sobota, 30 kwietnia 2011

Drugie wydanie „De profundis” już w maju!

Około 20. maja wyjdzie z drukarni drugie wydanie mojego tomu wierszy "De profundis". Pierwsze wydanie (nakład: 1 tys. egzemplarzy) sprzedało się w ciągu niespełna pięciu miesięcy. Książkę opublikowaną przez krakowskie Wydawnictwo Arcana będę promował podczas kolejnych spotkań autorskich:

25.05 Lublin
26.05 Poznań
27.05 Pniewy
31.05 Pelplin

Szczegóły wkrótce.

piątek, 29 kwietnia 2011

"Nie zatrzymuj mnie"

Nazajutrz po rocznicy Smoleńska obciążamy, czym się da, namiot Solidarnych 2010. Żeby nie odleciał. Ale zaraz podjeżdża straż miejska i trzeba zdejmować balast, tłumacząc, że to konstrukcja przenośna. Funkcjonariusze rozumieją to określenie zgodnie z przepisami. Nie podejrzewają, że dla nas namiot jest przenośnią prawdy i wolności, których coraz bardziej w Polsce brakuje.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 27 kwietnia 2011

Ewa Stankiewicz nie wygląda na wiecową liderkę. Delikatna, ładna kobieta ze śladami zmęczenia na twarzy. Ewa chce spać. Ale wcześniej musi odpowiedzieć na pytania dziennikarzy. Kolejny raz powtarza cztery postulaty: dymisja rządu, Trybunał Stanu dla Donalda Tuska, powołanie międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, ujawnienie zdjęć satelitarnych z 10 kwietnia 2010 r. Mówi spokojnie. Właściwie nie wiadomo, skąd bierze się jej wiara w sens świadectwa, które wydaje się skazane na klęskę. Choć wobec skali rządowych zaniedbań postulaty brzmią racjonalnie, wokół namiotu nie gromadzą się tłumy. Ludzie, jak zawsze, dokądś się spieszą. Niektórzy zatrzymują się na chwilę, inni stukają się w czoło.

A jednak jest w Ewie jakaś duchowa siła, cierpliwa, cicha niezłomność, do której mężczyźni, zwłaszcza świeccy, zazwyczaj nie mają dostępu. Gdy straż miejska zgarnia tulipany ułożone w hołdzie Marii Kaczyńskiej na Krakowskim Przedmieściu, uświadamiam sobie, jak bardzo ta kobieca niezłomność kształtuje naszą historię. Wystarczy na moment wydostać się z żywiołu impulsywnych, męskich polemik, by dostrzec, że to pierwotny i trwały element polskiej duszy, obecny nie tylko na obrazie Artura Grottgera „Pożegnanie powstańca”, ale również tu i teraz. Myślę o poległej w Smoleńsku Annie Walentynowicz, która najpierw obudziła „Solidarność”, a później przez długie lata przechowywała w naczyniu glinianym ziarno wiary w prawdziwą Polskę. Dziś ta wiara wyrasta jak drzewo. Wspominam Marię Fieldorf-Czarską, zmarłą 21 listopada 2010 r. w Gdańsku córkę generała „Nila”, osobę zarazem dumną i dobroduszną, wrażliwą na los najsłabszych, która do końca powtarzała: „Moją ojczyzną jest Polska Podziemna”. Dziś ta ojczyzna zaczyna wychodzić z podziemia. Wreszcie z zachwytem patrzę w rozświetlone bólem i godnością twarze smoleńskich wdów: Zuzanny Kurtyki i Magdaleny Merty.

W tym blasku jest coś niezniszczalnego, wiecznego, kojarzącego się z niedawnym misterium paschalnym. Postawione przez los w samotności polskie kobiety stają się piękne jak Maria Magdalena, która w Janowej Ewangelii woła do zmartwychwstałego Jezusa: „Rabbuni”, „Nauczycielu”. A On odpowiada jej: „Noli me tangere”, „Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca”. Być może kobieca niezłomność jest śladem tej niezwykłej więzi, która została poddana próbie na granicy dwóch światów, ale nie ustała, zamieniła się tylko w tęsknotę. Może dzięki doświadczeniu bliskości Boga kobiety pierwsze wiedzą to, na co my, mężczyźni, musimy mieć niezbite dowody. Zanim wyśmiejemy naiwność Polek, starających się głosić prawdę wbrew politycznym realiom, spójrzmy na Marię Magdalenę, Joannę i Marię, matkę Jakuba, które w Ewangelii św. Łukasza obwieszczają zmartwychwstanie apostołom. Im też na początku nie dawano wiary, a ich słowa wydawały się „czczą gadaniną”.

Ktoś powie, że to nadużycie, bo religia rządzi się innymi prawami niż polityka. Ale tu chodzi o polską duszę, a ta ma w nosie rozdział Kościoła i państwa. Jest, jaka jest, i nikomu nie musi się z tego tłumaczyć. Są kraje, w których od średniowiecza malarze przedstawiali Matkę Boga jako słodką, uśmiechniętą pannę o różowych policzkach. Regina Poloniae nosi dwie szramy na twarzy, a jej oczy są oknami wieczności. Trafnie określił je kiedyś Zbigniew Machej: „dwa galilejskie diamenty, / które budzą w tobie pragnienie / aby obrócić się w proch”. Nie da się ich oswoić. Pozostaną dzikie, nieujarzmione, jak natura Polek, które stają w obronie prawdy i wolności. I tak samo piękne.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Belwederek maleńki

Niektóre żony przez całe życie kierują się małżeńską przekorą. Jeśli mąż, patrząc przez okno, informuje, że pada deszcz, one koniecznie muszą powiedzieć, że świeci słońce. Miękną dopiero po wyjściu z domu, gdy okazuje się, że parasol, pod którym można się schronić, jest tylko jeden. I że to mąż go trzyma.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 20 kwietnia 2011

Kobiece fanaberie, brutalnie weryfikowane przez rzeczywistość, mają pewien urok. Są mężczyźni, którzy je uwielbiają. Czują się potrzebni, gdy mogą objąć wybrankę silnym ramieniem i szepnąć jej do ucha: „No, już się nie smuć. Przy mnie nie zmokniesz”. Zazwyczaj żony doceniają ten opiekuńczy gest i po śmierci męża potrafią same orientować się w świecie. Wiedzą, że przekora na nic im się nie przyda, więc starają się korzystać z kompasu pozostawionego w mężowskim biurku. Niestety, zdarzają się również wdowy, które podczas ulewy wciąż przekornie twierdzą, że świeci słońce. Zamiast zabrać z domu parasol, wierzą fałszywym synoptykom, a w konsekwencji stoją na chodniku i mokną. Aż żal patrzeć, jak bardzo są zagubione.

W 2000 roku wdowa po Zbigniewie Herbercie udzieliła Jackowi Żakowskiemu głośnego wywiadu, w którym sugerowała, że konflikt jej męża ze środowiskiem „Gazety Wyborczej” to skutek irracjonalnej impulsywności wywołanej przez chorobę. Próbowała dowieść, że zepsute relacje z dawnymi przyjaciółmi nie dały się naprawić głównie przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności: „Zbyszek był poruszony, że Adam [Michnik] do niego dzwoni. Ale miał rurę w tchawicy, dusił się, nie mógł mówić. Powiedziałam Adamowi, że Zbyszek nie może rozmawiać, a Adam pewnie pomyślał, że Zbyszek z nim nie chce”. Tym sposobem fundamentalny spór aksjologiczny z architektami III RP został przedstawiony jako projekcja małego chłopca, który dał się wykorzystać prawicowym barbarzyńcom z „Tygodnika Solidarność”. A taki był wrażliwy, takie ładne wiersze pisał.

