niedziela, 31 października 2010

* * *


Z domu do kaplicy a potem na cmentarz
jest nas troje: astry grzęzną w twoich dłoniach
spacerowy wózek dźwiga słodki ciężar
przy studni gromadzą się dawne imiona
więc czas nas doścignął – nie ma szans by przeżyć
tę lekcję wieczności inaczej niż z nimi
rząd pustych słoików nad przepaścią brzęczy
małe oratorium dla świętej Cecylii
mały tren – modlitwa wykuta na pamięć
wiatr splata nas z sobą jak kostki różańca
wieczny odpoczynek racz nam dać Panie
a światłość wiekuista niechaj w nas wzrasta


Wiersz z tomu "Ziemia Święta" (2002)

piątek, 29 października 2010

Czterdzieści i cztery

Po złamaniu tekstu okazało się, że tom "De profundis" będzie liczył 44 strony (czterdzieści z wierszami i cztery redakcyjne). ;)

czwartek, 28 października 2010

Fotorelacja z Bydgoszczy


















Z prowadzącym cykl POECI.PL Jarosławem Jakubowskim

Kilka zdjęć z mojego spotkania autorskiego w Kawiarni Artystycznej Węgliszek w Bydgoszczy można obejrzeć TUTAJ.

środa, 27 października 2010

Zapowiedź „De profundis”

Już za dwa tygodnie, w okolicach Święta Niepodległości, ukaże się moja nowa, wyjątkowa z wielu powodów książka.



















„De profundis” to zbiór 25 wierszy o Polsce napisanych w ciągu sześciu miesięcy – od lutego do lipca 2010 roku. Niektóre z nich na bieżąco pojawiały się w prasie („Gość Niedzielny”, „Rzeczpospolita”, „Arcana”), wzbudzając żywe reakcje nie tylko w środowisku literackim, ale i wśród publicystów, filozofów, socjologów, polityków.

Dla mnie „De profundis” jest przede wszystkim pamiątką przedziwnego spotkania z umarłymi, zapisem nawoływania się poetów różnych epok w momencie kolejnej polskiej apokalipsy. Również ze względu na to niezwykłe doświadczenie katastrofa smoleńska stała się centralnym wydarzeniem mojego życia.

Wydawcą książki są krakowskie Arcana. Na okładce – tradycyjnie już – znajdzie się fragment obrazu Michała Świdra („Desiderium”, na zdjęciu).


poniedziałek, 25 października 2010

Oświadczenie Jarosława Marka Rymkiewicza

W związku z rozpoczynającym się niebawem procesem, który wytoczył mi Adam Michnik (chowając się za wydawcę swojego pisma), oświadczam co następuje.

W dziejach cywilizacji europejskiej procesy przeciwko pisarzom nie są niczym nowym. Wielu pisarzy było więzionych, byli nawet tacy, których powieszono lub rozstrzelano. Wielu pisarzy nonsensownie oskarżono, wielu wygnano z ich ojczyzny, wielu innym w różny sposób próbowano zamknąć usta i ocenzurować ich poglądy. Wystarczy przypomnieć Gustawa Flauberta, oskarżonego o napisanie „Pani Bovary”, czy Owidiusza, wygnanego z Rzymu przez cesarza Augusta. Ale te prześladowania nie prowadziły do niczego, ponieważ – właśnie w cywilizacji europejskiej – rzeczy miały się i mają się nadal tak, że literatura zawsze zwyciężała i nadal zwycięża. Literatura jest bowiem nieśmiertelna, a władza, która ją prześladuje, jest krucha, krótkotrwała i niepewna. Władza, także władza medialnych oligarchów, nic więc nie może zrobić literaturze, nic nie może jej odjąć, w żaden sposób nie może jej zaszkodzić. A jeśli może komuś zaszkodzić, to tylko sobie. Osip Mandelsztam, zamordowany przez Józefa Stalina, jest teraz największym rosyjskim poetą XX wieku. Jest chwałą cywilizacji rosyjskiej i chwałą cywilizacji europejskiej. A Józef Stalin jest teraz tym, kim był zawsze – nędznym pijaczkiem, nędznym ospowatym prześladowcą Osipa Mandelsztama. I tak to już zostanie – na wieki. Kto podnosi rękę na literaturę, temu ta rączka uschnie. To jest nieuchronne. Proces, który niebawem się rozpocznie, wygrałem więc, zanim się rozpoczął. I wygram go – nawet jeśli przegram w sądzie. Adam Michnik jest skończony. To jest koniec jego fałszywego mitu. Ten proces to jest koniec Adama Michnika. W naszym języku istnieje pojęcie śmierci cywilnej. Okazuje się, że możliwe jest także cywilne samobójstwo.

