środa, 30 marca 2011

Listy z podziemia w „Gazecie Polskiej”








Felietonem „Bezkręgowcy” rozpoczynam stałą współpracę z tygodnikiem „Gazeta Polska”. Moja rubryka nosi tytuł „Listy z podziemia”.

Przyjmując niedawno na Wawelu Order Orła Białego, Wisława Szymborska podzieliła się osobistą refleksją: „Robimy to, co lubimy robić, i za to lubienie jeszcze dostajemy ordery”. No cóż. Komunistyczna władza też nagradzała pisarzy za służalczość, więc tym orderom nie ma się co dziwić. Bardziej frapuje szczere wyznanie, że noblistka lubi to, co robi. Nie każdy mógłby bez obrzydzenia patrzeć w lustro, gdyby nazajutrz po obaleniu rządu Jana Olszewskiego opublikował wiersz „Nienawiść” z komentarzem Adama Michnika, a podczas kampanii prezydenckiej umawiał się na kawę z Bronisławem Komorowskim i ekipą TVN24.

Przeczytaj cały felieton w serwisie niezalezna.pl

Zapraszam do lektury papierowego wydania „Gazety Polskiej” w każdą środę!

wtorek, 29 marca 2011

Walka Cywilna 2010 - kolejna odsłona

Dziś odmówiłem udzielenia wywiadu "Tygodnikowi Powszechnemu". Rozmowa miała dotyczyć sytuacji w Polsce po katastrofie smoleńskiej.

Dziennikarzy i redaktorów mediów wymienionych na stronie Walka Cywilna 2010 informuję, że moja akcja nie jest prowokacją artystyczną, żartem czy innym happeningiem, lecz działaniem świadomym i konsekwentnym. Każda próba skłonienia mnie do współpracy będzie podawana do publicznej wiadomości. Przed wybraniem numeru mojego telefonu radzę więc dwa razy się zastanowić.

czwartek, 24 marca 2011

Poeta - wróg publiczny

Potężny koncern medialny pozywa go do sądu, żeby ratować swoje udziały w rynku. Znana pani filozof emigruje przez niego do Anglii. Publicyści dużego dziennika oskarżają go o wywołanie katastrofy smoleńskiej i ostrzegają czytelników przed jego zgubnym wpływem na sprawy publiczne. Najbardziej niebezpieczny człowiek w Polsce nie nosi broni za pasem. To Jarosław Marek Rymkiewicz, 75-letni poeta, eseista, profesor w Instytucie Badań Literackich PAN. Poza literaturą zajmuje się głównie pielęgnowaniem ogrodu w rodzinnym Milanówku. Jednak luminarze mediów doskonale wiedzą, że w jego łysej głowie dojrzewa tajny plan wysadzenia Polski w powietrze.

"Nasz Dziennik" 24 marca 2011 *

W czwartek 17 marca w Sądzie Okręgowym w Warszawie zaczął się proces, jaki Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi, wytoczyła spółka Agora, wydawca „Gazety Wyborczej”. Poeta został pozwany za wyrażenie opinii, że redaktorzy tego dziennika są „duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski” i „pragną, żeby Polacy wreszcie przestali być Polakami”. Komentarz dotyczył sprawy krzyża na Krakowskim Przedmieściu. „Tych redaktorów – dodał Rymkiewicz – wychowano tak, że muszą żyć w nienawiści do polskiego krzyża. Uważam, że ludzie ci są godni współczucia – polscy katolicy powinni się za nich modlić”.

Czy sąd jest właściwym miejscem do rozstrzygania zasadności tego rodzaju poglądów? Czy kategoria „duchowych spadkobierców” da się prawnie zweryfikować? Oczywiście, że nie, bo należy ona do świata idei, a nie faktów. Wypowiedź Rymkiewicza to opinia, jakich wiele w demokratycznej debacie publicznej. Można się z nią nie zgadzać, ale naturalną formą informowania o swoim poczuciu krzywdy jest polemika prasowa. Zwłaszcza że diagnoza Rymkiewicza dotyczy zawodowych publicystów.