W ubiegłym tygodniu Katarzyna Herbert ponownie sprzeciwiła się „próbom zawłaszczania dla doraźnych celów politycznych” imienia swojego męża. Pretekstem była wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, który w rocznicę katastrofy smoleńskiej przywołał słynną frazę „zdradzeni o świcie”. Wdowa podkreśliła, że szacunek dla twórczości jej męża „wymaga całkowitego oddzielenia spuścizny poety od spraw polityki”. Idąc tym tropem, powinniśmy przyjąć, że w poezji autora „Pana Cogito” niczym w ogródku żony modnej: „Wszystko jak od niechcenia, jakby od igraszki,/ Belwederek maleńki, klateczki na ptaszki,/ A tu słowik miłośnie szczebiocze do ucha,/ Synogarlica jęczy, a gołąbek grucha”.

Podobnie płytko postrzegali kiedyś poezję Herberta Julian Kornhauser i Adam Zagajewski, czemu dali wyraz w manifeście Nowej Fali „Świat nie przedstawiony” (1974), tyle że dla nich ucieczka od polskiej rzeczywistości w „świat świątyń, obrazów, książek i mitów” była grzechem, a nie cnotą. Zresztą dekadę później mit eskapizmu Herberta został definitywnie obalony przez Stanisława Barańczaka, który w książce „Uciekinier z Utopii” ukazał głębokie, polityczne korzenie tej poezji. Kto dziś jeszcze próbuje sprowadzić twórczość Herberta do pięknych słówek, ten traktuje ją instrumentalnie, jak błyskotkę dla kulturalnych, ale próżnych dam. Odbiera jej wagę i zdolność do odsłaniania najgłębszego, czasami bolesnego sensu naszych aktualnych zmagań.

Na szczęście cytaty z Herberta coraz częściej wracają w wypowiedziach artystów, filozofów, publicystów czy polityków. Wpisany w te wiersze system wartości nadal żyje i tłumaczy polskie sprawy. Daje siłę „poniżanym i bitym”, przywraca godność „zdradzonym o świcie”. Bo wciąż istnieje moralny kosmos i wbrew temu, co sugerowała kiedyś „Gazeta Wyborcza”, to nie Pan Cogito ma kłopot z demokracją, lecz fantom demokracji ma kłopot z Panem Cogito. Stosunkowo łatwo usunąć znicze i kwiaty z Krakowskiego Przedmieścia, ale poezja jest wieczna i nie można jej uprzątnąć z naszych umysłów i serc.

W tym wszystkim najbardziej żal pani Kasi. Obawiam się, że nic nie ochroni jej przed deszczem. Nawet belwederek z satyry Krasickiego, który – nawiasem mówiąc – ostatnio naprawdę nam skarlał. Może warto wrócić do domu po parasol?

sobota, 23 kwietnia 2011

Prof. Andrzej Nowak o poezji po Smoleńsku

Wypowiedź podczas spotkania w Domu Pielgrzyma Amicus w Warszawie 19 kwietnia 2011:

Jeśli wyrwiemy martyrologię, pamięć ofiar z naszej wspólnoty, to nasza kultura radykalnie zubożeje. (...) Warto uświadomić sobie, jak ogromny ładunek wzbogacający kulturę, dynamizujący, dodający jej energii ma właśnie pamięć o bohaterach, pamięć o ofiarach. Świadczy o tym erupcja poezji obywatelskiej związana z 10 kwietnia. Nie było takiego wybuchu poezji jak właśnie po 10 kwietnia, i poetów największych i najbardziej uznanych, takich jak Jarosław Marek Rymkiewicz, Wojciech Wencel, Krzysztof Koehler po poetów anonimowych, to znaczy nie znanych szerzej, którzy z potrzeby serca przelewali na papier swoje uczucia, swoje emocje, nawiązując właśnie do tej wielkiej tradycji polskiej kultury. I to się tak bardzo nie podoba, to tak bardzo irytuje, denerwuje tych, którzy chcieliby zabić polską pamięć.























Zapis całego spotkania z Andrzejem Nowakiem "Polska - Katyń - Smoleńsk - Rosja"

piątek, 22 kwietnia 2011

Ikar


















Pieter Bruegel: Krajobraz z upadkiem Ikara (1560)

Jego mityczny upadek nie został zauważony
w mieście wciąż handlowano złotem i bawełną
pług brnął przez czarną ziemię okręty płynęły
a pasterz przeliczywszy setkę pańskich owiec
stał odwrócony do morza barczystymi plecami
i marzył o niebieskich migdałach

gdyby nie pióra na wodzie można by pomyśleć
że nic się tu nie stało (Codzienność zawsze zwycięża,
jest trwalsza od wielkich tragedii
.)
lecz my czuliśmy grozę patrząc na ten pejzaż
bo się nie zabliźniła jeszcze rana świata
i powietrze drgało jak ciało skazańca

pytanie: szpony bestii czy sztylety słońca
w gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia
bowiem ciemna istota jest zawsze ta sama
sprowadzić z wysokości i unurzać w błocie
spoza ram obrazu przyglądał się nam uważnie
sprawca: demon wschodu lub demon południa


10 kwietnia 2011

Mój nowy wiersz opublikowany dziś na stronach "Teologii Politycznej".

czwartek, 21 kwietnia 2011

Dedykacje

KRZYSZTOF KOEHLER

Wiersze z cyklu „Niepodległość”


Maciejowi Mazurkowi
Wojciechowi Wenclowi

* * *

Gdzie jest ten, co stoi
i trzyma w ręku krzyż
lub sobą zatrzymuje karawanę czołgów?

Gdzie jest? wyolbrzymiony
podziwem, wykoślawiony
pomówieniem (poznajesz mnie, synu?)
zasłonięty – prawdziwie!

Albo płonący na stadionie?
Albo niosący na drzwiach?
Nieznośnie patetyczny,

Znak, symbol oporu,
Gdzie jest? Jaką
Zamieszkuje ziemię?

[więcej wierszy: „Arcana” 2011 nr 1]


ROMAN MISIEWICZ

kiedy opadła groza pogasły reflektory

Wojciechowi Wenclowi

pozostało
leśne wysypisko

ludzie utrwaleni
w bardzo dziwnych pozach

rozbite fotele
zmordowane ciała

pod biało czerwoną szachownicą
grają w kości
o strzępy czerwonego sukna
powiewającego gdzieniegdzie
na gałęziach

28.07.2010

[dobre-nowiny.pl]


MAREK RAPNICKI

Elizabeth Taylor

Wojciechowi Wenclowi, jednemu z najdzielniejszych

nie potrafię wyrzucić starej czapki Ojca.
z nutrii i wzruszenia.

dożywocie pod zwałami pamiątek.
a przynajmniej trzydzieści pięć lat.
najczęściej rozmawiam z Amalią.
bul [cytuję] wycieka ujściem Tagu.

lecą myśliwce na Trypolis. lada chwila
miną się z bocianami.
swój namaścił swego orderem Orła Białego.
Elemele dutki [ludowe].

wczoraj spostrzegliśmy za oknem nieznanego ptaka.
dał przykład. tra la li. wygrał z zimą. popiół lat
zamienił nam się w ciało dziewczyny ze zdjęcia
w łazience. a jednak można.
non omnis skapcaniał.
noc mnie oblewa bladym świtem.

jaka to melodia. paso doble tamtej krwi.
unisono dyszące nad Siewiernym.
święty Osip ryczy ze śmiechu na błękitnych matach.
przegrywają niezłomni. w najgłębszych korzeniach ich męstwo
zapisane. na polach tchórzem obsianych.

jak wierny to pies. jak mądry to martwy.
reżyser Czarnego Czwartku dostał zapalenia płuc.
ach. co to będzie. oj dana dana.
historio przegrana.