Zapraszam wszystkich na moje przemówienie na sali sądowej. O terminie procesu poinformuję osobnym komunikatem.

Jarosław Marek Rymkiewicz

Milanówek, 22 października 2010 roku

"Cholernie niebezpieczna poezja!"

"...i ta cała poezja, Wencel, Rymkiewicz. To jest cholernie niebezpieczne!" - przestrzega Agata Bielik-Robson w ostatnim "Plusie Minusie", uzasadniając, dlaczego włączyła się w działalność Ruchu Poparcia Janusza P.

poniedziałek, 18 października 2010

Felietonista dnia ósmego

22 października mija pierwsza rocznica śmierci Macieja Rybińskiego.


















Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 41/2010

Jak być felietonistą po Smoleńsku? Jak pisać dowcipne teksty o kulturze i obyczajach pół roku po jednej z największych tragedii w historii Polski? Jak kpić z absurdów polityki, skoro w znacznej mierze są one spowodowane brakiem tych, którzy zginęli w katastrofie? Paradoksalnie łatwiej być dziś wieszczem niż felietonistą. Opłakiwać zmarłych, narażając się na szyderstwa mniej zaangażowanych kolegów.

A przecież w życiu publicznym nie brakuje absurdów domagających się komentarza. Mamy monopartyjny system władzy, happeningi bohaterskiej tramwajarki i posła z Biłgoraja, piłkarskie mecze przyjaźni między ekipami TVN i PO. „Gazeta Wyborcza” straszy Jarosława Marka Rymkiewicza procesem sądowym, bo refleksje 75-letniego poety zagrażają ponoć interesom „spółki giełdowej” wydającej ten dziennik. Jest wesoło prawie jak w Peerelu z filmów Stanisława Barei. I prawie tak samo smutno.

Jak nigdy, przydałby się nam dziś wybitny felietonista, potrafiący przekłuć balon politycznej poprawności szpilą zdrowego rozsądku. Sprowokować do myślenia i rozbawić jednocześnie. Był taki, ale już sobie poszedł. Nazywał się Maciej Rybiński. W piątek 22 października mija pierwsza rocznica jego śmierci. Zanim stał się gwiazdą na firmamencie krajowej publicystyki, szesnaście lat spędził w Niemczech i w Wielkiej Brytanii. Pracował dla BBC, publikował w paryskiej „Kulturze” i innych pismach emigracyjnych. Do Polski wrócił w 1998 roku. Pisał m.in. do tygodnika „Wprost”, „Rzeczpospolitej”, „Gazety Polskiej”. Dzięki dystansowi zdobytemu na emigracji był w stanie szczególnie przenikliwie opisywać polską rzeczywistość. Gdy inni publicyści, jak czołgi, rozjeżdżali lustracyjnych „oszołomów” i straszyli nas państwem wyznaniowym, on z wdziękiem kpił z obłudy samozwańczych „autorytetów moralnych”. Do końca był wierny wezwaniu Zbigniewa Herberta: „Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze/ ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych”. Z tym, że gniew przekuwał zwykle na mieniące się niezwykłym blaskiem ostrza ironii.

Angielski mistrz felietonu Gilbert Keith Chesterton stwierdził kiedyś, że łatwiej spłodzić dziesięć poważnych artykułów na pierwszą stronę „Timesa” niż jeden świeży dowcip dla pisemka „Tit-Bits”. „Odpowiedzialne, ostrożne ważenie słów – argumentował – to rzecz najłatwiejsza pod słońcem; każdy to potrafi”. Rybiński zawsze wybierał trudniejszą drogę. Czytając jego teksty, miało się wrażenie, że odkrył jakąś dziurę w czasie i kończy je pisać w ósmy dzień tygodnia, o którym zwykli śmiertelnicy mogą jedynie pomarzyć. Z perspektywy roku wyraźnie widać, jak wielką stratą była jego nieoczekiwana, zdecydowanie przedwczesna śmierć. Nie tylko dla opiniotwórczej prasy, także dla całej naszej kultury, w której jest coraz mniej wyrazistych, silnych i niezależnych osobowości. Mówi się, że na bezrybiu i rak ryba, ale w tym przypadku to nieprawda. Zmarłego mistrza nie zastąpi żaden sprawnie piszący, świetnie wykształcony i odważny młodzian, bo nie da się podrobić jego stylu, humoru, pisarskiego sumienia.

