czwartek, 26 kwietnia 2012

Artyści o Smoleńsku

Podczas spotkania poetycko-muzycznego, które odbyło się 14 kwietnia we Wrocławiu, Marcin Skrzypczak zaśpiewał do własnej muzyki dwa moje wiersze: "Pani Cogito" i "In hora mortis".





Gorąco polecam także inne nagrania z koncertu, m.in.:

Jacek Kowalski, "Antyfona"
Szymon Babuchowski, "Tren smoleński" (muz. Patryk Filipowicz)
Krzysztof Koehler, "Niepodległość"; "Odpowiedź"

środa, 25 kwietnia 2012

Ognista procesja

Trzy wymiary wspólnoty: moja rodzina, mój Kościół, mój naród – przenikają się wzajemnie w trakcie rocznicowego nabożeństwa w intencji ofiar Smoleńska.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 18 kwietnia 2012

Pół godziny przed mszą św. próbuję przecisnąć się do wnętrza warszawskiej archikatedry. Ale dzisiaj nawet mysz kościelna miałaby z tym problem, cóż dopiero taki grubas jak ja. Przemiły pan ze służby porządkowej każe mi się cofnąć i prosi, żebym się nie obrażał. Bez przesady. Wolni Polacy nie obrażają się tak łatwo, zwłaszcza gdy towarzyszy im żona trzeźwo oceniająca sytuację: – Mówiłam, żebyś się nie pchał! Trzy wymiary wspólnoty: moja rodzina, mój Kościół, mój naród – przenikają się wzajemnie w trakcie rocznicowego nabożeństwa w intencji ofiar Smoleńska. Spoiwem jest miłość. Nie zmieniła się ani trochę od czasu pielgrzymek Jana Pawła II. Nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.

Gdy na placu Zamkowym formuje się Marsz Pamięci, ktoś intonuje „My chcemy Boga!”. Po dwóch zwrotkach zamieniam się w rybę bezgłośnie poruszającą szczękami, ale ludzie wokół, z moją żoną włącznie, znają święte słowa lepiej niż teksty radiowych przebojów. Parafrazując „Przesłanie Pana Cogito”, można stwierdzić, że powtarzane poza oficjalną kulturą stare zaklęcia polskości przetrwały najazd współczesnych Hunów. Dopóki stara Polska żyje w pieśni, nie da się jej zniszczyć. Będzie się odradzała jak na początku XX w., podczas procesji na Boże Ciało w Bobrujsku, pięknie opisanej przez Floriana Czarnyszewicza w powieści „Nadberezyńcy”.

Maszerując Krakowskim Przedmieściem, czuję, jak rozprzestrzenia się ten polski żywioł. W centrum pochodu śpiewamy „Chrystus Wodzem, Chrystus Królem...” Nagle gdzieś na prawej flance wybucha gromkie: „Cześć i chwała bohaterom!”, za moment na lewej „Zwyciężymy!”. Inicjowane w kolejnych miejscach śpiewy i okrzyki wyraźnie nawiązują do tradycji katolickich, endeckich, piłsudczykowskich. Ścierają się ze sobą w powietrzu, próbują przechylić szalę na własną stronę, ale żaden z nich nie jest w stanie zdominować pozostałych. Jedne płynnie przechodzą w drugie, jakby mogły zachować moc tylko razem, zamieniając się w jasny ogień polskości. Ściskając żonę za rękę, przypominam sobie tytułowy wiersz z tomu „De profundis”: „i ruszyliśmy ognistą procesją do kresu nocy/ okiennice mijanych domów zatrzaskiwały się/ węże drutów kolczastych kąsały nam pięty/ lecz widać było z oddali że płoniemy a nie giniemy/ kąpiemy się w ogniu a nie spalamy się”.

Nie zabraliśmy ze sobą zniczy, ale tak chyba miało być, skoro po Apelu Jasnogórskim wręczyła nam je piękna – jak wszystkie wolne Polki – nieznajoma. Spieszyła się na autobus, prosiła, żebyśmy postawili znicze przed Pałacem Prezydenckim. Stawialiśmy je ostrożnie, jak świece odpalone od paschału. Wspólnotowa sztafeta pamięci, solidarność, miłość, która nie zazdrości, nie szuka poklasku. Stara Polska, o której milczą główne media.