Ewa nie patrzy nam w oczy. chce spać.

sory [dirty English] że jadę różewiczem.
we dwóch da się to znieść.

Adam wylądował na naszych ramionach.
dogasają marzenia. idzie wiosna. znowu zdradzi.
stara szachrajka.

Elizabeth Taylor nie żyje.

21-28 III 2011

[„Almanach Prowincjonalny” nr 13]


STANISŁAW CHYCZYŃSKI

Dla Wojtka Wencla sonet

Świeci nam z góry wielkie drzewo ognia
płonąc przy drodze wśród kosmicznej zimy
Każdy więc może duszę przy nim ogrzać
by stać się lepszym choć trochę dla innych

Trzeba w to wierzyć że ogień ma Imię
święte jak spokój po długim zamęcie
Błędny nas ognik nie ogrzeje w zimie
światło reklamy nie ulży nam w męce

Tobie niech mruga gwiazda nad Matarnią
anioł zwiastuje szwedzkie hurratorium
(pieśń na pohybel iście wrażym armiom)

Boski masz ogień we wnętrzu jak nawa:
kiedy dla Ciebie z chmury trzaśnie piorun
jego huk pęknie i utonie w brawach...

(22 grudnia 2003 r.)

[„Sonety kalwaryjskie”, Bydgoszcz 2010]

środa, 20 kwietnia 2011

Magnetyzm prowincji

W sobotę 16. kwietnia spotkałem się z Czytelnikami i Przyjaciółmi w Raciborzu.




















Do miasta położonego blisko granicy z Czechami zawsze podróżuję z radością. Tegoroczna wizyta była trzecią w ciągu ostatnich lat. Magnesem jest nie tyle duch urodzonego w pobliskich Łubowicach niemieckiego poety Josepha von Eichendorffa, który w Raciborzu ma swój pomnik, ile kulturotwórcza pasja Marka Rapnickiego (na zdjęciu) i Janusza Nowaka. Gdyby ktoś chciał uczynić z własnego miejsca pod słońcem wartość na skalę europejską, powinien udać się po naukę do Raciborza. Moim przyjaciołom udało się oczyścić mit prowincji z kompleksów, ukazać jego rolę w kształtowaniu osobowości wybitnych twórców (takich jak choćby Czesław Miłosz czy Janusz Szuber), nawiązać współpracę z czeskimi sąsiadami, wreszcie otworzyć młodzież na literaturę, teatr, sztukę, muzykę. Podczas spotkań w Raciborskim Domu Kultury sala zawsze jest pełna, a autor czuje się rozumiany.

W trakcie sobotniego spotkania można było posłuchać Szymona Babuchowskiego, który melorecytował swoje wiersze do muzyki grupy Dobre Duchy, i obejrzeć wystawę pięknych fotografii o. Piotra Handziuka SVD z cyklu „Afrykańskie motyle”. Ponadto został zaprezentowany nowy, 13. numer „Almanachu Prowincjonalnego” i ogłoszony werdykt jury XXI edycji konkursu poetyckiego młodych „Nadzieja” (zwyciężył Wojciech Roszkowski z Tykocina). Jako gość specjalny opowiadałem m.in. o życiu i poezji Bohuslava Reynka i o swoim stosunku do twórczości Czesława Miłosza. Zaprezentowałem też wiersze z tomów „Podziemne motyle” i „De profundis”. Najżywszy oddźwięk wywołał poświęcony pamięci pomordowanych w Katyniu utwór „Rosa Canina”, który – nawiasem mówiąc – doczeka się wkrótce premiery muzycznej (muzykę skomponował Mariusz Dubrawski).

Dziękuję organizatorom za kolejny piękny wieczór w Raciborzu. Do zobaczenia wkrótce!

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Polskie Termopile

We wtorek 12. kwietnia gościłem w Węgrowie. W miejscowej bazylice obejrzałem spektakl na motywach „De profundis” przygotowany przez młodzież z I Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza.



















Mam ostatnio szczęście do wyjątkowych ludzi. I do miejsc, których dzieje układają się w romantyczną historię Polski. Czuję się jakby Ktoś prowadził mnie zapomnianymi polskimi ścieżkami, nawlekając wersy „De profundis” na nitkę życia. Cokolwiek myślą o tym cynicy, nie wierzę w przypadek.

Do Węgrowa – niewielkiego miasta na granicy Mazowsza i Podlasia – jedzie się autobusem z Warszawy niespełna dwie godziny, mijając drewniane domy i ruiny gotyckiego zamku obronnego w Liwie. Miasteczko było niegdyś własnością Radziwiłłów, a następnie Krasińskich. Od XV wieku przewinęli się przez nie mieszkańcy różnych wyznań i narodowości: Polacy, Szkoci, Niemcy, Rusini, Żydzi. Katolicy, protestanci wielu odłamów, prawosławni, wyznawcy judaizmu.

W bogatej historii Węgrowa, odzwierciedlającej losy całej Rzeczypospolitej, wyróżnia się zwłaszcza bitwa pod stoczona podczas powstania styczniowego. W końcu stycznia 1863 roku kosynierzy dowodzeni przez Władysława Jabłonowskiego najpierw zdobyli miasto, a gdy zostali otoczeni przez rosyjski garnizon, przeprowadzili skuteczny atak na armaty. Wieść o heroizmie Polaków szybko rozniosła się po Europie, a francuski poeta Henri Barbier napisał wiersz „Atak pod Węgrowem”, w którym jako pierwszy użył sformułowania „polskie Termopile”.




















Spektakl na motywach „De profundis” został przygotowany przez uczniów I Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza pod kierunkiem Agnieszki Białczak. Premiera odbyła się w niedzielę 10 kwietnia w bazylice węgrowskiej, po mszy św. w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej. Ponieważ byłem wtedy na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, obejrzałem spektakl dwa dni później. Inscenizacja bardzo mnie poruszyła. Doskonale zabrzmiały zwłaszcza muzyczne interpretacje wierszy. Poważną konkurencją dla estradowego wykonania Jana Pietrzaka okazała się balladowa wersja dedykowanego pamięci Anny Walentynowicz utworu „Pani Cogito”. Po spektaklu w ramach spotkania autorskiego mówiłem o swoim doświadczeniu Smoleńska, a także o Bogu, poezji, historii, patriotyzmie oraz o duchowych i kulturowych kontekstach śmierci. Ten ostatni temat był tym bardziej na miejscu, że w węgrowskiej bazylice – oprócz fresków Michała Anioła Palloniego i ławek z wyrytymi podpisami żołnierzy Napoleona z 1812 roku – znajduje się XVII-wieczna kopia krakowskiego „Tańca śmierci”.