Zanim sam zacząłem publikować felietony, przez kilka lat kupowałem gazety wyłącznie dla tekstów „Ryby Ludojada”. Tydzień bez „Ryby po polsku” był czasem intelektualnego regresu, nudy, narzekania na powszechny upadek obyczajów. Myślę, że częstotliwość, z jaką mistrz publikował swe teksty, uśpiła nas wszystkich. Wydawało się, że już zawsze stając oko w oko z absurdami rzeczywistości, będziemy mogli poczytać Rybińskiego, żeby zyskać odpowiedni dystans i uśmiechnąć się od ucha do ucha. Niestety, Bóg, który najwyraźniej też stał się fanem Ryby, zapragnął mieć go u siebie.

Według mnie, był najlepszy. Lepszy od Słonimskiego i Kisiela razem wziętych. Tylko Chestertona czytało się z podobnymi wypiekami na twarzy. Choć pisał głównie o polityce, w jego felietonach zawsze była masa literackich aluzji, słownych gier, karkołomnych porównań. Potrafił lekko, z wdziękiem sprowadzić adwersarzy do parteru, ale umiał też zdobyć się na autoironię. Był wirtuozem humoru, geniuszem praktycznej logiki. Kiedy ktoś z moich znajomych powątpiewał, że felieton to gatunek stricte literacki, odpowiadałem: – Masz rację, ale tylko w odniesieniu do moich wypocin. Poczytaj Rybińskiego, to zmienisz zdanie!

Oprócz błyskotliwych felietonów w spadku po Rybińskim dziedziczymy jednak coś jeszcze. Prostą prawdę, że warto mieć kręgosłup moralny, być niezależnym od dyktatu salonów i „czarnej piany gazet”. Nigdy nie dorównamy mistrzowi pod względem talentu, ale z tej lekcji wychowawczej każdy z nas może skorzystać. Nawet prosty wieszcz ma szansę solidaryzować się ze wszystkimi Polakami, którzy cierpią wskutek monopolu władzy i mediów. Domagać się przywrócenia elementarnych warunków demokratycznej debaty publicznej: poszanowania prawdy, rezygnacji z mowy nienawiści, szacunku dla wrażliwości i argumentów wszystkich grup społecznych. Rybiński zrobiłby to pewnie mniej pompatycznie, bez wielkich słów i przesadnych emocji. Ale zrobiłby to na pewno.

środa, 13 października 2010

Spotkanie autorskie w Bydgoszczy

Serdecznie zapraszam na mój wieczór autorski, który odbędzie się w środę 20 października w Kawiarni Artystycznej Węgliszek w Bydgoszczy (ul. Batorego 1). Początek o godzinie 18.00. Prowadzenie: Jarosław Jakubowski.

sobota, 9 października 2010

List otwarty Jarosława Marka Rymkiewicza do Adama Michnika

Adamie! Kiedyś – dawno temu – byliśmy przyjaciółmi. Teraz pragniesz mnie postawić przed sądem (właśnie otrzymałem list od Twojego adwokata), ponieważ napisałem prawdę: że jesteście – Ty i Twoi ludzie – spadkobiercami Róży Luksemburg i jej straszliwej idei wynarodowienia Polaków (oraz wszystkich innych narodów) – idei podjętej potem przez Komunistyczną Partię Polski.

Uważasz, że się mylę? Świetnie! To dlaczego grozisz mi sądem, zamiast podjąć ze mną dyskusję? A Twój adwokat pisze do mnie jakieś głupstwa o spółce giełdowej i jej interesach, którym podobno zagrażają moje poglądy. Czy idee i poglądy mają coś wspólnego z pieniędzmi i giełdą? To do tego doszedłeś? A to wstyd! Ale wróćmy do tego, co było trzydzieści kilka lat temu – do lat 70. i 80. zeszłego wieku. Pewnie pamiętasz, gdzie i kiedy się poznaliśmy – w końcu lat 70., na kolacji przy Alei Róż u Janki i Antoniego Słonimskich. Byliśmy tam w piątkę (była także Ewa), a kolacja skończyła się niezłą kłótnią między nami dwoma. Nawet chyba trochę niestosownie się zachowaliśmy – jeśli wziąć pod uwagę wiek gospodarzy oraz wiek ich gości. Ja już dobrze nie pamiętam, o co wtedy poszło, może Ty pamiętasz lepiej – wydaje mi się, że to była wielka kłótnia, nawet awantura o sprawę polską.