Przypadek Herberta

Przez wiele lat panował w tej kwestii konsensus. Kiedy w pierwszej dekadzie III RP Zbigniew Herbert ostro krytykował okrągłostołowe elity, „Gazeta Wyborcza” pisała, że „Pan Cogito ma kłopot z demokracją”, ale nikt nie wytaczał poecie procesu. Nawet gdy Herbert w „Tygodniku Solidarność” określił Adama Michnika „klasycznym przykładem kariery komunistycznego Dyzmy”, ten nie zdecydował się podać go do sądu. Oczywiście, autor „Raportu z oblężonego miasta” stał się obiektem licznych manipulacji. W środowisku literackim natychmiast pojawiły się plotki o jego problemach psychicznych. W „Gazecie Wyborczej” przedstawiano go według klucza: dobry poeta, który pod koniec życia stał się miernym publicystą i niepotrzebnie obraził dawnych przyjaciół. Aby zrelatywizować odpowiedzialność prawdziwych agentów, próbowano także rzucić na niego podejrzenie o współpracę z SB. W tekście „Język nie kłamie” z 2007 roku Michnik wymieniał go między Lechem Wałęsą i Andrzejem Szczypiorskim, obłudnie przestrzegając Polaków przed „lekkomyślnym ferowaniem wyroków potępiających”. Wszystkie te gry, do których po śmierci poety wciągano wdowę po nim czy Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, były oczywiście niegodne, ale ich konsekwencje zamykały się w sferze publicznej debaty. Odpowiedzią na słowa były inne słowa, wprawdzie dobierane ze złą wolą, ale nie zmierzające wprost do ograniczenia wolności wypowiedzi.

Rymkiewicza potraktowano inaczej. Czy oznacza to niekonsekwencję Michnika? Wręcz przeciwnie. Naczelny „Gazety Wyborczej” nie podawał Herberta do sądu, bo nie musiał tego robić. Żeby zneutralizować poetę, wystarczyło ukazać go jako pięknoducha, który niepotrzebnie miesza się do polityki. Z troską pochylić się nad jego emocjami, które szkodzą twórczości. W epoce popkultury głos poety w sprawach publicznych przestał bowiem kogokolwiek interesować. Żyliśmy w przekonaniu, że nie ma powrotu do świadomości ukształtowanej w romantyzmie i po raz ostatni reaktywowanej w drugim obiegu kultury przed 1989 rokiem. Ale monopolizacja władzy całkowicie zmieniła sytuację.

Dwie Polski

W czasach sojuszu Platformy Obywatelskiej z głównymi mediami stopniowo rozrastało się kulturalne podziemie, jednoczące ludzi wyszydzonych, wzgardzonych, nazywanych „ciemnogrodem” i „moherowymi beretami”. Nagonka na Prawo i Sprawiedliwość, która miała wykluczyć wyborców tej partii z debaty publicznej, okazała się czynnikiem mobilizującym. Obrazowe komentarze polityczne Rymkiewicza, jak ta przyrównująca Polskę do żubra, który został wyrwany ze snu przez Jarosława Kaczyńskiego, zaczęły zyskiwać coraz większą grupę słuchaczy.

Po katastrofie smoleńskiej, która ostatecznie podzieliła społeczeństwo, Rymkiewicz pisał mową wiązaną, że są: „Dwie Polski – ta o której wiedzieli prorocy/ I ta którą w objęcia bierze car północy/ Dwie Polski – jedna chce się podobać na świecie/ I ta druga – ta którą wiozą na lawecie”. W tej poetyckiej wizji tysiące Polaków odnalazło nie tylko prawdę o własnym losie, ale i antycypację przebiegu rosyjskiego śledztwa. Do tego doszły kolejne przenikliwe diagnozy polityczne poety, jak ta o postkolonialnym, podporządkowanym dawnym zaborcom, charakterze naszej państwowości. Po 10 kwietnia 2010 roku, w klimacie uzasadnionych obaw o bezpieczeństwo Polski, Rymkiewicz stał się nowym wieszczem, wyrazicielem naszego wspólnego patriotyzmu.

