa ma tak ogromny ciężar symboliczny, że trudno stosować inne określenie. Nawet jeśli był to wypadek, a tego wciąż nie wiemy z całą pewnością, zginęli w nim przedstawiciele polskiej elity pełniący służbę państwową, pragnący złożyć hołd ofiarom Katynia. Polegli w walce o Polskę suwerenną, o integralne państwo żywych i umarłych, o naszą wielkość w Europie. Wszystkim bez wyjątku należy się nasz hołd. Oczywiście, w tym co mówię, jest domieszka mitu, ale to naturalne, że dziejowe wydarzenia obrastają mitem. Nie mam żalu do dziennikarzy, że nie myślą symbolicznie. Dziwię się tylko, że wchodzą z poetami w polemiki, próbując odebrać nam prawo do mitologizacji Smoleńska. Gdyby żyli w czasach Norwida, pewnie staraliby się go przekonać, że na niebie nie ma żadnych „wojsk koczujących”, a cały ten „Bema pamięci żałobny rapsod” to jakaś „mętna mistyka”. Ręce opadają.

Wsparł Pan w wyborach prezydenckich Jarosława Kaczyńskiego, zajmuje się Pan tematami bliskimi jego ugrupowaniu. Jawna deklaracja sympatii partyjnych nie szkodzi Panu jako poecie, nie odbiera Panu wiarygodności?

Po Smoleńsku przestałem patrzeć na politykę jak na grę partyjną. Śmierć Lecha Kaczyńskiego spowodowała kres suwerennej polityki zagranicznej. Polska stała się państwem bezbronnym wobec wpływów Rosji, rządzonym przez ludzi dbających o własne interesy przy współudziale głównych mediów. Czułem się zobowiązany stanąć po stronie brata prezydenta razem z kilkoma milionami „moherowych” Polaków, wykluczonych z życia publicznego. Poza tym uważam, że Jarosław Kaczyński jest obecnie jedynym mężem stanu, działającym w interesie narodowym i zdolnym po odzyskaniu władzy realnie zabezpieczyć polską suwerenność. A moja wiarygodność? Już dawno zrezygnowałem z wielkiej kariery literackiej. Jestem poetą podziemnym, nie spodziewam się tysięcy czytelników. Bóg zna moje motywy, cieszę się wolnością i to mi wystarczy.

Mateusz Matyszkowicz w recenzji „De profundis” pisał o powrocie poezji do polityki. Co poezja może zrobić dla sfery politycznej? Czy może ją „odpiarowić” ?

Czytałem niedawno w „Rzeczpospolitej” recenzję „Samuela Zborowskiego”. Autor starał się wykazać, że Rymkiewicz jest niekonsekwentny, bo w książce chwali ducha anarchii, a prywatnie popiera Jarosława Kaczyńskiego, który jest państwowcem. Kolejny dziennikarz-literaturoznawca. Panowie, zrozumcie wreszcie, że my nie piszemy programów politycznych, tylko opisujemy polskiego ducha. Podejrzewam, że gdybym chciał zrealizować swoją poetycką wizję w PiS, prezes Kaczyński wyrzuciłby mnie na zbity pysk. Bardzo słusznie, bo nie jesteśmy przygotowani do wojny z Rosją. Więcej: gdyby Jarosław Kaczyński zaczął nagle mówić wyłącznie moimi wierszami i manifestami, prawdopodobnie przestałbym go popierać. Polityk nie ma dawać świadectwa. Polityk ma obowiązek skutecznie służyć wspólnocie. Podkreślam: skutecznie. Cenię Marka Jurka, ale co mi po jego rozdartych szatach w sprawie aborcji. To jest publicystyka, a nie polityka. Wolałbym, żeby wrócił do PiS i zaczął znów wprowadzać nasze wspólne wartości w życie. Poezja może być inspiracją dla niektórych polityków, czasem przedmiotem prasowej debaty czy elementem uroczystości państwowych, ale nie zastąpi realnych, przemyślanych działań.

Radość Matyszkowicza była przedwczesna?

Była jak najbardziej na miejscu, bo chodziło mu o politykę jako przestrzeń wspólnotowego odczuwania. A w tak pojętej sferze politycznej poezja ma wiele do zrobienia. W dłuższej perspektywie jest w stanie kształtować zbiorową wyobraźnię, świadomość historyczną, pomagać zrozumieć istotę polskości, rozwijać patriotyzm, leczyć z egoizmu. Wierzę, że są Polacy, którzy w ten sposób czytają „De profundis”.