To był piękny dzień. Jeden z tych, które pamięta się do końca życia. Wśród bliskich ludzi, choćby były ich dziesiątki tysięcy, nie sposób się zgubić. Zgubić można się w tłumie i właśnie to przydarzyło się Robertowi Mazurkowi. Publicysta „Rzeczpospolitej” obwieścił, że więcej nie pójdzie przed Pałac Prezydencki. Wykrył bowiem, iż oprócz kwiatów i zniczy niektórzy z nas przynieśli transparenty przepowiadające trudną przyszłość zdrajcom ojczyzny. „Tak jak wy nie chcecie być wariatami i pogardzanymi oszołomami, tak oni też nie chcą być zdrajcami i renegatami” – napisał tonem ubogiej nauczycielki. Zupełnie jakby bycie zdrajcą zależało od czyjegoś samopoczucia, a nie od faktów politycznych.

W filmowej „Trędowatej” jest scena, w której Stefcia Rudecka tańczy na balu z ordynatem Michorowskim, a gdy nagle zostaje sama, widzi wokół siebie jedynie zapiekłe twarze, słyszy złowrogie szepty. W tym kontekście trauma Mazurka, który na Marszu Pamięci poczuł się jak na wiecu partyjnym albo na spotkaniu promocyjnym „Gazety Polskiej”, staje się bardziej zrozumiała. Większość publicystów, którzy dotąd sceptycznie odnosili się do smoleńskiej pamięci, ma jednak odmienne intuicje. Stępili ostrze szyderstw, wsadzili głowę w tematykę gospodarczą albo odkryli na Krakowskim Przedmieściu przestrzeń „godności i wolności”. Jedni nieśmiało się tłumaczą, inni już wychodzą przed szereg, jakby od dwóch lat walczyli o prawdę. A niech im będzie. Wolni Polacy mają dość politycznej wyobraźni, by pozwolić wyszumieć się mądralom.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Spotkania w Katowicach i Mławie

Zapraszam wszystkich zainteresowanych.

18 kwietnia (środa) - Katowice

godz. 12.00 - "Rola poezji we współczesnym świecie". Wykład otwarty w ramach cyklu "Spotkania z mistrzami", Uniwersytet Ekonomiczny, budynek "A", ul. Bogucicka 3, sala 418.

20 kwietnia (piątek) - Mława

godz. 10.00 – spotkanie autorskie, Katolickie Liceum Ogólnokształcące.

godz. 13.00 – „Przez otwarte drzwi” – spotkanie autorskie i program w wykonaniu Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego, Państwowa Szkoła Muzyczna.

Oba spotkania mławskie w ramach X Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Dwa spotkania w Gnieźnie

Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana” zaprasza do udziału w XIX Pielgrzymce do Grobu św. Wojciecha oraz XXVIII Sympozjum „Stąd Nasz Ród”.

W programie m.in.

13 kwietnia (piątek)

godz. 18.00 – „Piszę o tobie Polsko…” – spotkanie autorskie z poetą Wojciechem Wenclem, aula Prymasowskiego Wyższego Seminarium Duchownego.

14 kwietnia (sobota)

godz. 09.30 – Debata panelowa o naszej narodowej, społecznej, kulturowej i duchowej przyszłości – „Trzeba okazać nową dojrzałość wolności. (...) czas na dojrzewanie w wolności odzyskanej” (Jan Paweł II), aula Prymasowskiego Wyższego Seminarium Duchownego.

dr Krzysztof Szczerski – politolog i polityk, poseł na Sejm RP;
Wojciech Wencel – poeta, felietonista, eseista i krytyk literacki, ubiegłoroczny laureat Nagrody Literackiej im. Franciszka Karpińskiego;
Andrzej Wronka – teolog, Prezes Stowarzyszenia Ruch "EFFATHA".

godz. 12.00 – Msza Św. w Katedrze Gnieźnieńskiej pod przewodnictwem J.E. Ks. Biskupa Bogdana Wojtusia.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Tamten kwiecień

To było przebudzenie z długiego letargu. Już wtedy, rankiem 10 kwietnia 2010 r., gdy okazało się, że historia wcale się nie skończyła.