Takiego przeciwnika nie da się łatwo przemilczeć lub ukazać jako zagubionego artystę i politycznego dyletanta. Trzeba zatem próbować go zastraszyć i ciągać po sądach. Każdy pretekst jest dobry. Choćby wypowiedziana przez poetę opinia o „duchowych spadkobiercach z KPP”.

Niech pan się zajmie poezją

Ale nie tylko „Gazeta Wyborcza” wypowiedziała Rymkiewiczowi wojnę. Wcześniej zrobiła to na swoich łamach „Rzeczpospolita”. Kiedy w wywiadzie zatytułowanym „Cholernie niebezpieczni poeci” Agata Bielik-Robson wyznawała, że po przeczytaniu opinii Rymkiewicza o współczesnej Polsce podjęła decyzję o emigracji do Anglii, można było się jeszcze uśmiechnąć. Ot, klasyczna lekcja absurdalnego humoru. Redakcja puszcza do nas oko, publikując głos „filozofki” wspierającej Ruch Poparcia Janusza P. Ale później nad rozbawieniem zaczęło dominować zażenowanie. Redaktor naczelny Paweł Lisicki w tekście „Polska we władaniu wieszcza” zarzucał Rymkiewiczowi promowanie nieudacznictwa i pogardę dla demokratycznych procedur. Andrzej Horubała sugerował, że poeta stworzył klimat duchowy, który doprowadził do katastrofy smoleńskiej, oraz oskarżał go o szerzenie „niepokojącego pierwiastka pogańskiego kultu śmierci i krwi”. Piotr Skwieciński po lekturze „Samuela Zborowskiego” pisał, że „anarchia jest dla poety ważniejsza od politycznej niepodległości”, a jego reakcję na polską rzeczywistość określał jako „aberracyjną, chorą”. Wreszcie Łukasz Warzecha lamentował, że przez Rymkiewicza radykalizuje się elektorat PiS i radził poecie, by „politykę zostawił tym, którzy umieją to, co jemu wydaje się takie niskie: kalkulować, liczyć oraz ważyć zyski i straty”.

Tyle pojęli publicyści „Rzeczpospolitej” z książek i wypowiedzi Rymkiewicza. Zachłystując się swoim projektem nowoczesnej prawicy, postanowili pogrozić mu palcem, by trzymał się z daleka od polityki. Zastosowali dokładnie ten sam chwyt, który wcześniej – w odniesieniu do Herberta – stosowała „Gazeta Wyborcza”. Gdyby Rymkiewicz pisał wyłącznie wiersze o kotach, jeżach i jabłonkach w Milanówku, wciąż mógłby liczyć na ich wazeliniarskie komplementy. Ale ponieważ zburzył święty spokój miłośników „ciepłej wody w kranie”, musi zostać wykluczony z publicznej debaty. Ktoś, kto intelektem i wyobraźnią przewyższa politycznych cyników czy – jak kto woli – pragmatyków, automatycznie staje się wrogiem publicznym. Jego wizje należy ukazać w krzywym zwierciadle jako niebezpieczne nawoływanie do anarchii.

Wizjoner i realista

Oczywiście nie jest prawdą, że Rymkiewicz wzywa do wyłączenia się z mechanizmów państwa, do bojkotu wyborów czy niepłacenia podatków. On tylko diagnozuje zjawisko wykluczenia milionów Polaków przez polityczno-medialny sojusz: „Jestem jak te stare kobiety w moherowych beretach i jestem z tego dumny, bo one są tym, co Polska ma teraz najlepszego. Jestem wykluczony razem z Mickiewiczem i razem z moherowymi beretami. Mickiewicz też jest moherowym beretem. To ogromny zaszczyt – być wykluczonym razem z Mickiewiczem i z wszystkimi moherami”.