Rozmawiał Stefan Sękowski

Wywiad opublikowany na portalu Fronda.pl

czwartek, 23 grudnia 2010

Nie wstydźcie się łez



"Suplikacje. Święty Boże". Aranżacja: Michał Skarżyński.
Wykonanie: Andrzej Dziubek, DePress.
"Mgła" - film Marii Dłużewskiej i Joanny Lichockiej.
Pierwszy polski film o katastrofie w Smoleńsku.
5 stycznia z "Gazetą Polską".

wtorek, 21 grudnia 2010

Gdzie kupić moje książki?

W związku z licznymi sygnałami o braku moich książek w księgarniach tradycyjnych informuję, że znajdują się one w ofercie empiku, jednak rzadko są wystawiane w salonach. W razie ich braku na półce należy zgłosić to w punkcie „info” i poprosić o sprowadzenie potrzebnej liczby egzemplarzy. Można też złożyć zamówienie przez internet, wybierając opcję odbioru osobistego w najbliższym salonie.

Poza empikami tom „De profundis” powinien być dostępny od ręki w Warszawie w Głównej Księgarni Naukowej im. Bolesława Prusa, księgarni uniwersyteckiej „Liber” oraz w księgarni „Naszego Dziennika” (al. Solidarności 83/89).

Mieszkańców Krakowa zachęcam do zakupu „De profundis” i „Nieba w gębie” w Głównej Księgarni Naukowej (ul. Podwale 6) lub bezpośrednio w siedzibie Wydawnictwa Arcana (ul. Dunajewskiego 6, II piętro).

Najprostszym i najwygodniejszym sposobem na zdobycie „Podziemnych motyli”, „Nieba w gębie” i „De profundis” jest skorzystanie z oferty sklepów internetowych i zamówienie książek z dostawą do domu. Polecam zwłaszcza księgarnie amazonka.pl (wysyłka w ciągu 24 h), poczytaj.pl (dodatkowo dostępny tom „Imago mundi”), bonito.pl (możliwy również odbiór osobisty w Krakowie i Warszawie), merlin.pl.

niedziela, 19 grudnia 2010

Szymon Babuchowski: Zapomniane źródło

W „De profundis” Wojciech Wencel balansuje na granicy życia i śmierci. Mówi o narodzie, ale kieruje naszą uwagę ku perspektywie ostatecznej.


Tekst pierwotnie opublikowany w tygodniku "Gość Niedzielny" 2010 nr 50

Sięgałem po tę książkę nie bez obaw. Poezja narodowa? Dzisiaj? Bałem się, że Wojciech Wencel, zainspirowany klimatem, jaki wytworzyła w Polsce katastrofa smoleńska, napisze tomik albo niestrawnie patetyczny, albo nadmiernie publicystyczny. Nic z tych rzeczy. W „De profundis” odżywają tony zapomniane w polskiej liryce, tak jakby ktoś na nowo dokopał się do źródła, o którym wszyscy myśleli, że dawno wyschło.


Polska zwrócona poezji

Piszę o tobie Polsko wciąż ten sam wiersz
lecz brakuje mi słów by przywrócić
cię współczesnej poezji

– deklaruje Wencel w wierszu „Archeologia”. Tych słów szuka poeta u największych: Kochanowskiego, Mickiewicza, Lechonia, Miłosza, Herberta. Sięga do języka Biblii, narodowego hymnu i mowy kresowej. Świadomie mówi cudzymi językami, jakby chciał dokopać się rdzenia polszczyzny i polskości. Właśnie drążenie w ziemi, poszukiwanie korzeni to najczęściej powracające obrazy w tomie o wymownym, zaczerpniętym z psalmu, tytule „De profundis” (Z głębokości). Ta „podziemność” pełni tu wiele funkcji. Przywołuje tradycje Polskiego Państwa Podziemnego i kieruje jednocześnie nasze myśli do miejsca, gdzie spoczywają ciała zmarłych. To oni – zmarli, polegli – tworzą teraz podziemne państwo:

tam zabici w ciemnym lesie modlą się za nami
tam powstańcy do Śródziemia idą kanałami.

Dlaczego do Śródziemia, a nie do Śródmieścia? – pytają już przemądrzali krytycy. „Czy to jeszcze historia czy już jakaś tolkienada? Nie pytaj poety o sens, bo on natchniony” – wyśmiewa te wersy zadowolony z siebie Andrzej Horubała na łamach „Rzeczpospolitej”. Gdyby jednak przeczytał cytowany wiersz „In hora mortis” dokładnie, umiałby powiązać te wersy z początkiem utworu:

Jeszcze Polska nie zginęła póki my giniemy
póki nasi starsi bracia wędrują do ziemi.