Grupie teatralnej dziękuję za pracę nad ciężkimi tekstami, wszystkim słuchaczom – za cierpliwość, dyrekcji szkoły – za wspaniałe przyjęcie, Agnieszce Białczak i Pawłowi Wyszogrodzkiemu – za wszystko razem. Węgrów jest jednym z tych miasteczek, z których żal wyjeżdżać.


piątek, 15 kwietnia 2011

Za wolność trzeba umierać

Leśne złomowisko. Kawałek blachy z biało-czerwoną szachownicą. Skierowane w niebo koła samolotu. Między drzewami porozrzucane fragmenty bagażu, foteli i ludzkich szczątków. Przez długie miesiące wystawione na działanie słońca, wiatru, deszczu. Popiół wymieszany z błotem. Tych obrazów nie da się zapomnieć, unieważnić, wyprzeć ze świadomości i snów. Będą wracać jak sępy i zadawać nam ból. Nie zniósłby ich przykuty do skały tytan, ale my właśnie odzyskaliśmy wolność. Stało się tak dzięki ofierze bohaterów poległych pod Smoleńskiem.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 13 kwietnia 2011

W listopadzie 1994 roku, w słynnym wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność”, Zbigniew Herbert mówił o uczuciu dyskomfortu towarzyszącego codziennemu życiu w III RP: „Myślę, że wynika to stąd, że nie wywalczyłem tego. Niepodległość dostaliśmy w prezencie od historii, za wolność nie zapłaciliśmy ani kropli krwi. […] Jeśli jednak ktoś rzeczywiście walczył o tę niepodległość – to była Armia Krajowa przez długich 5 lat, której wysiłek określono wraz z Powstaniem Warszawskim jako daremny i politycznie niesłuszny. A także polskie oddziały walczące w lasach już po »wyzwoleniu«. A jeszcze ci, co ginęli w lochach i kazamatach bezpieki”.

Sformułowanie „ani kropli krwi” brzmi niezręcznie wobec ofiar Grudnia’70 czy ks. Jerzego Popiełuszki, ale dobrze oddaje transformacyjny charakter wychodzenia z komunizmu. Wszyscy w jakiejś mierze odczuwaliśmy z tego powodu dyskomfort. Bo niepodległość okazała się niepełna, otrzymana w pakiecie z postkomunistyczno-postsolidarnościowym układem, który do dziś kształtuje polską politykę. A jednak wielu z nas uznało porządek III RP za formę ostateczną – niedoskonałą, ale też niewymagającą powszechnej solidarności, walki cywilnej i ponoszenia ofiar. Daliśmy się uśpić najpierw sloganami o kompromisowej naturze demokracji, a później pełnymi sklepami, wypasionymi komórkami, cyfrową telewizją i urlopami w Egipcie. W tym materialistycznym raju zabrakło chęci i czasu na wcielanie w życie słów „Bóg, honor, ojczyzna”.

Byli jednak Polacy, którzy pozostali wierni gorzkiemu testamentowi Herberta. Wśród nich Lech Kaczyński, Anna Walentynowicz i Janusz Kurtyka, którzy nie tylko z uporem powtarzali wielkie słowa, ale do końca swoich dni odważnie walczyli o Polskę prawdziwie niepodległą. I – jak w „Przesłaniu Pana Cogito” – nagrodzono ich za to „chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku”. Z tej perspektywy bardzo przypominają oficerów AK, powstańców warszawskich i żołnierzy wyklętych. Choć ich wysiłki uznawano za daremne i politycznie niesłuszne, polegli za nasze zapomnienie o Polsce i wygodne życie. Zginęli po to, by dać nam prawdziwą wolność.

Wolność uzyskana bez ofiar nie może być prawdziwą wolnością. Wiedzą o tym nie tylko dowódcy armii, ale i ci, którzy doświadczają wyzwolenia w zwyczajnym życiu: chrześcijanie, w których każdego dnia umiera „stary człowiek”, albo alkoholicy wychodzący z nałogu. Za wolność dającą rzeczywisty wybór zawsze trzeba umierać. Codziennie, nie tylko w sytuacjach granicznych.

Zaczyn tej wolności widać dziś w Polsce. W ludziach, którzy jednoczą się, by – jak to ujmuje Jarosław Marek Rymkiewicz – budować niepodległość wokół siebie. Widać go wśród czytelników „Gazety Polskiej” i „Naszego Dziennika”, wśród Solidarnych 2010 i wśród setek tysięcy innych wykluczonych z nowego wspaniałego świata Polaków. Wszyscy musimy nauczyć się z dumą i spokojem odbudowywać polskość w lokalnych środowiskach – w języku, edukacji, kulturze – czerpiąc z wiary siłę do znoszenia obelg.

Ci, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, cierpliwie znosili upokorzenia, a ich śmierć podczas misji katyńskiej symbolicznie zwieńczyła tę drogę. Byli jak trzcina w zetknięciu z walcem nicości, świeca wystawiona na huragan. Polegli, ale przecież coś po nich zostało. Bóg nie złamał trzciny nadłamanej, nie zagasił knotka o nikłym płomyku. Niech ich ofiara, która obudziła nas do wolności, będzie wyzwaniem, z którym trzeba się mierzyć. Jan Paweł II mówił, że każdy z nas ma swoje Westerplatte, zbiorową lub indywidualną powinność, od której nie można się uchylić. Smoleńsk zawiesił nam poprzeczkę jeszcze wyżej.

Pierwsze wydanie "De profundis" sprzedane!

Pierwsze wydanie mojego tomu wierszy "De profundis" (Wydawnictwo Arcana, premiera: 11 listopada 2010) rozeszło się w ciągu pięciu miesięcy. Nakład wynosił blisko 1 tys. egzemplarzy. Trwają prace nad drugim wydaniem, które powinno trafić na rynek przed wakacjami.

Tymczasem zachęcam do kupna innych moich książek: tomu poezji "Podziemne motyle" (Nowy Świat) oraz zbiorów felietonów z lat 2005-2010"Niebo w gębie"(Arcana) i "Wencel gordyjski" (Zysk i s-ka). Ostatnia z tych książek jest dostępna od ręki w większości salonów empik.


Czytelnikom pragnącym uzupełnić kolekcję zdradzam dwa adresy internetowe, gdzie można jeszcze zamówić moje dawniejsze książki poetyckie: "Wiersze zebrane" (Fronda-Apostolicum) i "Imago mundi" (Fronda-AA). Obie pięknie wydane, w twardej oprawie. Druga z nich, wyróżniona w konkursie PTWK "Najpiękniejsze książki roku", zawiera dwanaście reprodukcji obrazów Michała Świdra.

czwartek, 14 kwietnia 2011

To nie Pan Cogito ma kłopot z demokracją

Wdowa po Zbigniewie Herbercie kolejny raz sprzeciwiła się cytowaniu twórczości jej męża w kontekście politycznym. Mój komentarz dla portalu fronda.pl:

Zgadzam się z Katarzyną Herbert co do tego, że wszyscy mamy prawo do twórczości jej męża. Podzielam też pogląd, że każdy Polak powinien zachować wobec tej poezji szacunek. Zupełnie nie rozumiem natomiast zdania, że ten szacunek „wymaga całkowitego oddzielenia spuścizny poety od spraw polityki”.

Według mnie, jest wprost przeciwnie. Kto próbuje sprowadzić poezję Herberta do pięknych słów i ornamentów, ten traktuje ją instrumentalnie, jak błyskotkę dla kulturalnych, ale próżnych dam. Odbiera jej wagę i zdolność do odsłaniania najgłębszego, czasami bolesnego sensu rzeczywistości. Natomiast dowodem ogromnego szacunku dla poezji Herberta jest jej stała obecność w wypowiedziach artystów, filozofów, publicystów czy polityków. Wpisany w te wiersze system wartości nadal żyje i tłumaczy polskie sprawy. Daje siłę „poniżanym i bitym”, przywraca godność „zdradzonym o świcie”. Bo wciąż istnieje moralny kosmos i wbrew temu, co sugerowała kiedyś „Gazeta Wyborcza”, to nie Pan Cogito ma kłopot z demokracją, ale zmanipulowana wizja demokracji, jej kłamliwy fantom, ma kłopot z Panem Cogito.