Staje więc po stronie wykluczonych, dając im nadzieję, że ich sytuacja ma sens. Mówi im, że są solą tej ziemi, że powinni zachować dumę, honor, wiarę i cierpliwie budować niepodległość wokół siebie. Jest wizjonerem, ale i realistą. Wie, że w obecnych warunkach „Prawo i Sprawiedliwość oraz Jarosław Kaczyński istnieją po to, żeby przechować te wszystkie wartości, które posłużą do zrekonstruowania Królestwa wolnych Polaków”. Prędzej czy później to Królestwo się urzeczywistni, zapewne przy pomocy demokratycznych procedur. Tego, jak najbardziej realnego politycznie, potencjału boją się publicyści „Rzeczpospolitej”. Woleliby, żeby wykluczeni Polacy rozproszyli się i zostali wchłonięci przez masy, a PiS – pozbawione rzeczywistego wpływu na władzę – zaczęło legitymizować poczynania rządu, np. te skażone serwilizmem wobec Rosji, oczywiście w imię dobra wspólnego. Polska polityka pozostałaby przestrzenią gry partyjnej na warunkach postkolonialistów, ale mielibyśmy za to święty spokój.

Solidarność poetów

Przy okazji procesu autora „Zachodu słońca w Milanówku” wielu ludzi stanęło w obronie wolności słowa. Chwała poetom, którzy odpowiedzieli na moje zaproszenie i podpisali się pod oświadczeniem wyrażającym solidarność z Rymkiewiczem. Zapewne nie wszyscy czytelnicy zdają sobie sprawę z niezwykłości tego wydarzenia, ale osoby zorientowane we współczesnej literaturze dobrze wiedzą, jak wiele pod względem światopoglądowym i literackim dzieli Krzysztofa Koehlera i Marcina Świetlickiego, Leszka Długosza i Marcina Sendeckiego, Szymona Babuchowskiego i Edwarda Pasewicza, ks. Jana Sochonia i ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Niektórzy z sygnatariuszy w e-mailach podkreślali, że zupełnie nie zgadzają się z opiniami Rymkiewicza, jednak stawianie go za nie przed sądem uważają za skandal. W ich postawie ujawniła się autentyczna, niezależna od sympatii partyjnych miłość wolności. Głos poetów zawsze jest barometrem swobód obywatelskich. Nie słychać go wtedy, gdy demokracja ma się dobrze. Odzywa się w chwilach kryzysu państwa. Dotyczy to zarówno Rymkiewicza, jak i jego obrońców.

Proces uaktywnił też publicystów „Rzeczpospolitej”. Nie tłumacząc się z tego, co napisali przez ostatnie pół roku, postanowili spełnić swój obywatelski obowiązek. Lisicki i Skwieciński w komentarzach bronili świętego prawa poety do wygłaszania własnych opinii, a Horubała pojawił się nawet w budynku sądu. Bardzo pięknie. Tyle że wcześniej ci sami ludzie – niekiedy powołując się na autorytet samego Platona – wyganiali poetę z państwa, wspominając coś o „zachodzie rozumu w Milanówku”. Dziś ich świadectwo nie jest wiele warte. Ich ideologiczne piruety, mające świadczyć o niezależności myślenia, na kilometr pachną obłudą. „Rzeczpospolita” razem ze swoim tygodnikiem „Uważam Rze” nieodwracalnie wkroczyła na drogę, która wcześniej doprowadziła do upadku „Życie” i „Dziennik”.

Czy Rymkiewicz wygra absurdalny proces, który wytoczyła mu Agora? Żyjemy w państwie postkolonialnym, więc nie możemy być tego pewni. Ale nawet jeśli wyrok będzie niekorzystny, ostatecznie prawda zwycięży. Bo – parafrazując poetę – Jarosław Marek Rymkiewicz istnieje po to, żeby przechować te wszystkie wartości, które posłużą do zrekonstruowania Królestwa wolnych Polaków. Choć mogę się mylić, mam niejasne przeczucie, że to Królestwo w sferze politycznej powstanie szybciej niż przewiduje jego duchowy architekt.

*  Uwaga! W internetowym wydaniu gazety brakuje istotnej części tekstu. Na papierze i tutaj jest całość.

piątek, 18 marca 2011

Jarosław Marek Rymkiewicz o wspólnym oświadczeniu poetów: To niebywałe wydarzenie w dziejach literatury polskiej





















"Super Express": - Wytacza panu proces spółka, a nie redaktorzy "Wyborczej"...