Póki my giniemy

Znamienne, że właśnie te słowa, opublikowane zresztą najpierw w „Gościu Niedzielnym”, wzbudziły największy sprzeciw oponentów Wencla. Oprócz Horubały głos w sprawie poety zabrała m.in. filozof Agata Bielik-Robson, a nawet Magdalena Środa. Feministka Bożena Keff grzmiała: „(…) przypomnę, że w oryginale jest »żyjemy«. Po tej zmianie dopiero widać, jaki ten tekst był aktywistyczny i pozytywny, i jak się zmienił na nekrofilski chory pasywizm, od nadziei i życia zeszedł do metafizycznej rozkoszy, jaką daje śmierć innych rodaków, jednak nie podmiotu lirycznego, bo choć pisze »my«, to jednak musiał być żywy, kiedy to pisał, w interesie spójności plemiennej. A gardło sobie poderżnąć w proteście przeciwko brakowi tejże, to nie łaska?”

Rzeczywiście, jeśli tekst Wencla byłby wyłącznie pochwałą śmierci, jego koncepcja patriotyzmu musiałaby przerażać. Krytycy jednak nie zauważają jednej rzeczy: że pod ziemią „tajemne biją źródła tryskają strumienie”, że „tam śmierć pada na kolana przed wiecznym istnieniem”. Ta poezja sięga znacznie dalej niż śmierć, tylko żeby odczytać te sensy, trzeba wspiąć się na poziom wiary. To ona pozwala patrzeć na największe nawet katastrofy jako na element Bożego planu. „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” – te ewangeliczne słowa mogłyby stanowić motto „De profundis”, tak wiele tu bowiem obrazów odzwierciedlających tę myśl. Siostra czarnoleskiej lipy, która rodzi „tylko śmierć”, jest ceniona przez Pana „jako szczep najpłodniejszy”. Rozkładające się w zbiorowej mogile ciała żołnierzy z przestrzelonymi głowami stają się – dosłownie i w przenośni – „solą ziemi”. A dół, do którego wrzucono pomordowanych w Katyniu, został przedstawiony w symbolicznym obrazie owocu:

żywa skórka obrastała dół jak błona
wewnątrz pestki podobne do czaszek.

Wieszcze i dobosz

W „De profundis” Wencel rozwija motyw tytułowy z „Podziemnych motyli” – swego poprzedniego tomu wierszy, także wydanego w tym roku. Jednak ten symbol duchowego zmartwychwstania przenosi teraz autor z planu osobistego na wspólnotowy:

a latem niech się budzą podziemne motyle
a wiosną niechaj Polskę skrzydlatą zobaczę.

To oczywiście nawiązanie do słynnego „Herostratesa” Jana Lechonia – wiersza napisanego u progu narodzin II Rzeczypospolitej. Lechoń wyrażał w nim zmęczenie narodowym mitem. Chciał powrotu do zwyczajnego życia, pisał:

A latem niech się słońce przegląda w motylach,
A wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę.

Nie był jednak pewny, czy taki sposób patrzenia faktycznie obudzi Polaków, czy może „wszystko w pył rozkruszy”. Wencel już wie, że niszczenie tradycji nie prowadzi do niczego dobrego, dlatego próbuje wskrzesić mit. Przypomina w tym poetów romantycznych, których postrzegano jako wieszczów, niemal proroków. Autor „De profundis” wyznacza sobie nieco mniej odpowiedzialną rolę: – Może w aktualnym momencie polskiej historii mam być trochę takim doboszem, który wyznacza rytm wspólnotowego marszu – deklarował podczas czatu na portalu wiara.pl.

Czułość dla umarłych

Ale „De profundis” to nie tylko rytm. To także piękne melodie brzmiące w polszczyźnie. Mistrzowskie „Echa zielne” przywodzą na myśl poezję Leśmiana, tyle że zamiast neologizmów odzywają się tu głównie zapomniane słowa, kojarzące się z Kresami:

Oczerety oczy rzeki czary jary
świt czerwony czerwca wonie czarne konie
śpiew pasterzy łódź na Styrze w monastyrze
dzwonią dzwony zioła wonne i podzwonne

dnieje sieje dzikie ziele wołynieje
łubinowe chaszcze ale stare dzieje
słońce plącze się we wnyki słoneczniki
bagna jary czaszki czary to czahary.