"Gazeta Polska Codziennie" 7-9 kwietnia 2012

Długo nie potrafiłem wyjść z domu. Przeżywałem narodową tragedię, widząc przez okno bociany, które po zimie zdążyły już wrócić do gniazda na wieży kościoła. Pamiętam, że kiedy po dwóch tygodniach znalazłem się w ultranowoczesnym parku handlowym, miałem wrażenie, że to jakaś warstwa skamielin odkopana przez archeologów. Współczesna rzeczywistość była gdzie indziej. Pulsowała w mojej duszy oświetlana odległym blaskiem zniczy z Krakowskiego Przedmieścia. Wsłuchiwałem się w głosy dawnych poetów, pisałem „De profundis”. Na swoim blogu notowałem:

13 kwietnia. Głęboki niepokój sprawia, że od trzech dni wielu z nas nie może normalnie jeść ani spać. Snujemy się z zastygłym na twarzy grymasem bólu, mechanicznie wykonując codzienne obowiązki. W głowach siedzi nam śmierć, znienawidzona za swoje okrucieństwo, ale też wyrywająca nas z jałowego materializmu. Smoleńska tragedia daje nam szansę na nowy romantyzm, ukazujący dzieje Polski w perspektywie duchowej. Czas wreszcie przestać wstydzić się żarliwego patriotyzmu i katolicyzmu, który przez wieki stanowił o naszej tożsamości i sile. Pora przywrócić naszej kulturze wykpione przez cyników wielkie słowa, takie jak: Bóg, prawda, dobro, honor, ojczyzna. Odzyskać pasję, odwagę, zdolność do ponoszenia krwawych ofiar, eschatologiczną wyobraźnię. I zacząć naprawdę kochać Polskę, a nie traktować ją jak miejsce do mieszkania.

14 kwietnia. Tego się boimy. Powrotu żywej pamięci narodowej. Bo jeśli prezydent Lech Kaczyński zostanie pochowany na Wawelu, będzie to pomost łączący Polskę dawną i dzisiejszą. Potwierdzenie wspólnoty polskiego losu, który jednoczy żywych i umarłych. Podanie do publicznej wiadomości, że wielkie wydarzenia z udziałem Boga nie odeszły bezpowrotnie w przeszłość, ale dzieją się również tu i teraz. I wymagają od nas zajęcia stanowiska. Przecież nie chcemy znowu śnić o polskich upio-rach, chochołach, wieszczach, prorokach. Chcemy żyć w spokoju, robić kariery, zakładać firmy i „mieć auta”. I nie słyszeć tego nieznośnego, wampirycznego głosu: „Powstań, Polsko, skrusz kajdany! Dziś twój triumf albo zgon!”.

19 kwietnia. Naiwnością było sądzić, że śmierć prezydenta rozwiąże wszelkie nasze problemy. Że światowi liderzy, po ludzku przejęci polską tragedią, staną za nami murem. Że nareszcie oddadzą szczery hołd oficerom zamordowanym w Katyniu, a niektórzy z nich dorzucą do tego przeprosiny za Jałtę. I nie ruszając palcem w bucie, przez kilka pokoleń będziemy z dumą odbierać od nich polityczne wsparcie oraz szczere wyrazy uznania dla polskiej ofiarności. Będzie całkiem inaczej: świat bardzo szybko zapomni o Smoleńsku i znów staniemy się dla niego kłopotliwym państewkiem, które komplikuje stosunki z Rosją. Chyba że zwycięży u nas „polityka miłości” i dobrowolnie wejdziemy do strefy wpływów naszego wielkiego sąsiada. Wtedy cała Unia Europejska będzie nas chwalić za polityczną dojrzałość, pragmatyzm, pozbycie się kompleksów i co tam jeszcze.

Wciąż słyszymy ten skrzek karłów: „Nie można ciągle żyć w uniesieniu. Za miesiąc, dwa wrócicie do bogacenia się, wydawania pieniędzy i przeżuwania medialnej papki. Znów staniecie się nam podobni”. W jakimś stopniu na pewno. Ale to odzyskane dzięki smoleńskiej tragedii marzenie o polskiej wielkości będzie w nas rosło, będzie skłaniało nas do zmagania się z własnym egoizmem. I w swoim czasie wyda dobre owoce.