Jarosław Marek Rymkiewicz: - Opisał to kiedyś prof. Andrzej Nowak z UJ. Coraz większą rolę zaczynają odgrywać w Polsce medialni oligarchowie. Ten proces ma na celu zastraszenie innych. Za chwilę jakaś inna korporacja czy telewizja będzie mogła zaatakować jakiegoś dziennikarza czy pisarza, o którym nie będzie już tak głośno. Dlatego nie jestem tu istotny ja, ale problem. I na szczęście pewne reakcje, które się pojawiły.

"SE": - Myśli pan o liście 28 poetów w obronie wolności słowa? Pod listem podpisali się m.in. Leszek Długosz, Wojciech Wencel, Marcin Świetlicki...

Rymkiewicz: - Im nie chodzi o mnie jako Rymkiewicza. Większości z nich nie znam osobiście. Z niektórymi różnię się zasadniczo politycznie, jak i literacko. To jest protest przeciwko ograniczaniu prawa do debaty. Być może to najcenniejsze, co przetrwa z tej sytuacji. To niebywałe wydarzenie w dziejach literatury polskiej. Poeci pracowali zawsze na własny rachunek. Byli podzieleni. I teraz występują w obronie wspólnych wartości. Zdumiewające, bo nie było tego nawet w XIX w., kiedy poniewierano takie postaci jak Mickiewicz czy Słowacki! Ale to jest reakcja na podważenie fundamentów kultury europejskiej. Zakwestionowano wolność przemawiania.

Całość wywiadu dla "Super Expressu"
Oświadczenie poetów z pełną listą sygnatariuszy

czwartek, 17 marca 2011

Wieszcz przed sądem

Nie jestem pewien, czy spółka Agora zdaje sobie sprawę, z kim walczy, komu próbuje uprzykrzyć życie. Czy naprawdę jest przekonana, że mamona ma jakiekolwiek szanse w starciu z romantycznym gestem? Z dumą wolnego Polaka?

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 10/2011

W czwartek 17 marca 2011 roku w warszawskim Sądzie Okręgowym odbędzie się pierwsza rozprawa w procesie, jaki Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi wytoczyła spółka Agora. 75-letni dziś poeta został pozwany za wyrażenie opinii, że redaktorzy „Gazety Wyborczej” są „duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski” i „pragną, żeby Polacy wreszcie przestali być Polakami”. Komentarz dotyczył sprawy krzyża na Krakowskim Przedmieściu. „Tych redaktorów – dodał Rymkiewicz – wychowano tak, że muszą żyć w nienawiści do polskiego krzyża. Uważam, że ludzie ci są godni współczucia – polscy katolicy powinni się za nich modlić”.

Najwyraźniej redaktorzy „Gazety Wyborczej” nie identyfikują się z ideą wynarodowienia Polaków, szanują polski krzyż oraz nie życzą sobie naszego współczucia i modlitwy. W porządku. Ale dlaczego nie napiszą tego otwarcie, jak przystało na publicystów? Czemu zamiast przeczytać polemiki podpisane ich imionami i nazwiskami, dowiadujemy się o działaniach prawnych wydawcy w związku z naruszeniem jego dóbr osobistych? Czyżby medialny kolos uważał swoich pracowników za dobra osobiste, których nie wolno ruszać? Dla redaktorów „Gazety Wyborczej”, wbrew pozorom, nie jest to dobra wiadomość. Z jednej strony, mogą uważać się za nietykalnych, ale z drugiej, muszą się czuć bardzo samotni. Nawet w hipermarkecie zwykli śmiertelnicy omijają ich prawdopodobnie szerokim łukiem ze strachu przed procesem.