W wierszu „Białe kamienie” melodyjne okazują się nawet nazwy miejsc: Czerwonogród, Sidorów, Brzeżany, Czernelica, Waręż, Korzec, Podhorce. A wers z „Wiśniowego sadu”: „a sny próżne ulecą hen za Horyń za Słucz” – to już poetycka ekstraklasa.

Na piękno dźwięków i obrazów nakładają się krwawe wizje rzezi na Wołyniu czy pośmiertne portrety żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych z lat 1945-1951. To również wywołało kontrowersje wśród krytyków. „Wencel ogląda zdjęcia trupów” – pisze Andrzej Horubała, zarzucając poecie chorą fascynację. Ale przecież nawet pobieżna lektura pozwala stwierdzić, że nie o estetyzację zbrodni tu chodzi. Zestawienie fotografii zmasakrowanego ciała dziewczyny z freskiem Fra Angelico „Zwiastowanie” dowodzi raczej, że oprawca nie jest w stanie odrzeć człowieka z godności ofiarowanej mu przez Stwórcę. Za pozornie beznamiętnym opisem kryje się czułość, którą poeta obdarza umarłych.

Autor „De profundis” nieustannie balansuje na granicy życia i śmierci. Mówi o narodzie, ale kieruje naszą uwagę ku perspektywie ostatecznej. Trudno bowiem inaczej czytać zamykające wiersz „Białe kamienie” słowa z Księgi Ezechiela:

Z czterech wiatrów przybądź, duchu,
i powiej po tych pobitych, aby ożyli.

Wojciech Wencel, De profundis, Arcana, Kraków 2010, ss. 44



Szymon Babuchowski (ur. 1977) - poeta, krytyk literacki, dziennikarz "Gościa Niedzielnego". Laureat trzeciej edycji Konkursu Poetyckiego im. x. Józefa Baki i Nagrody im. ks. Janusza St. Pasierba. W roku 2006 na Uniwersytecie Śląskim obronił rozprawę doktorską „Wybrane problemy poezji Wojciecha Wencla”. Mieszka w Katowicach.

sobota, 18 grudnia 2010

Drzwi

















Scena z Drzwi Gnieźnieńskich: męczeństwo św. Wojciecha


Na drzwiach ponieśli go Świętojańską…

Patrzę na wasze fotografie i widzę dziesiątki
drzwi: dziecko przybite do drzwi wołyńskiej
chaty płonące drzwi warszawskich kamienic
wsparte o drzwi stodoły trupy chłopców z lasu

drzwi chroniące Żydów rannych chorych na głowę
słuchaczy tajnych kompletów żołnierzy podziemia
zaminowane radiostacjami powielaczami prochem
tłumiące odgłos modlitwy z klasztornych cel

kto przekroczył drzwi już nie wracał – zapadał
się pod ziemię jakby stracił moc w kościach
albo znalazł dla siebie jakąś nową ojczyznę
i zdezerterował licząc na śmiertelne alibi

nawet te – zdawałoby się – zamknięte na amen
drzwi krematorium komory gazowej ubeckiego
więzienia w końcu musiały się otworzyć i przechodziliście
przez nie jednakowo martwi i wolni

na dworze padał gęsty śnieg gdy ślepy strażnik
ścierał z drzwi napis: K + M + B ale trzej królowie
zdążyli zniknąć w oddali i było już za późno
na unieważnienie znaków stanowczo za późno


(wiersz z tomu "De profundis")

Rafał Tichy: Puste groby historii

Na łamach „Rzeczpospolitej” trwa dyskusja wokół „De profundis”

W dzisiejszym wydaniu dodatku „Plus Minus” głos zabiera Rafał Tichy, filozof, reżyser i scenarzysta filmów dokumentalnych, publicysta i redaktor magazynu „44/ Czterdzieści i Cztery”, autor „Manifestu neomesjanistycznego”.

W tekście „Puste groby historii” Tichy pisze m.in.:

„Jeszcze Polska nie zginęła póki my giniemy” – ta fraza rozpoczynająca jeden z wierszy Wencla mówi więcej prawdy o dziejach naszego narodu ostatnich 300 lat niż autentyczny początek hymnu polskiego. Można oczywiście widzieć w tym jedynie przekleństwo, ale mesjanizm skłania nas do przyjęcia innej optyki. Nie umniejszając tragedii naszych powstań i złożonej w nich daniny krwi, daje nam do ręki oręż pozwalający się z tymi wydarzeniami zmierzyć i je przewartościować. Nie pozwala nam zatrzymywać się na ich wymiarze politycznym i militarnym, lecz każe szukać ich sensu duchowego.