Myślę, że Zbigniew Herbert jest jednym z czterech najważniejszych patronów tworzącej się dziś w Polsce nowej „Solidarności”, nowego ruchu społecznego. Pozostali to Anna Walentynowicz, ks. Jerzy Popiełuszko i Jan Paweł II. Dlatego słowa poety będą wracać w kontekście walki o prawdziwie wolną Polskę, czy to się komuś podoba, czy nie. Stosunkowo łatwo usunąć znicze i kwiaty z Krakowskiego Przedmieścia, ale poezja – na szczęście! – jest wieczna i nie można jej uprzątnąć z naszych umysłów i serc.

PS. Przy okazji najnowsze doniesienie z frontu prowadzonej przeze mnie Walki Cywilnej 2010. Dziś zadzwoniła do mnie dziennikarka TVN 24 (oddział Gdańsk) z prośbą o nagranie komentarza do wypowiedzi Katarzyny Herbert.
Z przyjemnością odmówiłem.

środa, 13 kwietnia 2011

Bóg nas stworzył Polakami

W czwartek 7. kwietnia gościłem w żeńskim Prywatnym Gimnazjum i Liceum Sióstr Niepokalanek w Szymanowie.


















To niezwykłe miejsce, w którym realizowany jest duchowy testament błogosławionej Marceliny Darowskiej (1827-1911), mistyczki i zakonnicy, współzałożycielki Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny. Jedna z czterech zasad wychowawczych brzmi: „Bóg nas stworzył Polakami. Dzieci zrozumieć powinny, jakie obowiązki to na nie wkłada”.

W szymanowskiej kaplicy znajduje się wykonana z białego marmuru cudowna figura Matki Bożej Jazłowieckiej, przeniesiona tu w 1946 roku z Jazłowca na Podolu, gdzie od 1863 roku funkcjonował macierzysty klasztor zgromadzenia. W 1919 roku polski 14 Pułk Ułanów odparł oddziały ukraińskie, nie dopuszczając do zajęcia przez nie klasztoru. Po tym wydarzeniu kawalerzyści obrali sobie jazłowiecką Panią za Hetmankę, a zakonnice i ich wychowanki ufundowały pułkowi sztandar.

14 Pułk Ułanów Jazłowieckich zasłużył się szczególnym bohaterstwem zarówno w wojnie z bolszewikami 1920 roku, jak i w kampanii obronnej 1939 roku. 19 września przeprowadził szarżę pod Wólką Węglową, w wyniku której część Armii Poznań weszła do Warszawy i wzmocniła szeregi jej obrońców. Później ułani jazłowieccy działali w strukturach Armii Krajowej, m.in. broniąc mieszkańców Podola przed ukraińskimi nacjonalistami, a w lipcu 1944 roku biorąc udział w walkach o Lwów w ramach Akcji „Burza” i stając się ofiarami sowieckich represji.


















Podczas spotkań z uczennicami liceum i gimnazjum w Szymanowie czytałem wiersze z tomów „Imago mundi”, „Podziemne motyle” i „De profundis”. Rozmowę o Bogu, Polsce i poezji świetnie poprowadził polonista Jarosław Żejmo. Zabrakło czasu na szerszą dyskusję, ale kilkanaście dociekliwych pytań z sali trafiło do mnie w formie pisemnej. Postaram się odpowiedzieć na nie w najbliższych tygodniach.

Tymczasem serdecznie dziękuję Siostrom Niepokalankom, które zapewniły mi „wikt i opierunek” oraz oprowadziły mnie po terenie szkoły. Miałem okazję m.in. pokłonić się Matce Bożej Jazłowieckiej i zwiedzić izbę pamięci 14 Pułku Ułanów. Dziękuję też Jarkowi Żejmo i dziewczynom, które wykazały dużą cierpliwość, słuchając moich wierszy i intuicyjnych refleksji. Niech Wasze życie będzie piękne jak duch Szymanowa!

Relacja na stronach szkoły
Galeria

Żeglarze czasu jesiennego

Każdy chrześcijanin powinien zdawać egzamin z historii Polski

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 14/2011

W przeddzień pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej wkładam czarną koszulę, zapalam świecę w oknie i wyciągam z biblioteki „Księgi narodu i księgi pielgrzymstwa polskiego”. Czytam przypowieść Adama Mickiewicza: „Płynęły po morzu okręty wielkie wojenne i statek jeden mały rybacki. A był czas burzliwy jesienny; w tym czasie im okręt większy, tym bezpieczniejszy, a im mniejszy, tym niebezpieczniejszy. (…) Ale nie mogąc widzieć gwiazdy na niebie i nie mając iglicy magnesowej, zbłądziły i potonęły okręty wielkie. A statek rybacki, patrząc na niebo i na iglicę, nie zbłądził i doszedł brzegu, a chociaż rozbił się przy brzegu, uratowali się ludzie (…). I pokazało się, że wielkość i moc okrętów dobre są, ale bez gwiazdy i kompasu niczym są. A gwiazdą pielgrzymstwa jest wiara niebieska, a iglicą magnesową jest miłość Ojczyzny”.

Oto, co głosi nam, mieszkańcom Polski XXI wieku, nasz narodowy prorok. Żyjemy w czasach ostatecznych. Okręty skazane na zagładę to współczesna cywilizacja, która wyrzekła się Boga. Mały statek rybacki to nie tyle Polska, ile żywe chrześcijaństwo. Wzmianka o katastrofie przy brzegu, z której rybacy wyjdą cało, to proroctwo apokalipsy. Mickiewicz nie obiecuje chrześcijańskiego imperium. Przepowiada pogański świat, w którym nieliczni będą świadkami Chrystusa. Mówi o naszych czasach. Zadziwiające, że profetyzm tekstu, napisanego nazajutrz po upadku powstania listopadowego, nie zatrzymuje się na wizji wyzwolenia Polski z zaborów. Ostatecznym celem jest ogólnoludzkie braterstwo w wolności, żywa wspólnota chrześcijańska, do której powstania mają przyczynić się Polacy. Dlaczego akurat my? Ponieważ przygotowała nas do tej roli historia, dając nam dziedzictwo szlacheckiej równości i wewnętrznej wolności, nad którą nawet śmierć nie ma władzy.

Smoleńsk na nowo otwiera tę perspektywę polskich dziejów. 10 kwietnia 2010 roku to dzień, w którym znowu na moment otworzyły się bramy świata i stanęliśmy na granicy między życiem a śmiercią. Część z nas przeszła na drugą stronę. Reszta miała szansę spojrzeć w głąb wieczności i ujrzeć tam przodków objętych mocą zbawiającego Chrystusa. Co powodowało polskimi powstańcami, którzy przez ponad dwieście ostatnich lat stawali do walki z potęgami tego świata, lekceważąc wysokie prawdopodobieństwo śmierci? Czy tylko obywatelski obowiązek? Raczej bezgraniczne umiłowanie wolności, tego duchowego, wewnętrznego żywiołu, bez którego trudno żyć na serio. Historia przekonuje, że Polacy nigdy nie zadowolą się wegetacją bez znaczenia, w imię wygody czy dobrobytu. Nie ma na świecie drugiego narodu, w którym tkwiłby tak ogromny potencjał heroizmu lub… świętości. To polskie „albo – albo” może się stać punktem orientacyjnym dla wszystkich chrześcijan oczekujących na ponowne przyjście Pana. Każdy chrześcijanin – niezależnie od tego, czy jest Polakiem, Hiszpanem czy Brazylijczykiem – powinien w swojej wspólnocie i życiu zdawać egzamin z historii Polski. Ta chrystianizacja polskiego heroizmu jest w stanie natchnąć naszą cywilizację nowym duchem.