Czy rośnie? Spotykając się ze wspaniałymi Polakami na prowincji i obserwując tłumy na Krakowskim Przedmieściu, jestem tego pewien.

Czarna sukienka

Choć od tragedii smoleńskiej mijają dwa lata, wciąż trwa narodowe misterium pamięci.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 4 kwietnia 2012

Co miesiąc wolni Polacy uczestniczą w mszy św. w intencji ofiar, a później przechodzą Krakowskim Przedmieściem pod niewidzialny krzyż, którego korzenie tkwią pod warstwą bruku przed Pałacem Prezydenckim. Sycone prochami dawnych powstańców rozrastają się i nabierają mocy. Nieujarzmione kłącza drzewa życia, naczynia krwionośne ojczyzny. Wyrzut sumienia dla tych hierarchów naszego Kościoła, którzy dyplomację postawili ponad misję pasterską.

Chyba jednak natchnęło nas coś więcej niż „PiS-owska propaganda”. Czy bylibyśmy w stanie realizować „polityczne zamówienie” przez 24 miesiące bez wymiernych korzyści? To, co gromadzi nas na Krakowskim Przedmieściu, jest silniejsze od wszystkich partii, mediów i agencji public relations. Kto ma polską duszę, zawsze będzie walczył o prawdę, bo bez niej nie potrafi normalnie funkcjonować.

Zarzucają nam przesadę i nazywają nas emo-patriotami. Coś jest na rzeczy, bo kierujemy się nie tylko rozumem, ale i sercem. Czy jednak istnieje bardziej odpowiednia reakcja na upadek państwa? I tak daleko nam do Tadeusza Rejtana, który w 1773 r. histerycznie kładł się na progu sali sejmowej, wzywając posłów, by deptali jego ciało. To był dopiero emo-patriotyzm!

Niektórym trudno znieść nasz patos, powagę, obsesyjną pamięć. Chcieliby zapomnieć o zagładzie polskiej elity i przebiegu moskiewskiego śledztwa. Marzą o tym, by rozpłynąć się w „kolorowej niepodległej”. Tylko gdzie ta niepodległa? Czy bronią jej mężowie stanu i strzeże silna armia? Czy skutecznie zabezpieczają ją tajne służby? Czy ktokolwiek poza niepodległościową opozycją formułuje nasze narodowe interesy? Czy respektują je przywódcy ościennych mocarstw?

W 1832 r. w Paryżu uczestnik powstania listopadowego Konstanty Gaszyński napisał piękny wiersz w formie monologu młodej dziewczyny: „Schowaj matko suknie moje,/ Perły, wieńce z róż:/ Jasne szaty, świetne stroje –/ To nie dla mnie już!/ Niegdyś jam stroje, róże lubiła,/ Gdy nam nadziei wytryskał zdrój;/ Lecz gdy do grobu Polska zstąpiła,/ Jeden mi tylko przystoi strój:/ Czarna sukienka!”.

W suwerennym państwie żałoba zwykle sprowadza się do uczczenia konkretnych ofiar. Zaczyna się i kończy, żeby obywatele mogli wrócić do swoich nudnych zajęć. Ale w państwie, gdzie mogiły poległych są jednocześnie grobem ojczyzny, mobilizacja ducha i pamięci musi trwać aż do odzyskania wspólnotowej godności i politycznej podmiotowości. Tego uczy nas narodowa historia. W miesiącach poprzedzających wybuch powstania styczniowego mnóstwo było na Krakowskim Przedmieściu „przesady” i „teatralnych gestów”. Mężczyźni zdzierali gardła w trakcie patriotycznych manifestacji, kobiety nosiły czarne stroje i biżuterię z napisem „Boże, zbaw Polskę”, poeci dedykowali książki „zmarłym za Ojczyznę, żyjącym dla niej”. Moskale z niesmakiem patrzyli na te fanaberie, wydawali zakazy dotyczące mody, czasem wysyłali żołnierzy, żeby rozgonili tłum. A margrabiemu Wielopolskiemu było szczerze wstyd, że ma takich emo-rodaków. Przerażony perspektywą konfrontacji z Moskwą zarządził nawet brankę do carskiego wojska. Szczerze mówiąc, szkoda, że zdążył zwiać do Drezna i nie dosięgła go zasłużona kula.

