poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Pielgrzymka do Ziemi Świętej (III)

Jerozolima. Kościół Pater Noster


Jerycho. Góra Kuszenia


Jardenit. Rzeka Jordan

Tabgha. Kościół Rozmnożenia Chleba

Tabgha. Kościół Prymatu Piotra

Tabgha. Kościół Prymatu Piotra

niedziela, 21 kwietnia 2013

Powstań, Jerozolimo!

Chrystus zginął w Smoleńsku razem z 96 pielgrzymami do Katynia. Ale – jako jedyny – prawdziwie zmartwychwstał.


Niezwykłe doświadczenie przygotował dla mnie w tym roku dobry Bóg. Wielki Tydzień zakończył się całonocnym czuwaniem i radością ze zmartwychwstania Chrystusa. A już w Poniedziałek Wielkanocny znalazłem się z żoną w Betlejem. Pierwsza w życiu pielgrzymka do Ziemi Świętej była dla nas wyprawą w głąb czterech ewangelii i Dziejów Apostolskich: Nazaret i Jerozolima, Góra Tabor i Góra Błogosławieństw, Genezaret i Kafarnaum, odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych w Jordanie i małżeńskich w Kanie Galilejskiej. Wreszcie Wieczernik, Getsemani, Via Dolorosa i Golgota.

W każdym z tych świętych miejsc modliłem się, w duszy lub na głos, by Chrystus był obecny wśród Polaków 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. W trakcie eucharystii w Bazylice Grobu Świętego usłyszałem: „Po swojej męce Jezus dał apostołom wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym. A podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca. Mówił: – Słyszeliście o niej ode Mnie: Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym. Zapytywali Go zebrani: – Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela? Odpowiedział im: – Nie wasza to rzecz znać czas i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi”.

Przytaczam dłuższy fragment, bo są w nim odpowiedzi na wszystkie nasze niepokoje, sycone polityczną gorączką. Tak, Chrystus zginął w Smoleńsku razem z 96 pielgrzymami do Katynia. Ale – jako jedyny – prawdziwie zmartwychwstał. Nie opuszcza nas, gdy gromadzimy się na gruzach państwa, zatroskani o jego przyszłość. Przede wszystkim powołuje nas jednak do świadczenia o Bożej miłości. I daje gwarancję, że sił nam nie zabraknie.

Gdybym znalazł się w sytuacji przymusowego emigranta, zamieszkałbym z rodziną w Jerozolimie, żeby chodzić ścieżkami Pana. Ale przecież mam już swoją Jerozolimę. Nazajutrz po powrocie z Ziemi Świętej pojechałem do Warszawy na obchody trzeciej rocznicy smoleńskiej tragedii. Aleje Jerozolimskie, później kościół św. Krzyża, Via Dolorosa znaczona kolejnymi miejscami pamięci o polskich męczennikach. Tysiące skupionych pielgrzymów. Tu i ówdzie grupki gapiów przypominających muzułmańskich sklepikarzy. Świecki polityk mówiący otwarcie, że „korzeniem Rzeczypospolitej jest Chrystus”. Psalm wyśpiewywany w archikatedrze: „Gdybym zapomniał ciebie ojczyzno moja, moje święte Jeruzalem, niech uschnie moja prawica”. Ewangeliczne czytanie o spotkaniu Mistrza z apostołami, które zaledwie dwa dni wcześniej wstrząsnęło mną w... Emaus. Ślady żywego Boga odnajdywane na rodzinnej ziemi.

Będzie odbudowana Jerozolima. Jej światło promieniować będzie na wszystkie krańce ziemi. Szczęśliwi ludzie, którzy się smucą plagami twymi, Polsko, ponieważ w tobie cieszyć się będą i oglądać wszelką radość twoją na wieki!

piątek, 19 kwietnia 2013

Pielgrzymka do Ziemi Świętej (II)


Góra Tabor. Bazylika Przemienienia Pańskiego

Góra Tabor. Bazylika Przemienienia Pańskiego

Góra Błogosławieństw

Kana Galilejska

Kana Galilejska

Rejs po Jeziorze Genezaret

czwartek, 18 kwietnia 2013

Moja Ziemia Święta

Syn Boga spędził swój ziemski żywot na zapyziałej prowincji.