Kto ma oczy do patrzenia i rozum do myślenia, ten wie, że komentarz Rymkiewicza mieści się w granicach publicznej debaty. Poeta wyraził swój pogląd bez językowej agresji, nawet z odrobiną empatii dla opisywanych osób. Że tak, a nie inaczej postrzega ideowe oblicze „Gazety Wyborczej” – jego prawo. Podobno mamy wolność słowa, którą wywalczył nam Adam Michnik. Dla tego niestrudzonego obrońcy swobód obywatelskich proces wieszcza musi być szczególnie przykrym doświadczeniem. Tak bardzo zaangażował się w krzewienie wartości demokratycznych, że nie zauważył bezosobowego kolosa, który wyrósł mu pod nosem. On chce dobrze, ale cóż może poradzić, skoro Agora pozywa do sądu kolejnych profesorów: Andrzeja Zybertowicza, Andrzeja Nowaka, w końcu Jarosława Marka Rymkiewicza. Takiego kolosa nawet Michnikowi trudno powstrzymać, co z pewnością napełnia go szczerym żalem.

Niestety, pozwani odczuwają nieco większy dyskomfort. Medialny kolos może wynająć armię najlepszych prawników i domagać się sprostowania w głównych mediach. Ponieważ powierzchnia reklamowa kosztuje fortunę, profesorowie już na początku procesu są postawieni w sytuacji surrealistycznej. Z pustego placu sprawiedliwości patrzą na górę mamony, która rzuca na nich złowieszczy cień. Przypadek Rymkiewicza jest tym bardziej irracjonalny, że w 2003 roku poeta otrzymał Literacką Nagrodę Nike, fundowaną przez „Gazetę Wyborczą” i Fundację Agory. Przestroga: „Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera”, mogłaby dać do myślenia człowiekowi z krwi i kości, jednak medialny kolos w ogóle się nią nie przejmuje. Może i poeta zwróciłby mu te 100 tys. zł., dopisując na formularzu przelewu: „Wypchaj się, kolosie”. Sęk w tym, że nawet w jego poetyckiej wyobraźni nie mieścił się proces sądowy. Pieniądze wydał na upiększenie swojego ogrodu w Milanówku albo na starodruki do romantycznej biblioteki i wydaje się skazany na klęskę. Jeśli nie na bankructwo finansowe, to na upokorzenie. Agora zapomina jednak, że ma do czynienia z wieszczem, a nie ze zwyczajnym czy nadzwyczajnym profesorem. A wieszczowie bywają nieobliczalni.

W III części „Dziadów” Adam Mickiewicz ukazał dwie personifikacje polskiej wolności. Konrad reprezentuje wolność anarchiczną, nieokiełznaną, ocierającą się o bluźnierstwo, w konsekwencji tragiczną. To wolność Karola Levittoux, pułkownika Stanisława Dąbka, Ryszarda Siwca. Ksiądz Piotr, który egzorcyzmuje Konrada, jest figurą wolności chrześcijańskiej, pokornej wobec Bożego planu i związanej z pokojem serca. To wolność św. o. Maksymiliana Kolbego czy bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Oba te nurty wolności współtworzą polską duszę. Niekiedy objawiają się w formie skrajnej, częściej mieszają się ze sobą w różnych proporcjach. Prawdopodobnie jedna tradycja nie mogłaby istnieć bez drugiej.

Rymkiewicz w swojej twórczości i publicystyce jest konsekwentnym piewcą postawy Konrada. Nie jestem pewien, czy spółka Agora zdaje sobie sprawę, z kim walczy, komu próbuje uprzykrzyć życie. Czy naprawdę jest przekonana, że mamona ma jakiekolwiek szanse w starciu z romantycznym gestem? Z dumą wolnego Polaka?

Choć jako chrześcijaninowi bliższa jest mi postawa ks. Piotra, w tym prawnym sporze zdecydowanie staję po stronie Rymkiewicza, który często manifestuje swoją niewiarę w Boga, co – nawiasem mówiąc – nie przeszkadza mu bronić polskiego krzyża. Obserwując przebieg procesu, będę widział nie tyle agnostyka, ile mojego brata w wolności, rycerza dającego świadectwo żywotności polskiej duszy. I wiem, że jeśli tylko wieszcz nie da się zastraszyć, to niezależnie od wyniku procesu zwycięży. Kolos zachwieje się na glinianych nogach, a Adam Michnik będzie mógł odetchnąć z ulgą, bo umiłowana przez niego wolność słowa przyniesie plon obfity.

niedziela, 13 marca 2011

Poeci solidarni z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem

W związku z rozpoczynającym się 17 marca 2011 roku procesem, jaki Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi wytoczyła spółka Agora, wydawca „Gazety Wyborczej”, stanowczo sprzeciwiamy się próbie ograniczenia w Polsce wolności słowa.