[…]

Stajemy w milczeniu wobec Auschwitz i innych katastrof dziejowych. Rzeczywiście, często tajemnica historii wymaga od nas zamilknięcia. Ale milczenie nie może być ostatnim słowem chrześcijan wobec historii. Kto poza uczniami proroków miałby oświetlać historię? Kto miałby po temu większe prawo i obowiązek? Przecież aby, podejmując brzemię historii, widzieć w niej sens, boski zamysł, potrzeba wizji eschatologicznej i mesjańskiej, wizji, która pod powierzchnią historii widzi jej apokalipsę.

Tomik „De profundis”, zgodnie z duchem polskiego romantyzmu, wpisuje się w tradycję mesjanistycznej refleksji poetyckiej nad historią. Andrzej Horubała uważa tę tradycję za zatrutą i tak też traktuje wiersze Wojciecha Wencla. Jednak jako alternatywny pozostawia nam ten typ twórczości, który zamiast do biblijnej „Pieśni o słudze Jahwe” czy Mickiewiczowskich „Dziadów” będzie sięgać do „Podróży z Herodotem”. Ja zaś uważam tradycję mesjanistyczną za życiodajną, autentycznie kulturotwórczą, pozwalającą odczytać sens procesów, których jesteśmy świadkami. Dlatego cieszy mnie kierunek, w jakim idzie w swej twórczości Wencel. Dość śliwowicy, czas na apokalipsę w kulturze.

* * *
Dyskusję można śledzić na stronach internetowych „Rzeczpospolitej” (dostęp do pełnych wersji tekstów płatny przez sms):

Andrzej Horubała: „Patriotyzm w trupim pyle”
Maciej Urbanowski: „Nie kpić z rozpaczy”
Rafał Tichy: „Puste groby historii”

piątek, 17 grudnia 2010

Sto tysięcy wejść na bloga

Wczoraj ilość wejść na tę stronę przekroczyła 100 tys. Tych, którzy uważają moją poezję za niebezpieczną, uspokajam: nie oznacza to jeszcze masowej popularności „De profundis”. Blog działa od 19 sierpnia 2006 roku, więc statystyka obejmuje okres ponad czterech lat. W ostatnim półroczu stronę odwiedza dziennie ok. stu „unikalnych użytkowników” (średnio 150 wejść na dobę). „Miastowi” najczęściej klikają z Warszawy (prawie 15 tys. wejść), Gdańska, Katowic i Krakowa, a „emigranci” - z Kanady (1 tys. wejść), Czech, Niemiec i Danii. Dziękuję za dotychczasowe wizyty i zapraszam ponownie.

wtorek, 14 grudnia 2010

Bałaharow: Duchowość w siwym dymie

„Ofiarowanie” to film, w którym reżyser, uwierzywszy w swój profetyczny dar, w patetycznej formie przekazuje jakieś niesamowite brednie piromana.



















ALEKSIEJ BAŁAHAROW *

W marcu 1982 roku Andriej Tarkowski opuścił ZSRR. Na emigracji wyreżyserował dwa filmy: „Nostalgię” oraz będący zarówno kontynuacją, jak i radykalnym zaprzeczeniem tego obrazu dramat „Ofiarowanie”.

Nakręcona we Włoszech „Nostalgia” to zapis niestrudzonych prób stworzenia nowej dykcji dla opowieści o tęsknocie do ojczyzny. Niektóre koncepty są nieznośne, ale to absolutnie nieważne, gdyż w filmie jest jedna scena będąca niewątpliwym arcydziełem. Ta, w której poeta-emigrant przechadza się z butelką wódki po opuszczonym domu, a spoza kadru obserwuje go dziewczynka. Tarkowski poszukujący przez wiele lat filmowego języka, który byłby ekstazą i tęsknotą, wyrazem nieświadomości poddanym rygorowi formy, czymś nieupozowanym, a jednocześnie dojrzałym, wreszcie – odnalazł. W tej jednej scenie ukazał nostalgiczny wymiar alkoholizowania się, złożył przedziwny hołd rozchwianej ojczyźnie i coraz bardziej chwiejącemu się ciału.