Cytowany wyżej wiersz Gaszyńskiego był śpiewany w XIX w. przy wielu dramatycznych okazjach. W późnym PRL wykonała go Anna Szałapak z Piwnicy pod Baranami. W nagraniu, które można odsłuchać na YouTube, występ wokalistki poprzedzony jest zapowiedzią Piotra Skrzyneckiego, który autora myli z Sewerynem Goszczyńskim, a datę napisania utworu przesuwa o dwa lata. Taka była dotąd nasza pamięć o polskiej historii: powierzchowna, niechlujna, krzywdząca mniej znanych bohaterów. Niemniej jakaś była. Teraz ma zniknąć całkowicie. Głodówka krakowskich nauczycieli przeciwko zmianom w programach nauczania daje nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Idąc Krakowskim Przedmieściem w rocznicę smoleńskiej tragedii, pamiętajmy o tych wspaniałych Polakach, którzy postanowili ochronić nasze dzieci przed wynarodowieniem. Kto uważa, że przesadzili, wybierając radykalną formę protestu, powinien jak najszybciej wziąć korepetycje z historii, bo najwyraźniej nie ma pojęcia, w jakim kraju żyje.

sobota, 7 kwietnia 2012

Zmartwychwstał Pan!

Wszystkim moim Przyjaciołom i Czytelnikom życzę głębokiego przeżycia świąt Zmartwychwstania Pańskiego.

Maurice Denis, Saintes Femmes au tombeau (1894),
Musée Départemental du Prieuré, Saint-Germain-en-Laye















Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy (tak) płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa - jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: Niewiasto, czemu płaczesz? Odpowiedziała im: Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz? Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę. Jezus rzekł do niej: Mario! A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: Rabbuni, to znaczy: Nauczycielu. Rzekł do niej Jezus: Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego. Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział. (J 20, 11-18)

Wiatr i krzyż

Jan Paweł II był dla mnie jak ojciec.

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 13/2012

Na wielu fotografiach, które pozostały po polskim papieżu, Jan Paweł II stoi wsparty o krucyfiks, a wiatr rozdyma jego szaty. Trudno wskazać obraz, który lepiej oddawałby specyfikę tego pontyfikatu. W Biblii wiatr symbolizuje bliskość Boga i moc Ducha Świętego: Adam i Ewa tuż po zjedzeniu zakazanego owocu chronią się wśród drzew ogrodu, ponieważ słyszą kroki Stwórcy przechadzającego się po raju „w porze, kiedy był powiew wiatru”; w Księdze Ezechiela wizję proroka zapowiada „wiatr gwałtowny”, a Boże tchnienie wskrzesza wyschnięte kości zmarłych; na skargi Hioba Pan odpowiada „z wichru”; wreszcie gdy w Zielone Święta apostołowie wraz z Matką Jezusa i świętymi kobietami zgromadzili się w Wieczerniku, „nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtowanego wichru, i napełnił cały dom, w którym przebywali”. W ten sposób wszyscy zebrani zostali napełnieni Duchem Świętym i zaczęli mówić obcymi językami.

Wiatr jest „oddechem Boga”: budzi grozę i każe nam myśleć o własnej znikomości wobec majestatu Stwórcy. Jednak na papieskich fotografiach równie ważny jest krzyż z postacią Chrystusa. Jan Paweł II trzyma się krucyfiksu, jakby chciał zilustrować swoje pontyfikalne motto: „Jezus jest Prawdą, Drogą i Życiem”. To przez wzgardzonego i odepchniętego Męża boleści wiedzie droga do zmartwychwstania. On jest pośrednikiem między Ojcem a ludźmi. Nikt z nas nie jest w stanie zbawić się sam. Stanąć oko w oko z Bożym żywiołem może tylko ten, kto dał się przywiązać do Chrystusowego krzyża, uwierzywszy w miłosierdzie i odkupienie.

Papież odszedł, ale wiatr nie ustał. Wszyscy pamiętamy, jak w dzień pogrzebu targał ornaty kardynałów i przewracał karty leżącej na trumnie Księgi. Widoczny znak, że Bóg był obecny na Placu św. Piotra razem z tłumami wiernych. Ten sam wiatr, który prowadził Karola Wojtyłę przez całe życie – z Wadowic do Krakowa, a później do Rzymu i do wszystkich krajów, które odwiedził jako pielgrzym – chciał nam coś powiedzieć, poruszyć nas i wyprowadzić na drogę razem z Chrystusem. Chrześcijaństwo zawsze jest drogą, pielgrzymką, rejsem po głębokim morzu...