Prawo każdego obywatela do głoszenia własnych opinii jest podstawowym warunkiem funkcjonowania demokracji. Kwestionowanie tego prawa w odniesieniu do poety to praktyka haniebna, naruszająca zarówno swobodę obywatelską, jak i dobro polskiej kultury.

Jako poeci i obywatele wyrażamy solidarność z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem i wzywamy związki twórcze, organizacje społeczne, niezależne media oraz wszystkich ludzi dobrej woli do zajęcia podobnego stanowiska.

Wojciech WENCEL

Marcin ŚWIETLICKI

Krzysztof KOEHLER

Marcin BARAN

Marcin SENDECKI

Krzysztof KARASEK

Leszek DŁUGOSZ

Leszek ELEKTOROWICZ

Jerzy GIZELLA

Wojciech KASS

Edward PASEWICZ

Artur NOWACZEWSKI

Szymon BABUCHOWSKI

Karol MALISZEWSKI

Stanisław CHYCZYŃSKI

Franciszek KAMECKI

Sławomir MATUSZ

Jarosław JAKUBOWSKI

Wojciech BANACH

Artur FRYZ

Marek CZUKU

Krzysztof KUCZKOWSKI

Przemysław DAKOWICZ

Janusz KOTAŃSKI

Maciej MAZUREK

ks. Jan SOCHOŃ

Roman MISIEWICZ

Jarosław TRZEŚNIEWSKI-KWIECIEŃ


Po publikacji listu do dwudziestu ośmiu sygnatariuszy dołączyli:

Zofia ZARĘBIANKA

Tomasz MAJERAN

Jarosław KLEJNOCKI

Aleksander RYBCZYŃSKI

Józef BARAN

Andrzej Tadeusz KIJOWSKI

Piotr GROBLIŃSKI

Piotr CIELESZ

Tomasz SOBIERAJ

Lech GALICKI

Mira KUŚ

Dobromir KOŻUCH

Bogusław ŻURAKOWSKI

Bohdan URBANKOWSKI

ks. Tadeusz ISAKOWICZ-ZALESKI

Aniela BIRECKA

Jan OWCZAREK

Piotr MÜLDNER-NIECKOWSKI

Elżbieta WOJNAROWSKA

Waldemar ŻYSZKIEWICZ

Stanisław ŻUREK

Jacek LILPOP

Zbigniew KRESOWATY

Feliks NETZ

Marek RAPNICKI

Teresa TOMSIA

wtorek, 1 marca 2011

Rozsądkowa teoria dziejów

Polacy zawsze mieli skłonność do rozwijania teorii spiskowej. W każdym przypadku były to niegodne racjonalisty projekcje, tradycyjne polskie brednie, skutki naszego przewrażliwienia na własnym punkcie. O absurdalności tych hipotez świadczyło wszystko, z wyjątkiem tego, że okazały się prawdziwe.

Jako przyczynę tragedii smoleńskiej wolno wskazywać bałagan na lotnisku Siewiernyj, błędy pilotów, braki w systemie szkolenia, a nawet pijaństwo bądź nadgorliwość ofiar, ale nie można poważnie rozważać hipotezy zamachu. To nic, że wspierający Gruzję polski prezydent zginął w niejasnych okolicznościach na terytorium wrogiego jej państwa. To nic, że wskutek jego śmierci państwo polskie pogrążyło się w wewnętrznym chaosie, a nasza polityka zagraniczna stała się przestrzenią realizacji interesów Rosji. I to nic, że matactwa podczas rosyjskiego śledztwa były widoczne gołym okiem nie tylko nad Wisłą. Kto domaga się zbadania ewentualności zamachu, natychmiast jest przez główne media stygmatyzowany. Staje się „wyznawcą teorii spiskowej”, czyli niebezpiecznym radykałem, człowiekiem niepoczytalnym albo – jak mawia Piotr Skwieciński z „Rzeczpospolitej” – po prostu „świrem”.