I cóż robi Tarkowski, gdy udaje mu się nakręcić najlepszą scenę w karierze? Rejteruje! Cofa się do najbardziej bezpiecznego motywu ze swoich filmów, który jest zarazem motywem najbardziej niebezpiecznym. Już w „Zwierciadle” płonie stodoła, w „Nostalgii” jeden z bohaterów podpala się, a drugi odbywa symboliczną wędrówkę z ogniem po dnie opróżnionego basenu. W nakręconym w Szwecji „Ofiarowaniu” motyw ten zostaje doprowadzony do absurdu: płoną dom i samochód.

„Ofiarowanie” to film, w którym reżyser, uwierzywszy w swój profetyczny dar, w patetycznej formie przekazuje jakieś niesamowite brednie piromana. Symboliczna wieloznaczność obrazów daje mu alibi, bo jeśli coś nie wytrzymuje próby rozumu, zawsze można zasugerować, że jest to wizja natchniona, płynąca z głębi podświadomości i dlatego nie podlega naszym ułomnym interpretacjom. Niechby jednak Tarkowski stanął przed rodzinami ofiar pożarów, może wtedy dostrzegłby, że są pewne granice.

Owszem, sporo w „Ofiarowaniu” scen elegancko sfilmowanych i w pobieżnym odbiorze film może się wydać niewinny niczym piękna reprodukcja Leonarda da Vinci, którą oglądają bohaterowie, ale przecież gdy spojrzeć na koncepty, którymi częstuje nas Tarkowski, to widać, że nie jest to wcale taka bezpieczna gra.

Czy może mamy przyciągać do naszego kraju zagranicznych inwestorów apokaliptycznym przesłaniem, że zachodnia cywilizacja skończy na stosie ofiarnym? Że szwedzkie domy płoną najpiękniej? Czy wzorem bohatera filmu mamy uwierzyć w rychły koniec świata i podpalać zagraniczne posesje? A kto zapłaci za zniszczone domy? Kto przywróci w lokalnym środowisku zaburzoną siwym dymem równowagę ekologiczną?

Tarkowski razem ze swoim bohaterem ogląda płonącą willę. Filmowymi konceptami stara się nadać sens swoim dziwacznym medytacjom, a to nawiązując do Starego Testamentu, a to ilustrując kadry barokową muzyką. Ale przecież to oglądanie płonącej willi czy stodoły ma w sobie coś z chorej fascynacji. Czy rzeczywiście ktoś taki jak ja, czujący się niewygodnie w świecie reklamy i konsumpcjonizmu, musi w pakiecie dostawać twórcę uprawiającego filmową piromanię? Zafascynowanego ogniem, dymem, popiołem?

* Aleksiej Bałaharow – moskiewski oligarcha oraz niezależny reżyser i krytyk filmowy

niedziela, 12 grudnia 2010

Zostawcie niebo na tym samym miejscu!

Wbrew powszechnej opinii, krowa to mądre zwierzę.

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 49/2010

Zawsze czułem miętę do krów. Nie w sensie przenośnym, narzuconym przez zepsuty świat, lecz w sensie dosłownym, szlachetnym i czystym jak woń ziół porastających łąkę w Matarni. Gdy byłem dzieckiem, często kładłem się na tej łące, żeby doświadczyć harmonii natury. Zwykle to się udawało, ale nie zawsze. Pewnego dnia zerwana z łańcucha krowa zagrodziła mi drogę i musiałem uciekać w żyto pana Wejhera. Stary gospodarz, który dostrzegł szkodę, rzucił się za mną w pościg, wymachując drewnianą laską. Wprawdzie zdołałem zbiec do domu, ale nie byłem pewien, czy rodzice usprawiedliwią mój postępek. Na wszelki wypadek udałem chorego i całe popołudnie przeleżałem w łóżku. Może gdyby pan Wejher miał wtedy więcej uporu albo sił w nogach, mój stosunek do krów byłby bardziej złożony. Może za swoją traumę winiłbym tę wielką, łaciatą krowę, która stanęła mi na drodze. Ale ponieważ mi się upiekło, dziś widzę tylko jej ogromne, piękne jak bryły węgla oczy. Czy to jej wina, że swoją majestatyczną postawą wywołała u chłopca irracjonalny lęk? Przecież nawet nie ruszyła się z miejsca. To ja podeptałem żyto, naruszając uświęcony porządek.