Ale choć się tak pokłóciliśmy, to nie umniejszyło to mojego ówczesnego podziwu i szacunku dla Ciebie – uważałem Cię nadal za rzecznika nadchodzącej polskiej wolności, także za kogoś, kto prowadzi Polskę ku wolności. Doprowadziliście ją – Ty i twoi ludzie – sam widzisz do czego. Do lotniska pod Smoleńskiem. Świadectwo tego, co wtedy o Tobie myślałem, jest w wydanej w roku 1984 w wydawnictwie Jerzego Giedroycia mojej książce „Rozmowy polskie latem roku 1983”. To na pewno pamiętasz. Przedstawiłem Cię tam jako więzionego przez totalitarne państwo bohatera Polaków. Także jako kogoś, kto w przyszłości, w wolnej Polsce, będzie strażnikiem wolności. „Kiedy Kuroń zostanie premierem – napisałem tam (w roku 1983) – to [...] posadzi Adasia. Bo Adaś nie zniesie najmniejszej niesprawiedliwości”.

O jakże strasznie się omyliłem! Ale nie byłem wówczas jedynym polskim pisarzem, który tak Cię widział. Zbyszek Herbert zadedykował Ci wiersz, Marek Nowakowski pisał o Tobie opowiadania. A potem wszyscy staliśmy z opuszczonymi rękami, próbując zrozumieć, co się z Tobą stało – dlaczego symbol wolności, więzień z ulicy Rakowieckiej, stał się symbolem Polski, której pierwszym prezydentem został złowrogi władca totalitarnego państwa.

Wolności nie da się podzielić na kawałki – nie można mieć trochę wolności, być wolnym po trosze. Albo będziemy mieli całą wolność i wtedy będziemy wolni tak, jak byli wolni Polacy w Pierwszej Rzeczypospolitej, albo będziemy czyimiś niewolnikami. Ty właśnie tego nie zrozumiałeś – chciałeś, żeby Polska miała mały kawałek, kawałeczek wolności – taki, który zamierzaliście nam dać Ty i Twoi ludzie. Taki, który nam zaproponowaliście. Ale my tego kawałka nie chcieliśmy mieć, my go nie potrzebowaliśmy. Wolność, w jej złotej całości, jest fundamentem życia polskiego. To jest jedyny fundament, na którym możemy zbudować całość naszego narodowego istnienia. Tego też nie umiałeś zrozumieć. Jeśli zechcesz przeczytać moją nową książkę, „Samuela Zborowskiego”, to tam znajdziesz obszerne wytłumaczenie i uzasadnienie mojego poglądu na problematykę polskiej wolności.

Ale może nie musisz tego czytać – bo ta wolność to już nie jest Twoja sprawa. I teraz nie możesz się już nazywać przyjacielem Jerzego Giedroycia i Zofii Hertzowej, także Konstanty Jeleński nie jest już Twoim przyjacielem. Bo Oni byli przyjaciółmi wolności. Więcej – byli obrońcami naszej wolności i wiedzieli, że musimy ją mieć w jej wspaniałej całości. Twoimi przyjaciółmi nie są już także Janka i Antoni Słonimscy. Antoni był człowiekiem wolności i na Twój widok, gdyby spotkał Cię w Alei Róż, pewnie by się odwrócił, a nawet (wiemy obaj, że potrafił być brutalny – był brutalnym obrońcą wolności) splunąłby Ci pod nogi. Tego właśnie się doczekałeś. Żeby bronić wolności, nie wystarczy wygłaszać moralnych kazań. Trzeba jej bronić całym swoim życiem.

Adamie! Co się z Tobą stało? Więźniu z ulicy Rakowieckiej – na czym polega tajemnica Twojej przemiany? Jaki dramat duchowy, jaka ponura tragedia ukrywa się za tą przemianą? Jaki jest powód tej strasznej duchowej klęski, mój (niegdyś) drogi przyjacielu?

Co zrobi przyszłość ze mną i z moimi książkami, to teraz, kiedy mam już 75 lat, mniej więcej wiadomo. A co zrobi z Tobą? Tego jeszcze nie wiadomo. Jestem jednak pewien, że także i Ty zostaniesz zapamiętany. Ale mam dla Ciebie w tej sprawie złą nawet bardzo złą wiadomość. Przyszłość będzie o Tobie pamiętać i Polacy o Tobie nie zapomną. Zostaniesz zapamiętany – jako wróg wolności.

Jarosław Marek Rymkiewicz