Przez długi czas testament Mickiewicza był spłycany, sprowadzany do programu politycznego, który miał pomóc Polsce odzyskać niepodległość. Nie zauważano, że suwerenna Rzeczpospolita jest tylko przystankiem na drodze do zbawienia. Prorok Polaków – jak Mojżesz – nie wszedł do Ziemi Obiecanej, umarł w drodze, daleko od ojczyzny, ale nasza misja pozostaje aktualna. Wyznacza ją nie tylko wizja poety, ale i szereg świadectw mistycznych, choćby słynny przekaz Zbawiciela, objawiony Faustynie Kowalskiej: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje”. Kluczowe są słowa: „jeżeli posłuszna będzie woli Mojej”, a więc zgodzi się na bieg swojej historii, uzna jej celowość, zaufa Chrystusowi.

Polski katolicyzm bardzo długo służył narodowi, pomagając przetrwać niewolę. Kościół był schronieniem dla całej armii konspiratorów: chrześcijan, agnostyków, racjonalistów. Były czasy, kiedy to się sprawdzało, ale dziś pora odwrócić proporcje, by do końca zrealizować testament wieszcza. Teraz to nie Kościół ma zabezpieczać polskość, lecz nasz patriotyzm fundowany na umiłowaniu wolności i okrzepły w historycznych doświadczeniach, musi stać się formą dla żywego chrześcijaństwa, ziemską kotwicą dla wiary, rozklekotanym wehikułem, który poprowadzi do zbawienia nie tyle całe narody, ile tych naszych braci, którzy w obliczu nadchodzącej apokalipsy dostrzegają potrzebę powrotu do ewangelicznego „albo – albo”.

Być żołnierzami powstania ojczyzny, tej ziemskiej, biało-czerwonej, ale przede wszystkim ojczyzny niebieskiej. Z lampami oliwnymi w dłoniach oczekiwać ponownego przyjścia Chrystusa. Być gotowym umrzeć w każdej chwili, ufając w moc Zbawiciela. Gotowość na śmierć, która znosi ziemskie ograniczenia, jest warunkiem absolutnej wolności. I tylko w chrześcijaństwie może jej towarzyszyć pokój serca. Pozdrawiam was, bracia w Chrystusie, żeglarze czasu jesiennego. Do zobaczenia na morzu!

sobota, 9 kwietnia 2011

Nowa Solidarność

W obliczu narodowej tragedii wracają do naszej kultury wartości wyparte przez główne media i konsumpcyjny styl życia.

fot. "Nasz Dziennik"



















"Nasz Dziennik" 9-10 kwietnia 2011

Co się naprawdę stało rano 10 kwietnia 2010 roku na lotnisku pod Smoleńskiem? Śmierć 96 osób tworzących polityczną elitę Polski była skutkiem wypadku lotniczego czy zamachu? Z punktu widzenia polityki, relacji międzypaństwowych, ludzkiej sprawiedliwości jest to kwestia fundamentalna. Ale dziejowa ranga tego, co się zdarzyło, nie zależy od jej rozstrzygnięcia.

Na nic skrzek karłów: "To był zwyczajny wypadek", "Złamano procedury", "Bałagan", "Błąd pilota", "Jak najszybciej zapomnieć". Czy tego chcemy, czy nie, Smoleńsk zostanie zapamiętany jako jedno z najważniejszych wydarzeń w naszej historii. Podobnie jak Katyń czy Powstanie Warszawskie, będzie obrastał mitem, odradzał się w kulturze, żył w duszach i umysłach naszych dzieci, wnuków, prawnuków. Decyduje o tym nie tylko jego ogromny ciężar symboliczny, oczywisty dla każdego, kto dysponuje elementarną wrażliwością metafizyczną i wiedzą historyczną. Równie ważne są realne straty w ludziach i ich - widoczne już - konsekwencje. Niemal z dnia na dzień rozsypała się polska polityka zagraniczna i historyczna, pogłębił się kryzys armii, a debata publiczna przestała spełniać demokratyczne standardy.

Naród z rozbitą głową

Mord na polskich oficerach w Katyniu, masowe wywózki w głąb Rosji, likwidacja niepodległościowego podziemia - wszystko to bywa porównywane do lobotomii, zabiegu neurochirurgicznego, polegającego na przecięciu włókien nerwowych, które łączą czołowe płaty mózgowe ze strukturami międzymózgowia. Dawniej "leczono" w ten sposób chorych na zaburzenia psychiczne. Chodziło o redukcję emocji towarzyszących procesom poznawczym. Pacjent miał bez uniesień znosić natrętne myśli, wspomnienia, halucynacje. W praktyce tracił poczucie ciągłości własnego "ja". Po likwidacji patriotycznych, inteligenckich elit Polacy znaleźli się właśnie w takim stanie. Utracili świadomość, że są tym samym narodem, którym byli przed wojną.

Skutki Smoleńska są podobne. Czy manifestujący swoje oderwanie od polskości medialni celebryci i inni "młodzi, wykształceni, z wielkich miast" nie przypominają budowniczych Polski Ludowej? Skąd się wywodzą, nie wiedzą, ale na pewno nie z rodzimej tradycji, pełnej natrętnych myśli o wolności, wspomnień o poległych, profetycznych wizji czy - jak kto woli - halucynacji. Chcą być sterylni, nowocześni, pragmatyczni, identyczni, egoistyczni. Ich społeczeństwo ma się narodzić na nowo pod sztandarami popkulturowej estetyki i ciepłej wody w kranie. Gardzą wykluczonymi z debaty publicznej niedobitkami starego porządku, którzy - jak żołnierze NSZ po 1945 roku - kryli się dotąd na prowincji, głównie w Polsce Południowo-Wschodniej.

Wielu moich znajomych swoją ocenę Smoleńska uzależnia od przyczyny katastrofy. Jeśli to był zamach, są gotowi uznać historyczną rangę wydarzenia. Ponieważ jednak w zamach nie wierzą, szydzą z posmoleńskiej mitologii. Ale czy rozstrzygnięcie tej kwestii uleczy polski Naród? Bez względu na to, czy pacjent został poddany lobotomii, czy też spadł ze schodów, skutki są równie wstrząsające. Stoi przed nami chory, który nie wie, kim jest.

Nienawiść

Na szczęście natura nie znosi stagnacji. W zranionym ciele krew zaczyna krążyć szybciej, a duch budzi się z letargu, żeby walczyć o życie. Tę krzepiącą aktywność polskiej duszy obserwujemy od 10 kwietnia 2010 roku, gdy Polacy po raz pierwszy zgromadzili się przed Pałacem Prezydenckim, by oddać hołd poległym, ale też upomnieć się o godność i prawdę. Bo państwo polskie chorowało już przed tragedią smoleńską.

"Palant", "szkodnik", "cham", "bachor", "debil", "dureń", "s...syn", "psychole", "karły moralne"... Wszyscy pamiętamy język nienawiści, którym posługiwali się Stefan Niesiołowski, Janusz Palikot, Władysław Bartoszewski czy Lech Wałęsa w odniesieniu do swoich przeciwników politycznych. Czasami była to wręcz manifestacja fizycznego wstrętu. Ten obelżywy język natychmiast został podjęty przez tzw. zwykłych ludzi. Obrzucanie inwektywami polityków i wyborców PiS stało się powszechną praktyką w internecie, przed telewizorem i przy grillu. Niemniej główne media konsekwentnie usiłowały nas przekonać, że to tylko "ostra debata publiczna", a skrajne wypowiedzi zdarzają się zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie. Co znamienne, dowodem na ostry język PiS miały być zwykle słowa Jacka Kurskiego o dziadku z Wehrmachtu - hipoteza pozbawiona nie tylko inwektyw, ale i moralnej oceny. W dodatku - jak się ostatecznie okazało - zgodna z rzeczywistością.