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 16/2013

Jak to możliwe, że przez ponad 40 lat żyłem z klapkami na oczach? Ziemską ojczyznę Jezusa brałem za skamielinę, zabytek kultury, ewentualnie źródło pobożnych wzruszeń. Coś w rodzaju Rzymu oferującego turystom skondensowane korepetycje z historii Kościoła, uatrakcyjnione pokazami chrześcijańskiej sztuki i architektury. Musiałem polecieć do Izraela i Palestyny, by odkryć prawdę: Ziemia Święta wciąż jest duchowym centrum świata.

Chrystus zmartwychwstał i wstąpił do domu Ojca, ale zostało po nim żywe Słowo. Jest wszędzie: pasie się na Polu Pasterzy, chodzi po falach Jeziora Galilejskiego, połyskuje w słońcu na górze Tabor i Górze Błogosławieństw, ślizga się po kamieniach w Tabgha, dojrzewa na drzewach oliwnych w Getsemani, przemyka uliczkami starej Jerozolimy, dźwięczy w kamiennej cysternie w podziemiach kościoła św. Piotra „In Gallicantu”. Nawet gdyby prezbiter nie odczytywał go na głos, w każdym z tych miejsc (i w wielu innych), przebijałoby się przez zasieki dewocjonaliów, żeby mówić do mojego serca.

W 2002 r. wydałem tom wierszy „Ziemia Święta”. Tytuł był alegoryczny, bo w zdecydowanej większości utworów opisywałem swój uświęcony kosmos: środkowe Kaszuby z Matarnią jako Betlejem. Krajobraz złożony z rozpadających się ceglanych budynków, cmentarzy, pól uprawnych, maryjnych kapliczek i prostych ludzi krzątających się wokół codziennych spraw. Podobna mieszanka sacrum z profanum zawsze zachwycała mnie na obrazach Pietera Bruegla. Rozpoznałem ją również w pejzażu Wyżyny Czesko-Morawskiej, którą pokochałem jak rodzinną ziemię. Pamiętam bolesne ukłucie piękna, które przeszyło mnie, gdy pierwszy raz zobaczyłem pasyjne grafiki Bohuslava Reynka. Chrystus krzyżowany na pastwisku wśród owiec, osuwający się w objęcia Matki w wiejskim obejściu przy studni; nagie krzaki w zimowym ogrodzie jak korona cierniowa... – Tylko wyobraźnia geniusza – myślałem – mogła tak przejmująco skojarzyć przestrzenie bardzo od siebie odległe: zapyziałą prowincję i uroczystą historię zbawienia.

Podczas pielgrzymki do Izraela i Palestyny przekonałem się, że Kaszuby, Wyżyna Czesko-Morawska i wioski malowane przez Bruegla są bliźniaczo podobne do Ziemi Świętej. Z Betlejem do Jerozolimy jedzie się 15 minut, tyle samo co z Somonina do Kartuz. Cała ziemska droga Jezusa zmieściłaby się między Matarnią a Sierakowicami. Góra Tabor nie jest dużo wyższa niż Wieżyca, Kana Galilejska ma mniej mieszkańców niż Kościerzyna, a Jordan to rzeczka szerokości Raduni. Do tego swojskość widoczna na każdym kroku: kamieniste pola, zarastające ścieżki, miejsca cudów zaznaczone wydłubanym w murze znakiem krzyża, prowizoryczne chaty beduinów, stada bydła, targowiska pełne owoców i kiczowatych świecidełek. Umiłowany Syn Boga spędził swój ziemski żywot na zapyziałej prowincji, wśród ubogich grzeszników bez szkół, za to z głębokim przywiązaniem do rodzinnej przestrzeni. Chrześcijański uniwersalizm wyrósł z tego, co najbardziej konkretne, pierwotne i lokalne. Może dlatego od dwóch tysięcy lat każda odnowa Kościoła zaczyna się od głoszenia Słowa w slumsach, barakach, afrykańskich wioskach, a nie od debat katolickich intelektualistów.

Wygląda na to, że przez całe dotychczasowe życie nieświadomie poszukiwałem wokół siebie odwzorowania Ziemi Świętej. A kiedy je znajdowałem – w Matarni, na Wyżynie Czesko-Morawskiej czy na płótnach Bruegla – nie wiedziałem, skąd bierze się przenikający mnie dreszcz zachwytu. Mało brakowało, bym odpuścił sobie pielgrzymkę do źródeł chrześcijaństwa i przez dalsze życie szedł po omacku. Na szczęście przywiozłem z Izraela odpowiednią mapę.