Choć od śmierci papieża upłynęło już 7 lat, ciągle trudno mi o nim mówić i pisać. Jan Paweł II był dla mnie jak ojciec. Jego „List do artystów” i „Tryptyk rzymski” ukazały mi perspektywę twórczości, której chciałbym zawsze być wierny. Pod wpływem tych lektur napisałem poemat „Imago mundi” oparty na motywie creatio continua, kontynuacji aktu stworzenia przez ułomnego człowieka: „Boski Artysta, okazując artyście ludzkiemu łaskawą wyrozumiałość, użycza mu iskry swej transcendentnej mądrości i powołuje go do udziału w swej stwórczej mocy”. I tu pojawia się zasadnicza trudność, bo wyznaczona przez papieża misja artysty nie dotyczy tylko procesu twórczego, ale sięga samej „materii człowieczeństwa”: „Zadaniem każdego człowieka jest być twórcą własnego życia: człowiek ma uczynić z niego arcydzieło sztuki”. Takim arcydziełem było, według Jana Pawła II, życie Fra Angelico, tego, który „tworzył dzieła, tak jak tworzył siebie”. Niełatwo iść śladami błogosławionego.

Nadzieję znajduję w słowach wypowiedzianych przez Ojca Świętego tuż przed śmiercią, na wieść o tym, że do Watykanu przybyły tysiące młodych ludzi, by wspólnie czuwać na Placu św. Piotra: „Szukałem Was, teraz przyszliście do mnie i za to wam dziękuję”. Szuka się kogoś, kto ukrywa się lub jest zagubiony. W Księdze Rodzaju Bóg szuka Adama i Ewy, którzy po skosztowaniu zakazanego owocu przestraszyli się i schronili się wśród drzew ogrodu. Przyczyną ukrycia się czy zagubienia zawsze jest lęk – skutek grzechu pierworodnego, i to nie tylko lęk wobec pułapek tego świata, ale – może w większym stopniu – wobec Boga. Dlatego papież podkreślał, że miłość jest większa niż grzech i wzywał: „Nie lękajcie się patrzeć w wieczność. Tam czeka Ojciec, Bóg, który jest miłością. Dla tej miłości warto żyć. Miejcie odwagę żyć dla miłości”. To właśnie wydaje mi się największą wartością tego pontyfikatu: odrzucenie strategii moralizowania, suchego piętnowania grzechów i przyjęcie postawy świadka Bożej miłości. Największym zagrożeniem dla człowieka jest bowiem nie jego grzeszna natura, ale zgorszenie się sobą, utrata nadziei i odrzucenie ofiary Chrystusa.

Jan Paweł II nie bał się śmierci, wiedział, że miłość jest większa niż grzech i to ona prowadzi do zbawienia. Dla kogoś, kto wielokrotnie w codziennych sytuacjach doświadczał „małych śmierci”, czyli własnych słabości, i Bożej miłości, która odbiera im moc, kres ziemskiego żywota nie mógł być czymś przerażającym. Bo papież nie lękał się też wiatru, który przeprowadza ze śmierci do życia, przeciwnie: stawał w nim z wiarą razem z Chrystusem obecnym w Słowie i Eucharystii. Dlatego potrafił tak spokojnie poddawać się woli Boga. Był jak bohater „Pieśni dla Symeona” Thomasa Stearnsa Eliota: „Moje życie bez wagi czeka na wiatr śmierci,/ Jak ptasie piórko na wierzchu mej dłoni; (…)/ Jestem zmęczony życiem swoim – i tych, którzy przyjdą po mnie./ Umieram śmiercią własną i tych, którzy przyjdą po mnie./ Pozwól odejść Twojemu słudze,/ Ujrzawszy Twe zbawienie”.

piątek, 6 kwietnia 2012

„Droga Krzyżowa” po czesku

Dzisiaj program trzeci Czeskiego Radia „Vltava” wyemituje moje rozważania wielkopiątkowe w interpretacji dziewięciu byłych więźniów systemów nazistowskiego i komunistycznego. Początek o godz. 23.15. Zapraszam do słuchania poprzez stronę internetową stacji (ikona z głośnikiem na pasku z prawej).