Z biegiem lat mój lęk przed krowami minął, ale respekt pozostał. Dodatkowo pojawił się podziw dla ich nieziemskiej cierpliwości. Wciąż pamiętam popołudnie w Somoninie na Kaszubach, gdy cieliła się krowa moich teściów. Z sąsiedniego domu przybiegł doświadczony gospodarz i wspólnymi siłami ciągnęliśmy sznur przywiązany do nóg cielaka. A Mućka, choć ryczała z bólu, znosiła to w wielkiej pokorze. Mogła wierzgać i gryźć, wykorzystując siłę ukrytą w ogromnym cielsku, ale stała cierpliwie, jakby naprawdę uspokajały ją czułe szepty pana Cierzana: - Dobra Mućka, dobra krówka, jeszcze troszeczkę... To przeżycie ostatecznie związało mnie z krowim losem. Dziś, gdy nie ma już na tym świecie pana Wejhera i pana Cierzana, chcę stanąć w obronie krowy, którą gardzi współczesna cywilizacja.

Zarzucają jej, że nie zmienia poglądów. Jednak czy musi je zmieniać, skoro żyje w epicentrum rzeczywistości? Codziennie o szarej godzinie gospodarz wyprowadza ją na pastwisko. Krowa patrzy, jak czerwone słońce wyłania się zza dachów wsi, czuje, że robi się cieplej, potem przez pół dnia obserwuje gonitwę ludzi. Widzi mężczyzn z widłami, kobiety w drodze do sklepu, biegnące dzieci, samochody, może nawet pociąg pędzący na horyzoncie. Niespecjalnie ją to interesuje, bo zajęta jest żuciem trawy i rozmyślaniem. O czym? Tego dokładnie nie wiemy. Ale z pewnością o jakiejś wiecznej tajemnicy, która jest zakryta przed ludźmi. W odróżnieniu od nich krowa ma odpowiedni dystans i sporo darowanego czasu. Gdy po południu słońce znów robi się czerwone i odbija się w oknach wioski, jej oczy zachodzą łzami. Błyszczą jak gwiazdy.

Wbrew powszechnej opinii, krowa to mądre zwierzę. Choćby dlatego, że codziennie jest świadkiem stworzenia świata. Przygląda się wiecznemu misterium i, jak nikt inny, rozumie biblijną Księgę Koheleta. Nie ma złudzeń, że wszystko to marność, a jednocześnie jest urzeczona pięknością kosmosu. Nosi zgodę na swój los, ale i brzemię nostalgii. Poglądy można zmieniać na temat polityki albo mody. W kwestiach ontologii czy mistyki liczy się zmysłowe doświadczenie, a nie rozumowe widzimisię.

Poetów wielokrotnie porównywano do słowika, który sławi nadejście nowego dnia, niejako współuczestnicząc w misterium stworzenia. To prawda, że słowik pięknie śpiewa, ale przecież w upartym milczeniu krowy, przerywanym tylko nostalgicznym zawodzeniem, również tkwi mądrość. Wielu autorów wierszy doszło w swoim pisaniu do granicy mowy, do momentu, kiedy każde słowo wydawało się im próżnym ornamentem. Jeśli byli uczciwi, przestawali pisać. Kto wie? Może krowa posiadła to doświadczenie dużo wcześniej, może dostała je razem ze swoją naturą?

Być krową polskiej poezji. Obserwować wschody i zachody słońca, całkowicie zdać się na Ducha Świętego i gapić się na codzienne cuda, nie przejmując się ujadaniem krytyków. W historii polskiej literatury istniał już ktoś, kto wysoko cenił sobie braterstwo krów. Wielki, niedoceniony i zapomniany dziś poeta Stanisław Piętak pisał w tomie „Alfabet oczu” (1934): „O, zostawcie niebo na tym samym miejscu!/ Chcę spać z księżycem w oczach tak samo jak nasz pies./ (…) Ze mną są: niebo, ziemia przecięta białą drogą/ i krowy rozwłóczone rogami po las./ Lubię patrzeć na naszą Czarną, co zawsze, gdy mi zimno,/ gorącym językiem liże mi bladą twarz.// Przysuńcie mi ją bliżej, bliżej skroni./ Widzicie: w mokrych jej ślepiach świat utonął/ smutnie na widnokręgu rozstawionymi szybami”.