W trakcie Eucharystii w bazylice Grobu Świętego usłyszałem: „Po swojej męce Jezus dał apostołom wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym. A podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca. Mówił: – Słyszeliście o niej ode Mnie: Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym. Zapytywali Go zebrani: – Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela? Odpowiedział im: – Nie wasza to rzecz znać czas i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi”.

Posłuchałem Słowa. W 3. rocznicę tragedii smoleńskiej wróciłem do mojej Jerozolimy, do Polski, do Warszawy. Alejami Jerozolimskimi przeszedłem do kościoła Świętego Krzyża z figurą Zbawiciela, a stamtąd na Krakowskie Przedmieście. Polska Via Dolorosa. Uniwersalizm potwierdzony konkretem. Pielgrzymkowe doświadczenie uczy, że nie ma chrześcijaństwa kosmopolitycznego. Każdy z nas rodzi się w konkretnej wspólnocie. W niej jest jego krzyż i jego droga do zbawienia. Trzeba zaczynać od Betlejem, od rodzinnej miejscowości: Matarni, Skierniewic czy Sandomierza, a później cierpliwie piąć się na Golgotę za Chrystusem. Ziemia Święta nie jest alegorią ani ciepłym krajem. To rzeczywistość możliwa do odkrycia pod każdą szerokością geograficzną. W naszych kościołach Słowo, które usłyszałem w Jeruzalem, będzie czytane 23 kwietnia, w dzień św. Wojciecha, biskupa i męczennika. Patrona Polski.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Pielgrzymka do Ziemi Świętej (I)

Poniedziałek Wielkanocny 1 kwietnia - Niedziela 7 kwietnia 2013 roku
Jerozolima

Betlejem. Grota Mleczna

Betlejem. Grota Mleczna


Ain Karem. Kościół Nawiedzenia

Ain Karem. Kościół Nawiedzenia

Nazaret. Bazylika Zwiastowania

















poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Boimy się własnej wielkości

- Nawet gdyby się okazało, że Rosjanie z zimną krwią zrealizowali zamach na polską elitę, znaleźliby się w Polsce ludzie, którzy zrzuciliby winę na Lecha Kaczyńskiego. No bo po co prowokował Putina?











Z poetą i felietonistą WOJCIECHEM WENCLEM, autorem zbioru wierszy „De profundis oddającego hołd poległym w Katyniu, na Wołyniu, w Powstaniu Warszawskim, w kazamatach UB i na podsmoleńskim lotnisku, rozmawia Aleksander Kłos.

"Tygodnik Solidarność" 12 kwietnia 2013

- Czy odczuwa Pan, że po trzech latach od katastrofy pod Smoleńskiem jesteśmy bliżsi poznania prawdy o jej przyczynach?

- Trafne sformułowanie: „odczuwa”. Wciąż jesteśmy skazani na odczuwanie, bo państwo polskie nie jest w stanie zweryfikować hipotez. To, co próbowano nam przedstawić jako fakty: pancerna brzoza, naciski gen. Błasika itd., runęło jak domek z kart. Przyczyniły się do tego prace zespołu Antoniego Macierewicza, niezależnych naukowców, dziennikarzy śledczych. Coraz więcej ludzi ma świadomość, że na pokładzie Tu-154M zdarzyło się coś niezwykłego, co uniemożliwiło pilotom odejście na drugi krąg. Bardzo prawdopodobna jest teoria podwójnego wybuchu. Jednak bez dostępu do materiału dowodowego, przetrzymywanego lub niszczonego przez Rosjan, szczegółowe określenie przebiegu zdarzeń jest niezwykle trudne. Ponadto ustalenia niezależnych ekspertów nie mają mocy prawnej. Myślę, że przy obecnym układzie politycznym oficjalne wyjaśnienie przyczyn katastrofy jest niemożliwe, a wyciągnięcie konsekwencji wobec winnych to już czyste science fiction. Instytucje państwa polskiego nie są tym zainteresowane.

- Czy polskie społeczeństwo byłoby gotowe przyjąć prawdę o tym, co wydarzyło się pod Smoleńskiem, jeśli w jednoznaczny sposób wskazywano by na winę Rosjan, a także np. mataczenie przedstawicieli polskich władz? Jak mocny w Polsce jest lęk przed Kremlem?