Wojciech Wencel: Velkopáteční křížová cesta

Na Velký pátek 6.4. ve 23.15 Český rozhlas 3 Vltava reprízuje zajímavý velikonoční projekt - Křížovou cestu Wojciecha Wencela. Interpretace textů současného polského spisovatele (nar. 1972) se ujaly nevšední osobnosti, které prošly svoji „křížovou cestu“ a nevyhnuly se smyčkám našich novodobých dějin. Jsou mezi nimi vězni Osvětimi a komunistických kriminálů lékař Milan Zapletal, historik Václav Vaško, básníci Ivan M. Jirous a Pavel Zajíček, spisovatel Jiří Stránský, duchovní František Lízna a Řehoř Mareček. A dvě ženy, jejichž život tvrdě poznamenal komunistický režim psycholožka Dana Němcová a herečka Marie Tomášová.

Velikonoční meditace současného polského básníka mladé generace v překladech Jaroslava Šubrta. Pro rozhlas připravil Miloš Doležal. Režie Markéta Jahodová (44 min).

wtorek, 3 kwietnia 2012

Jesteśmy smoleńskim pomnikiem

Ruszyła akcja związana z drugą rocznicą katastrofy 10 kwietnia 2010 r. Na życzenie jej inicjatorów napisałem apel skierowany do wszystkich, którzy pragną wypełnić testament poległych.

Tragedia z 10 kwietnia 2010 r. okazała się narodowym testem patriotyzmu. Państwo polskie nie wykazało determinacji w dążeniu do prawdy o przyczynach katastrofy, a jego działania podjęte dla upamiętnienia ofiar należy uznać za niewystarczające. Jednak dla milionów Polaków zagłada niepodległościowej elity stała się doświadczeniem jednoczącym. Uaktywniła tkwiące głęboko w ludziach pokłady solidarności, świadomości obywatelskiej i aktywności społecznej.

W związku ze zbliżającą się drugą rocznicą tragedii smoleńskiej apelujemy do wszystkich Polaków, którzy czują się członkami narodowej wspólnoty: spotkajmy się na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, aby godnie uczcić pamięć poległych i zamanifestować przywiązanie do wyznawanych przez nich wartości: honoru, odwagi, szacunku dla przeszłych pokoleń, troski o niepodległość państwa.

Jednocześnie prosimy o przysyłanie portretowych fotografii, które posłużą do stworzenia zbiorowego obrazu wolnych Polaków na specjalnej stronie internetowej http://jestesmysmolenskimpomnikiem.pl/. Prośbę tę kierujemy zarówno do uczestników głównych obchodów, jak i do tych, którzy będą mogli wziąć w nich udział jedynie duchem.

Stańmy się żywym pomnikiem smoleńskim na ulicach Warszawy i odnajdźmy się na zdjęciach w internecie. Poczujmy dumę, widząc oblicze Polski, która – mimo traumatycznego doświadczenia – nie dała się złamać. Polski szanującej własną historię, pragnącej tworzyć silne państwo oraz kształtować europejską kulturę i politykę w duchu chrześcijaństwa. Niech mottem naszego pomnika będzie przesłanie narodowych poetów: „Zmarłym za Ojczyznę, żyjącym dla niej”.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Pejzaż z karuzelą

Pora nareszcie wymienić klucz do polskich dziejów.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 28 marca 2012

Nazajutrz po wiktorii wiedeńskiej Jan III Sobieski pisał w liście do żony: „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”. Niespełna 90 lat później Rzeczpospolita została po raz pierwszy rozgrabiona przez ościenne mocarstwa. Naród, który obronił chrześcijański świat przed osmańską inwazją, stracił własne państwo. W XIX w. wydawało się, że tego doświadczenia chwały i wygnania nie da się wymazać z kart europejskiej historii. Potencjał kulturotwórczy polskiego losu był tak ogromny, że wykraczał poza narodowe interesy. Dla romantyków „sprawa polska” miała wymiar uniwersalny: nieść chrześcijańskiego ducha wolności wszystkim ciemiężonym narodom. Ta dziejowa misja była nieustannie ożywiana przez zrywy niepodległościowe, świadectwa męczenników i proroków, którzy w poezji często wyprzedzali własną epokę. Czytając dziś „Anhellego” Słowackiego czy „Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego” Mickiewicza, ma się wrażenie, że dzieła te powstały w połowie XX w., a nie wkrótce po powstaniu listopadowym. Zwłaszcza malowany przez romantyków krajobraz Syberii zdaje się uwzględniać doświadczenia kolejnych pokoleń zesłańców, wywożonych na nieludzką ziemię przez carskich i sowieckich funkcjonariuszy.