Cóż, Polacy zawsze mieli skłonność do rozwijania teorii spiskowej. Kiedy 23 sierpnia 1939 roku w Moskwie Joachim von Ribbentrop i Wiaczesław Mołotow podpisywali pakt o nieagresji, bezpodstawnie podejrzewaliśmy, że Niemcy i Rosja chcą nam odebrać niepodległość, a wojna wisi w powietrzu. Gdy w sierpniu 1944 roku sowieckie wojska wstrzymały atak na Warszawę, twierdziliśmy gołosłownie, że robią to specjalnie, żeby powstańcy się wykrwawili. Po konferencjach w Teheranie i Jałcie sugerowaliśmy z kolei bez żadnych dowodów, że Winston Churchill i Delano Roosevelt sprzedali Polskę Józefowi Stalinowi. Wreszcie przez pół wieku szeptaliśmy między sobą, że odkryte w 1943 roku w Katyniu masowe groby polskich oficerów to sprawka Sowietów.

W każdym przypadku były to efekty przywiązania do teorii spiskowej, niegodne racjonalisty projekcje, tradycyjne polskie brednie, skutki naszego przewrażliwienia na własnym punkcie. O absurdalności tych hipotez świadczyło wszystko, z wyjątkiem tego, że okazały się prawdziwe. Po miesiącach czy latach zamieniły się w fakty historyczne. Wielu Polaków uświadomiło sobie dzięki temu, że oprócz teorii spiskowej istnieje praktyka spiskowa, która powtarza się w naszej historii. I że lepiej nie wykluczać z góry żadnego scenariusza wydarzeń.

Niestety, nie wszyscy odrobili tę lekcję. Niektórzy postanowili kompromitującą teorię spiskową zastąpić teorią rozsądkową. Zakłada ona, że absolutnie wszystko, co nas spotyka, jest dziełem przypadku albo błędu ludzkiego i da się racjonalnie wytłumaczyć bez mieszania w to obcych dyktatorów, służb specjalnych czy terrorystów. Podczas gdy reszta ludzkości bierze pod uwagę różne możliwości, oni są pewni, że w Smoleńsku żadnego zamachu nie było. Przejrzeli czasopisma poświęcone technice wojskowej i już wiedzą, które urządzenia zawiodły. Z dnia na dzień z politycznych publicystów przeistoczyli się w ekspertów technicznych, wprawdzie bez dyplomu, ale za to również bez zbędnych wątpliwości.

Czy tragedia 10 kwietnia 2010 roku była wynikiem zamachu? Odpowiem szczerze: nie mam pojęcia. Wiem natomiast, że niejasne okoliczności, przebieg rosyjskiego śledztwa i geopolityczne skutki katastrofy czynią taką hipotezę prawdopodobną. Każdy polski publicysta, naprawdę kierujący się zdrowym rozsądkiem, będzie w tej sytuacji grzmiał na rząd, który rezygnując z umiędzynarodowienia śledztwa, dopuścił do zignorowania tego wątku. Co robią wyznawcy teorii rozsądkowej? Wymachując sztandarem racjonalizmu, szydzą z ludzi myślących racjonalnie. A gdy uda się nam wykrzesać z nich minimum koleżeńskiej empatii, wyznają rozbrajająco: „Ja po prostu nie wierzę w zamach”. Okazuje się więc, że absolutyzm ich opinii opiera się na wierze, co jest dość groteskowe, bo Smoleńsk to nie kwestia wiary, tylko kwestia faktów. Tu nie ma co wierzyć w przypadek czy zamach. Tu trzeba się domagać, by kompetentne, wolne od politycznych nacisków instytucje ustaliły prawdę.

Jak widać, między teoriami spiskową a rozsądkową istnieje zasadnicza różnica. Pierwsza miewa niekiedy zastosowanie w praktyce. Druga przez odwołanie do kategorii intelektualnej brzmi bardzo odpowiedzialnie. Sęk w tym, że jej wyznawcy posługują się rozsądkiem wyłącznie w teorii.