- Problemem polskiego społeczeństwa jest zagłada niepodległościowych elit. Przedwojenna inteligencja, która wyznaczała wzorce zachowań, została w ogromnym stopniu unicestwiona w Katyniu, gułagach, powojennych ubeckich więzieniach. Część przeżyła na emigracji, ale nie doczekała się kontynuatorów. Naród poddany peerelowskiej indoktrynacji zachował instynkt samozachowawczy, ale utracił idealizm, wiarę w sens realizacji wielkich wyzwań. Wyjątkowy w tym kontekście zryw „Solidarności” został zneutralizowany przy Okrągłym Stole. Stąd po 1989 r. społeczeństwo polskie stało się łatwym łupem demonów konsumpcjonizmu, popkultury, infantylnych mód i ideologii. Rozwinęła się nowa, świecka religia, oparta na kulcie dorabiania się, żarcia, luzu i świętego spokoju. Daje ona swoim wyznawcom poczucie brutalnej siły i nieuzasadnionej wyższości nad ocalałymi przedstawicielami tradycyjnej inteligencji. Ta ostatnia zareagowała na Smoleńsk prawidłowo: głęboką żałobą, bezkompromisowym dążeniem do ustalenia prawdy i troską o stan państwa. Dziś można ją spotkać na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, w klubach „Gazety Polskiej”, strukturach odrodzonej Civitas Christiana i innych stowarzyszeniach patriotycznych czy kulturalnych. Jednak nie ma już żadnej więzi między tą inteligencją a ogółem społeczeństwa. Wyznawcy nowej świeckiej religii traktują nas jak przybyszów z kosmosu, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy, że wykluczają tradycyjny rdzeń polskości, a razem z nim instynkt niepodległościowy, który jest gwarancją naszego bytu narodowego. Żeby Polska istniała, musi przynajmniej dążyć do prawdziwej wolości i strzec prawdy historycznej. Tymczasem ogół społeczeństwa chce się rozmyć w jakiejś wyobrażonej, dziecięcej wizji wszechświatowego kompromisu i dobrobytu. Myślę, że nawet jeśli Polacy w swojej masie przyjęliby do wiadomości straszną prawdę o Smoleńsku, to odrzuciliby jej konsekwencje. Rozliczanie winnych, mówiliby, prowadzi tylko do waśni i niepokojów. Trzeba wybaczyć i zrozumieć.

- Dlaczego polskie społeczeństwo nie reaguje oburzeniem na kolejne rosyjskie prowokacje? Przecież nawet najbardziej zagorzali zwolennicy PO nie potrafią zrozumieć problemów ze zwrotem wraku, publikacji drastycznych zdjęć, pomieszania próbek, zamienienia ciał itd.

- Nawet gdyby się okazało, że Rosjanie z zimną krwią zrealizowali zamach na polską elitę, znaleźliby się w Polsce ludzie, którzy zrzuciliby winę na Lecha Kaczyńskiego. No bo po co prowokował Putina? Rzucał się, więc dostał za swoje. Strach przed Kremlem jest tak duży, że dawno już przestał być maskowany. Społeczeństwo zachowuje się jak ofiara powtarzającego się gwałtu, która z czasem przywiązuje się do sprawcy. Kryminolodzy znają przypadki kobiet, które po uwolnieniu z jakiejś ciemnej piwnicy bronią gwałciciela. Mówią, że on po prostu tak musiał, że czasem dawał prezenty albo pozwalał odpocząć. Od ponad półwiecza nie mamy doświadczenia ostrego przeciwstawienia się interesom Rosji. Do dziś szczycimy się jakimiś sportowymi anegdotami w rodzaju gestu Kozakiewicza w Moskwie. A przecież to logika niewolnika: pokazać język panu. Rozsądna, ale stanowcza, niepodległa polityka zagraniczna, prowadzona przez braci Kaczyńskich, trwała zbyt krótko i nie miała szerszego poparcia, by zmienić wytworzone przez lata przyzwyczajenia. Polskie społeczeństwo nie reaguje z oburzeniem na prowokacje Rosjan, bo w gruncie rzeczy bardziej od Kremla, który uznaje za siłę wyższą, nienawidzi siebie, a ściślej tej swojej cząstki, która wzywa do podjęcia wielkich wyzwań w Europie. Niektórzy Polacy boją się własnej wielkości. Dlatego pozwalają się upokarzać. Czy da się do nich dotrzeć? Mówiąc szczerze, nie wiem. Robimy wszystko, co można, ale efekt prawdopodobnie będzie widoczny dopiero w kolejnych pokoleniach.