W tej atmosferze większość patriotycznie zorientowanych Polaków przyjęła postawę defensywną. Żeby uniknąć zwrotnej agresji, w znacznym stopniu wycofaliśmy się z dyskusji w lokalnych środowiskach, zaczęliśmy ukrywać swoje poglądy, przestaliśmy reagować na medialne manipulacje. Katastrofa smoleńska tchnęła w nas nową energię. Wobec śmierci polskiej elity nie sposób było dłużej milczeć. Tragedia stała się zobowiązaniem do obrony czci poległych bohaterów oraz naszej wspólnej wizji Polski. Testamentem, który należy wypełnić.

Ludzie pod krzyżem

Obrona krzyża na Krakowskim Przedmieściu - choć pozornie przegrana - była wspaniałym triumfem polskiego ducha. Pokazała, że istnieją narodowe imponderabilia, wokół których wciąż potrafimy się jednoczyć. Że jesteśmy w stanie porzucić materialny "sztuczny raj", wziąć urlop i choć na kilka godzin czy dni przyjechać do Warszawy. A później bez przerwy wracać tam duchowo, śledząc "meldunki spod krzyża" przez internet, telefon, podczas spotkań z przyjaciółmi. Zgrzebny krzyż, wyśmiany przez media, znaczony patosem, kompromitujący w oczach ludzi "na poziomie" postawił nas w sytuacji albo-albo. Nie można było go ubrać w szaty, które podobają się światu. Trzeba było go przyjąć w całości albo wcale. Dzięki temu wielu z nas pozbyło się resztek hipokryzji, przełamując lęk przed środowiskowymi opiniami.

Ten duchowy przełom dokonał się dzięki garstce ludzi, którzy wytrwali przy krzyżu do końca. Byli tam w dzień i w nocy, w słońcu i w deszczu. To ich odwaga jest ziarnem, z którego wyrosła gotowość tysięcy Polaków do działania, poświęcania swojego czasu dla Ojczyzny i ponoszenia ofiar. Z telewizyjnych migawek i filmu Ewy Stankiewicz pamiętamy ich twarze: zmęczone, poranione, skupione na modlitwie, a niekiedy również pełne egzaltacji, łez, oderwania od rzeczywistości. I wciąż słyszymy ich prośby, kierowane do księży i służb porządkowych w momentach zagrożenia, wykrzykiwane tonem, który intelektualiści określają "przesadnym".

Trudno mi pisać w cudzym imieniu, ale dla mnie ludzie ci byli odbiciem światłości Boga. Piękni w swojej niedoskonałości, w swoich wstydliwych uniesieniach, całkowicie odsłonięci przed cynicznym światem. Wobec pijanych wyrostków z przeciwnej strony ulicy stali się autentycznymi świadkami Chrystusa. Ewangeliczną siłą słabości rozłożyli na łopatki szyderstwo, ironię i nihilizm, co nie udało się dotąd żadnemu katolickiemu intelektualiście.

Drugi obieg kultury

W obliczu narodowej tragedii wracają do naszej kultury wartości wyparte przez główne media i konsumpcyjny styl życia. Przede wszystkim solidarność. Nazajutrz po emisji filmu Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego "Solidarni 2010" ruszyła medialna nagonka przeciwko autorom dokumentu. Irytację salonów III RP wzbudził zwłaszcza fakt zarejestrowania nastrojów społecznych, których ukazywanie w głównych mediach od dawna jest zakazane. Odpowiedzią był pomysł powołania stowarzyszenia, które zjednoczy Polaków wykluczonych z debaty publicznej i - podobnie jak w czasach pierwszej "Solidarności" - odczuwających głód prawdy, sprawiedliwości, godności, niepodległości i zbiorowej pamięci.

Obecnie spotkania Solidarnych 2010 odbywają się co najmniej raz w tygodniu w kilku polskich miastach. Bierze w nich udział wielu młodych ludzi, ale nie brakuje też współtwórców historycznej "Solidarności", którzy długie lata spędzili w izolacji, zepchnięci na polityczny margines przez udziałowców Okrągłego Stołu. Stowarzyszenie aktywnie uczestniczy w kolejnych miesięcznicach Smoleńska, ale też pielęgnuje pamięć o "żołnierzach wyklętych" i innych bohaterach polskiej historii, organizuje patriotyczne manifestacje, pokazy filmów, dyskusje panelowe.

Podobnych inicjatyw jest znacznie więcej. Ożywienie świadomości patriotycznej widać w środowiskach lokalnych i internecie, zwłaszcza na forach i w serwisach społecznościowych. Szczególną funkcję pełni Facebook, który po wykluczeniu setek tysięcy Polaków z normalnej debaty publicznej pozwala im się integrować. Ludzie zawiązują tu znajomości, ale przede wszystkim wymieniają informacje o wartościowych tekstach, książkach, filmach i wydarzeniach publicznych. Kolportowane kalendarze pełne są terminów odsłonięcia kolejnych tablic pamiątkowych, nabożeństw za Ojczyznę, spotkań z patriotycznymi politykami, twórcami, historykami, redaktorami czasopism. Z każdym dniem poszerza się alternatywny wobec oficjalnego obieg kultury, dzięki któremu przestajemy czuć się gośćmi we własnym kraju. Odbudowując wspólnotową więź, wychodzimy z głębokiej konspiracji.

Otwarte groby historii

Wszystko to jest owocem smoleńskiej tragedii, która grzebiąc nowych bohaterów, otworzyła groby ich poprzedników. Dotychczas polska historia była dla wielu z nas ważną, ale martwą tradycją, zabalsamowaną przez upływ lat, wzorowo poukładaną w miejscach pamięci, na muzealnych półkach i w podręcznikach. Patriotyczni publicyści potrafili spierać się o rodzaj uzbrojenia czy dokładne miejsce potyczki, ale nie byli w stanie odtworzyć ducha, który popchnął naszych żołnierzy do walki. Dopiero po bolesnym doświadczeniu śmierci w wymiarze wspólnotowym, odzyskaliśmy żywą pamięć historyczną. Dostrzegliśmy, że Lech Kaczyński, Anna Walentynowicz czy Janusz Kurtyka, a więc ludzie, których znaliśmy osobiście lub z aktualnych wypowiedzi i zdjęć, codziennie żyli w perspektywie wielkości. Uparcie walczyli o wolność i prawdę, od początku swojej działalności musieli się liczyć z ryzykiem odrzucenia, wykluczenia, a nawet - jak się w końcu okazało - śmierci. A jednak nie przestraszyli się tego, nie wybrali wegetacji bez znaczenia. Mieli odwagę bronić Polski wolnej i sprawiedliwej, za co zapłacili najwyższą cenę. Podążyli drogą wydeptaną przez oficerów z Katynia, powstańców warszawskich i "żołnierzy wyklętych".

A to oznacza, że nasi historyczni bohaterowie byli do nich podobni. Wstając rano, goląc się, kochając i walcząc, żyli pod wulkanem, który w każdej chwili może wybuchnąć, a mimo to robili swoje, nie dbali o konsekwencje. A więc ich hasło "Bóg. Honor. Ojczyzna" nie było tylko górnolotnym mottem. Oni naprawdę głęboko w nie wierzyli. I konkretnie na nie odpowiadali.