Co z tego uniwersalnego mitu, będącego dla Europy znakiem niezłomności, męczeństwa i zmartwychwstania, przetrwało do dzisiaj? Prawie nic. W powszechnej świadomości nasza historia zaczyna się w Jedwabnem, gdzie Polacy „mordowali swoich żydowskich sąsiadów”. Następnym kluczowym punktem jest karuzela z placu Krasińskich w Warszawie, na której w niedzielę wielkanocną 1943 r. „pary wzlatywały wysoko w pogodne niebo”, lekceważąc dym dochodzący z płonącego getta. Ze słynnego, przełożonego na dziesiątki języków wiersza Czesława Miłosza dowiadujemy się ponadto, że w ów dzień eksterminacji Żydów „śmiały się tłumy wesołe” „przy dźwiękach skocznej muzyki”. Na powielanym w oficjalnej kulturze portrecie zbiorowym Polaków z czasów okupacji widzimy wielki pochód szmalcowników, donosicieli i rabusiów grobów. Niekiedy któremuś z nich mięknie serce, ale nie zmienia to ogólnej tendencji. Nic dziwnego, że niektórzy zagraniczni publicyści z rozpędu wspominają o „polskich obozach koncentracyjnych”.

Tym samym kluczem otwierany jest okres PRL. Współczesna polska kultura zaczyna się od rozliczenia z Holokaustem, a nie od romantycznych marzeń poetów o wolnej ojczyźnie, która – jak pisał Tadeusz Gajcy – kiedyś „rozkwitnie znowu głęboka w ołtarzach żałobnych rąk”. Później mamy okres stalinizmu, o którym lepiej nie wspominać, bo „wszyscy byliśmy umoczeni”. Wreszcie następuje rzekomo najważniejszy moment najnowszej polskiej historii: Marzec ’68, gdy komuniści rozpętali antysemicką nagonkę, zmuszając wielu Żydów do emigracji. Konsekwencją tamtych dni było również zbudowanie podwalin dla inteligenckiej „opozycji demokratycznej”, której zasługi dla obalenia komunizmu cenione są dziś wyżej niż ofiary robotników czy księży.

Nawet ślepiec dostrzeże, że Smoleńsk nie pasuje do tej narracji. Podobnie jak odstają od niej Katyń, rzeź wołyńska, struktury państwa podziemnego, powstanie warszawskie, wysiłek Żołnierzy Wyklętych, aktywność niepodległościowej emigracji, Grudzień’70 czy stan wojenny, a więc wszystko to, co stanowi wypełnienie romantycznego mitu polskości. Stąd bierze się histeryczna reakcja „autorytetów” III RP na wszelkie próby nadania tragedii z 10 kwietnia 2010 r. dziejowej rangi. Faktów jednak się nie zmieni. Wobec zagłady niemal całej polskiej elity wydarzenia marcowe to dziecinna igraszka, marginalny epizod historii.

Nie miejsce tu, by prostować przekłamania na temat stosunków polsko-żydowskich. Pora odważyć się na coś więcej: nareszcie wymienić klucz do polskich dziejów. Powiedzieć „dość” tym, którzy swoją mniejszościową narracją zasłaniają ciągłość, wspaniałość i uniwersalność narodowej historii. Nie chodzi o sporządzanie rachunku krzywd i żebranie o zadośćuczynienie. Chodzi o to, by wieczny blask naszej wolności mógł wreszcie stać się drogowskazem dla Europejczyków. Wierzę, że istnieją Polacy żydowskiego pochodzenia, którzy to rozumieją. W końcu na pokładzie Tu-154 był ich autentyczny przyjaciel i pierwszy obrońca, prezydent Rzeczypospolitej.