- W ciągu tych trzech lat wykrystalizował się mocny podział na tych, którzy bronią rosyjskiej wersji wydarzeń i tych, którzy uważają, że jest ona kłamliwa. Żadne argumenty nie trafiają do zwolenników pancernej brzozy. Jak w tym kontekście oceniać polskie umiłowanie wolności, potrzebę suwerenności, narodową dumę – to już nie dotyczy współczesnych Polaków?

- Dotyczy i uważam, że po Smoleńsku ujawniło się z ogromną siłą. Zostawmy już tę masę niewolników, bo i tak nie mamy do nich dostępu. Zresztą, kto wie, co tam sobie kombinują w głowach. Może powoli dojrzewają do jakiejś wolnej myśli. Ostry podział jest świadectwem kryzysu społeczeństwa, ale ma też dobre strony. Pozwala zintegrować środowiska patriotyczne i jasno sprecyzować ich system wartości, wyznaczyć cele, podjąć pracę u podstaw czy – jak to dziś nazywamy – w drugim obiegu. Ważne, że tradycyjna polska inteligencja zdała egzamin z polskości. Do tej inteligencji zaliczam również ludzi bez studiów, zdolnych do myślenia według wartości. Prawdziwą „Panią Cogito” z wiersza Herberta była suwnicowa ze stoczni, Anna Walentynowicz. Na Krakowskim Przedmieściu spotykam wielu jej wychowanków.

- Obserwujemy radykalne próby wprowadzenia rewolucji moralnej i światopoglądowej w naszym kraju. Jesteśmy świadkami festiwalu wulgarnych ataków na Kościół katolicki i na wszystko, co w jakikolwiek sposób związane jest z tradycją i konserwatywnymi wartościami. Czy polskie społeczeństwo będzie temu ulegać?

- To ogólnoświatowy trend, w którym człowiek wierzący bardzo wyraźnie dostrzega logikę szatana. Myślę, że żyjemy w czasach ostatecznych i takie ataki będą się nasilać. Trzeba być przygotowanym na prześladowania. Jednak są to również czasy świadectw bezgranicznej wolności i nadziei. Polskie społeczeństwo niewątpliwie będzie ulegać złu, jednak wierzę, że znajdzie się w nim wielu świadków Chrystusa, także tych, którzy rozpoznają jego obecność w narodowej historii. Nie odnosi się to wyłącznie do ludzi – mówiąc nieco autoironicznie – „prawych i sprawiedliwych”. Najpiękniejsze będą dla mnie nawrócenia tych, którzy dotąd wyznawali kult świętego spokoju. Ilu nas będzie i czy chrześcijański duch znajdzie szerszy wyraz w polskiej kulturze i polityce – to wie tylko Bóg. Jednak nawet jeśli jesteśmy skazani na pożarcie, warto podjąć ten wysiłek. To trochę jak wyprawa na szczyty ośmiotysięczników, związana z poważnym ryzykiem, ale fascynująca.

- Z drugiej strony jesteśmy świadkami wychodzenia z cienia Żołnierzy Wyklętych, prób odkrywania prawdy o komunistycznych zbrodniach, organizowania wielu lokalnych festiwali, spotkań i imprez historycznych. Badania wskazują, że odsetek młodzieży, dla której ważne są narodowe wartości nie jest wcale tak niski, jak by się wydawało.