Ta wiara odradza się dziś w polskim Narodzie. Daje nam odwagę do działania, ale też zmusza nas do refleksji duchowej, chrześcijańskiej, eschatologicznej. W dramatycznych losach Polski pozwala dostrzec obecność Chrystusa, wybawiciela poniżanych, bitych i strapionych. I tego się trzymajmy, bo tylko to nadaje sens naszym zmaganiom. Próżny będzie nasz powstańczy zapał, jeśli zabraknie w nim ducha Ewangelii.

piątek, 8 kwietnia 2011

Tablica ku czci Pani Cogito

Na murze kamienicy w alei Grunwaldzkiej 49 w Gdańsku-Wrzeszczu, gdzie mieszkała Anna Walentynowicz, odsłonięto dziś tablicę upamiętniającą poległą w Smoleńsku bohaterkę "Solidarności".
 
"Wierna Bogu oraz idei suwerennej, silnej Polski..."
 




















Informacja z bloga Krzysztofa Wyszkowskiego:

Dnia 8 kwietnia 2010 r. władze Miasta Gdańska na budynku w kórym mieszkała Anna Walentynowicz przy ul. Grunwaldzkiej 49 umieściły tablicę z napisem: "W tym domu mieszkała Anna Walentynowicz (1929-2010) Wierna Bogu oraz idei suwerennej i silnej Polski. Oddana walce o godne traktowanie robotników. Działaczka oporu antykomunistycznego. Legenda Solidarności. Zginęła tragicznie w katastrofie samolotu pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku".

XXX

Przyjaciele z WZZ proponowali umieszczenie na tablicy innej treści:

„Droga, Kochana Pani Aniu.

Jesteśmy stale w złym i dobrym z Panią. Wierzymy, że Bóg ma Panią w opiece.
Proszę zawsze pamiętać o ludziach, którzy myślą o Pani stale i wiernie.”

Zbigniew Herbert

W tym domu mieszkała

Anna Walentynowicz – „Anna Solidarność”

(1929-2010)

Robotnica Stoczni Gdańskiej, współtwórczyni Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, Sierpnia`80 i Solidarności. Walczyła o wolną Polskę, prześladowana w czasie stanu wojennego, przeciwstawiała się kontraktowi "okrągłego stołu". Zawsze wierna Bogu, Honorowi i Ojczyźnie. Zginęła w pielgrzymce do Katynia razem ze swoim przyjacielem prezydentem Lechem Kaczyńskim dnia 10 kwietnia 2010 roku.
------------------

Wspomnienie Anny Solidarność uczcijmy lekturą lekcji przypadającej na dzień 8 kwietnia 2011 r.

(Mdr 2,1a.12-22)

Mylnie rozumując bezbożni mówili sobie: Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszym sprawom, zarzuca nam łamanie prawa, wypomina nam błędy naszych obyczajów. Chełpi się, że zna Boga, zwie siebie dzieckiem Pańskim. Jest potępieniem naszych zamysłów, sam widok jego jest dla nas przykry, bo życie jego niepodobne do innych i drogi jego odmienne. Uznał nas za coś fałszywego i stroni od dróg naszych jak od nieczystości. Kres sprawiedliwych ogłasza za szczęśliwy i chełpi się Bogiem jako ojcem. Zobaczmyż, czy prawdziwe są jego słowa, wybadajmy, co będzie przy jego zejściu. Bo jeśli sprawiedliwy jest synem Bożym, Bóg ujmie się za nim i wyrwie go z ręki przeciwników. Dotknijmy go obelgą i katuszą, by poznać jego łagodność i doświadczyć jego cierpliwości. Zasądźmy go na śmierć haniebną, bo - jak mówił - będzie ocalony. Tak pomyśleli - i pobłądzili, bo własna złość ich zaślepiła. Nie pojęli tajemnic Bożych, nie spodziewali się nagrody za prawość i nie docenili odpłaty dusz czystych.

Mój wiersz "Pani Cogito"
Jan Pietrzak śpiewa "Panią Cogito"
Mój felieton o Gdańsku i Annie Walentynowicz

Ze Sławomirem Cenckiewiczem i Krzysztofem Wyszkowskim po uroczystości.


środa, 6 kwietnia 2011

Rocznicowy tekst w "Gazecie Polskiej"
























W specjalnym, rocznicowym wydaniu "Gazety Polskiej" (od dziś w sprzedaży) wyjątkowo nie ma felietonu z cyklu "Listy z podziemia". Jest natomiast mój tekst "Prawda" otwierający jeden z trzech rozdziałów. Pozostałe dwa wprowadzenia napisali Zdzisław Krasnodębski ("Ojczyzna") i Marcin Wolski ("Pamięć"). Do numeru dołączony jest film DVD "10.04.10" Anity Gargas. Gorąco polecam!

wtorek, 5 kwietnia 2011

Czterdzieści i Cztery

fot. "Nasz Dziennik"
  

 













O starym życiu nikt już nie pamięta
płoną świece przed pałacem prezydenta

Z matki obcej; krew jego dawne bohatery.
A imię jego będzie czterdzieści i cztery.


Polsko w ciemnościach porodu
nie jesteś Chrystusem narodów

jesteś Jonaszem w brzuchu wielkiej ryby
pójdź ach pójdź do swojej Niniwy


13 kwietnia 2010

Wiersz z tomu De profundis, Arcana, Kraków 2010.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Rok po katastrofie smoleńskiej. Wywiad z prof. Andrzejem Nowakiem




Część II: "Dowiemy się prawdy"

Część III: "Odpychałem świadomość, że oni wszyscy tam mogli zginąć"

Część IV: "Rząd wygląda, jakby bawił się we władzę"

Apel Społecznego Komitetu Obchodów Pierwszej Rocznicy Katastrofy w Smoleńsku

10 kwietnia 2010 pod Smoleńskiem wydarzyła się jedna z największych tragedii w historii Państwa Polskiego. W katastrofie lotniczej delegacji udającej się z narodową misją do Katynia zginęło 96 osób tworzących elitę narodu: Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński z Małżonką Marią Kaczyńską z Mackiewiczów, Prezydent Ryszard Kaczorowski, parlamentarzyści, duchowni, dowódcy wojska, liderzy środowisk patriotycznych, załoga samolotu.

W pierwszą rocznicę tego wydarzenia Polacy znów, jak przed rokiem, pragną się zjednoczyć, by wspólnie oddać hołd ofiarom katastrofy. Jako reprezentanci grup społecznych, biorących udział obchodach, apelujemy o godne uczczenie tej rocznicy – w duchu szacunku dla prawdy, z zachowaniem odpowiedzialności, spokoju i powagi.

Dając świadectwo pamięci o zmarłych, wyrażamy solidarność żywych. Niech na nowo połączy nas wspólnota bólu i żałoby, ale również siły i nadziei, których źródłem jest głębokie, duchowe przeżycie narodowego dramatu.

Główne obchody pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej odbędą się 10 kwietnia 2011 roku w Warszawie. W hołdzie Ofiarom przynieśmy na Krakowskie Przedmieście kwiaty i znicze.

Ponadto wszystkich ludzi dobrej woli, niezależnie od ich miejsca pobytu, wzywamy:

- wywieśmy flagi narodowe i zapalmy świece w oknach,
- niech w dniu rocznicy o godzinie 8:41 Polska zatrzyma się na minutę, a klaksony samochodów zasygnalizują nasz ból i pamięć.

Pragniemy, aby te znaki pamięci i solidarności stały się tradycją kolejnych rocznic katastrofy smoleńskiej.

Bądźmy 10 kwietnia w Warszawie.

Tekst apelu z listą sygnatariuszy