Niestety, marzenie poety się nie spełniło. Z metafizycznego pastwiska wygnała go historia. W 1964 roku w Warszawie zginął śmiercią samobójczą, wyskakując z okna. Był w końcu człowiekiem, istotą polityczną, a nie krową. Prawdopodobnie właśnie napięcie między folwarkiem zwierzęcym komunizmu a tęsknotą do pierwotnej wolności wpędziło go w rozpacz. Ale wcześniej spełnił swoje poetyckie powołanie – zbliżył się do epicentrum rzeczywistości i spróbował je opisać. Byłoby dobrze, gdyby dzisiejsi naprawiacze kosmosu – pragmatycy ubijający czarną pianę gazet – zostawili niebo na tym samym miejscu. I uznali prawo poetów do patrzenia na świat wielkimi oczami, w których nawet łzy są pełne ufności.

sobota, 11 grudnia 2010

Spór o „De profundis“ w „Rzeczpospolitej”

W dzisiejszym wydaniu „Plusa Minusa”, weekendowego dodatku do dziennika „Rzeczpospolita”, Maciej Urbanowski pisze:

Wiersze z „De profundis” są lamentem kierowanym do Boga z dna rozpaczy, są pełne bólu, smutku, przerażenia, ale i miłości dla tych, którzy oddali życie. Za Polskę albo „tylko” dlatego, że byli Polakami. Więc nie nekrofilia, lecz świadomość, że ojczyzna to wspólnota żywych i umarłych, że żyjemy dzięki tym, którzy za nas umarli, że należy im się za to nasza pamięć i wdzięczność (Koniński pisał: wdzięczność dziejowa). Ale jest tu i coś jeszcze: umarli w tych wierszach nie są trupami. Oni na nas patrzą, żyją! Wielka jest w „De profundis” wiara w żywotność Polaków, w to, że „płoniemy, a nie giniemy”, jak pisze Wencel w wierszu dedykowanym Trzebińskiemu. Zarażony śmiercią? Tak pisano o poetach pokolenia wojennego, którzy są Wenclowi – jak widać – bliscy, ale to przecież nie to samo, co neobarokowa delectatio morosa.

Tekst Urbanowskiego jest polemiką z opublikowanym dwa tygodnie temu tabloidowym artykułem Andrzeja Horubały o całej mojej twórczości.

Oba teksty można przeczytać na stronach internetowych „Rzeczpospolitej” (dostęp do pełnych wersji płatny przez sms):

Andrzej Horubała: „Patriotyzm w trupim pyle”
Maciej Urbanowski: „Nie kpić z rozpaczy”

czwartek, 9 grudnia 2010

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Testament (II)

"Czemóż to o tym pisać nie chcecie, panowie?"
(fragment)


JAN LECHOŃ

Gdzieś nam drogę wskazują! Idźmy tam za niemi!
Jak Dante z Wirgilim schodźmy do podziemi
Słuchać jęków w ciemnościach, gdzie się rozum traci,
Śród murów, obryzganych przez krew naszych braci,
Przez które zda się jeszcze wołają do siebie,
Idźmy szukać tych kości, których nikt nie grzebie.

O grobach zatopionych w pustynię ogromną,
Jeżeli nawet wszyscy na świecie zapomną,
Gdyby żadna ich pamięć ludzka nie dostrzegła,
Ty jedna nie zapomnij - pieśni niepodległa!

(z tomu "Aria z kurantem", 1945)

piątek, 3 grudnia 2010

Pod choinkę

Dwa tomy poezji i wybór felietonów, a każda książka napisana z pasją i pięknie wydana... Nie uszczęśliwiaj nikogo na siłę. Jeśli jednak uznasz, że taki prezent podniesie bliską Osobę na duchu, zapomnij o elektronicznych gadżetach. Zainwestuj w literaturę. ;)

WARIANTY ZAKUPU

1. Złóż zamówienie w najbliższym salonie empik. W umówionym terminie zgłoś się po książki.

2. Złóż zamówienie przez internet, wybierając opcję odbioru osobistego w najbliższym salonie empik.

3. Złóż zamówienie w księgarni internetowej amazonka.pl. Książki zostaną doręczone na wskazany adres. Do ceny zostanie doliczony koszt przesyłki: 13 PLN.

4. Złóż zamówienie w księgarni internetowej poczytaj.pl. Książki zostaną doręczone na wskazany adres. Do ceny zostanie doliczony koszt przesyłki: 13.90 PLN.

W księgarni poczytaj.pl dodatkowo możesz zamówić tom "Imago mundi" (2005). Książka zawierająca m.in. 12 reprodukcji obrazów Michała Świdra i wyróżniona w konkursie Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek "Najpiękniejsze książki roku" gdzie indziej jest już niedostępna.

5. Skorzystaj z oferty innych księgarń internetowych lub tradycyjnych.

Przy okazji informacja dla koneserów: jedynym miejscem (poza Allegro), gdzie można jeszcze kupić tom "Wiersze zebrane" (2003), jest księgarnia Apostolicum.