- To radosna wiadomość, ale nie trzeba jej przeceniać. Pamiętam już kilka takich „konserwatywnych rewolucji”, choćby tę wieszczoną przez środowisko skupione wokół Wiesława Walendziaka. Praca u podstaw powinna być naszym codziennym zajęciem, jednak przestrzegałbym przed oczekiwaniem na natychmiastowe efekty. Nie da się zaprogramować kultury z dnia na dzień. Trzeba spokojnie robić swoje, pracować nad świadomością młodzieży, ale i nad własną formacją patriotyczną, kulturalną, duchową. Niedawno wydałem tom „Oda do śliwowicy i inne wiersze z lat 1992-2012”. Gdy go układałem, uświadomiłem sobie, jak głęboko wszystkie te wymiary są ze sobą zrośnięte. Debiutowałem uładzonymi wierszami, nawiązującymi do dawnej sztuki i muzyki. Przez wiele lat wspólnotowość była obecna w mojej poezji wyłącznie na poziomie Kościoła, dopiero w ostatnich latach ten szkielet zaczął obrastać ciałem polskiej historii. Bez przebycia tej długiej drogi mój patriotyzm byłby strasznie płytki. Oczywiście, chciałbym, żeby Polska odrodziła się w wymiarze politycznym za mojego życia albo żeby doświadczyły tego moje dzieci. Ale nawet jeśli to się nie uda, nie powinniśmy się załamywać. Być wolnym Polakiem, chrześcijaninem, czuć jedność z przeszłymi pokoleniami i braćmi śpiewającymi „Boże coś Polskę” na Krakowskim Przedmieściu, modlić się i czytać „Pana Tadeusza”, walczyć o prawdę i wolność, nie tracić nadziei – to wystarczy, by być wartościowym członkiem wspólnoty i – po prostu – spełnionym człowiekiem.

piątek, 12 kwietnia 2013

Mamy swój Katyń

Do politycznej czystki postmodernizm nie wystarczył. Trzeba było raz jeszcze fizycznie wyeliminować polską elitę, by z życia publicznego znikła metafizyka obecności: zakorzenienie idei i czynów w prawdzie, sumieniu, rzeczywistości.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 10 kwietnia 2013

Trzy lata to kawał czasu. Okres, który weryfikuje głębię wspólnotowego doświadczenia. Nikt nie wzywa nas już do zakończenia żałoby. Nawet ci, którzy patrzą na nas z pogardą, zdają sobie sprawę, że manifestacje na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie nie są efektem słomianego zapału. Pamięć o Smoleńsku stała się dla nas tym, czym dla pokolenia wojennego była pamięć o Katyniu. Trwałym punktem odniesienia dla świadomości niepodległościowej, symbolem walki o prawdę i oskarżeniem politycznych iluzjonistów.

Gdy w 1947 r. Józef Mackiewicz opublikował w tygodniku „Lwów i Wilno” artykuł „Dymy nad Katyniem”, w którym postawił tezę, że potwornego mordu na polskich oficerach mogli dokonać tylko bolszewicy, redakcja londyńskich „Wiadomości” zamieściła komentarz: „Wiedzieliśmy o tym od dawna, wie o tym cały świat, wiedzieli sędziowie z procesu norymberskiego, wiedzą sztaby i kancelarie dyplomatyczne, wiedzą dziennikarze i publicyści. To, że milczą – jest miarą ich upodlenia”.

Milczenie jest miarą upodlenia także w sprawie Smoleńska. Dlatego tak ważne są świadectwa tych, którzy starają się zdzierać z tajemnicy 10 kwietnia 2010 r. płachty czerwonej farby. Przez trzy lata pojawiło się wiele takich świadectw: filmy i teksty dziennikarzy śledczych, artykuły niezależnych naukowców, raporty zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza. Ten stale poszerzający się zbiór materiałów przypomina klasyczną, zredagowaną w Londynie pracę „Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów”, która od 1948 r. miała kilkanaście wydań.

Równie ważne są świadectwa twórców, które najlepiej podsumowuje autokomentarz Aleksandra Rybczyńskiego do wydanego w Kanadzie tomu wierszy „Pozostało nam krzyczeć”: „Katastrofa smoleńska zmieniła Polskę. Zmieniła także część środowiska artystycznego. Niektórzy poeci, zajmujący się dotychczas liryczną analizą indywidualnego losu, odrzucili antyromantyczną pozę salonu, wszechobecną ironię i obowiązujący relatywizm, zadając pytania o prawdziwe oblicze polskiej niepodległości. Dramatycznym głosem zaczęli wołać o prawdę”.

Z perspektywy trzech lat widać wyraźnie, że tragedia smoleńska była częścią szerszego programu. Świadczy o tym niespotykana dotąd agresja, z jaką po 10 kwietnia 2010 r. zaatakowano środowiska patriotyczne i Kościół katolicki, próbując dokończyć postmodernistyczną rewolucję. Obawiam się, że cel jest jasno sprecyzowany: Finis Poloniae. Do politycznej czystki postmodernizm nie wystarczył. Trzeba było raz jeszcze fizycznie wyeliminować polską elitę, by z życia publicznego znikła metafizyka obecności: zakorzenienie idei i czynów w prawdzie, sumieniu, rzeczywistości. Teraz sprawcy zbrodni wzięli się za kulturę. Nie przewidzieli tylko, że wiara poległych (w Boga, w Polskę, w sens zbiorowej pamięci) z podwójną mocą odrodzi się właśnie w kulturze. Smoleńsk to nasz Katyń, to nasz punkt oparcia. To krzyż Chrystusa, z którego boku wypływa strumień życia.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Czeski paradoks

W plebiscycie na czeską książkę roku 2012 zwyciężyła biografia katolickiego księdza Josefa Toufara, zamęczonego na śmierć przez komunistyczną bezpiekę.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 3 kwietnia 2013

Pepiki? Tchórze? Hedoniści? Śmiejące się bestie? Są ludzie, którzy mierzą Czechów własną miarą, utrwalając krzywdzące ich stereotypy. „Czechy to dla mnie azyl. Schronienie przed mentalnością PiSiorów. Kiedy przekraczam granicę, nabieram czeskiego wymiaru, bo tam mi dają prawo do grzechu, prawo do słabości, prawo do wolności. A wymiar polski? To tropienie grzechu, nasze zajęcie narodowe” – mówił w 2007 r. Mariusz Szczygieł. Ciekawe, jak znany miłośnik szwejkowskiego luzu poradzi sobie z faktem, że jako czeską książkę roku 2012 wybrano biografię katolickiego księdza, zamęczonego na śmierć przez komunistyczną bezpiekę.

W tradycyjnej ankiecie dziennika „Lidové Noviny” brało udział 219 osób ze świata kultury, nauki i polityki. Zwyciężyła książka poety i dziennikarza Czeskiego Radia Miloša Doležala, której tytuł można przetłumaczyć: „Jakbyśmy dziś umrzeć mieli. Dramat życia, kapłaństwa i męczeństwa czihosztskiego księdza Josefa Toufara”. Jej punktem kulminacyjnym jest historia cudu, który dokonał się w Czihoszti na Wyżynie Czesko-Morawskiej kilkanaście miesięcy po przejęciu władzy przez komunistów. 11 grudnia 1949 r. miejscowy kapłan odprawiał poranną mszę świętą. Po słowach: „Tutaj, w tabernakulum, jest nasz Zbawiciel”, krucyfiks wiszący nad ołtarzem wyraźnie się wychylił. Parafianie potraktowali to jako zapowiedź prześladowań, ale i znak chrześcijańskiej nadziei. Kościoły w całym kraju wypełniły się wiernymi. 28 stycznia 1950 r. na osobisty rozkaz prezydenta Klementa Gottwalda funkcjonariusze StB porwali ks. Josefa Toufara sprzed plebanii. Został oskarżony o „zainscenizowanie cudu”. Z kawałka drewna, gumy i drutu miał skonstruować urządzenie, za pomocą którego rzekomo skrycie poruszał krzyżem. Dla lepszego efektu dorzucono zarzut wykorzystywania seksualnego dzieci. Osadzony w więzieniu kapłan nie wytrzymał codziennych tortur. Zmarł 25 lutego 1950 r.

Ponieważ z autorem czeskiej książki roku łączy mnie długoletnia przyjaźń, wiem, że jego zainteresowanie tragicznym wymiarem ojczystej kultury nie jest incydentalne. Jeśli my budujemy drugi obieg od niedawna, on robi to od zawsze. To człowiek wielkiego ducha, który z reporterskim dyktafonem odwiedza ostatnich żyjących świadków komunistycznych represji, podróżuje śladami poetów metafizycznych: Bohuslava Reynka i Jana Zahradníčka, a w swoim kamiennym domu na Wyżynie Czesko-Morawskiej każdego lata organizuje rodzinne festiwale teatru i poezji. I ja tam byłem, śliwowicę piłem.

– Nasza cicha modlitwa i polska energia są tutaj bardzo potrzebne – mówiła niedawno Zdenka Rybova, organizatorka praskiego Marszu dla Życia, w którym wzięła udział również grupa młodzieży ze Szczecina. Uczmy się skuteczności od braci Węgrów i kontemplacji od braci Czechów. Dzielmy się z nimi polskim entuzjazmem, ale nie zapominajmy, że to, co ma być trwałe, wymaga pokornej pracy z dala od zgiełku mediów. Razem jesteśmy w stanie zmienić Europę!