środa, 30 listopada 2016

Wiersz nad wierszami

Władysław Ślewiński, Śpiąca kobieta z kotem


Nocą jesień urwała się z kalendarza wpadła 
do sypialni i została do rana teraz rozpalam 
w piecu recenzjami moich pierwszych książek 
nie trzeba było znosić archiwum do kotłowni 
z czasem kurczy się miłość własna a w domu 
musi być ciepło próżna młodość kochana 
próżna młodość starość idzie za nią jak cień 
kim byliśmy dawniej: pięć dziewięć szesnaście 
lat temu dwa tygodnie po ślubie chciałbym 
to sobie przypomnieć ale gdy sięgam pamięcią 
widzę tylko ciebie: rozświetloną uśmiechem 
zmęczoną sprawdzaniem klasówek śpiącą 
z odkrytym ramieniem wieszającą pranie 
jesteś wierszem pisanym przez Boga w moim 
sercu: twój oddech zbudowany jak rytmiczna 
strofa żeński rym twoich oczu oświetla mi drogę 
zmarszczka na twoim czole nadaje tej poezji 
metafizyczny sens

Pierwodruk: „Almanach Prowincjonalny” nr 24 (2016)


wtorek, 29 listopada 2016

Marek Rapnicki: Zamieszkać w Ojczyźnie

Recenzja „Epigonii” opublikowana w 24. numerze „Almanachu Prowincjonalnego”.

Marek Rapnicki, fot. Anna Łapka


Trzeba mieć zdrowie, aby tak niemal w pojedynkę uprawiać ogród poezji polskiej. Co mówię? Poetów przecież tysiące. Ale niemal nikt z nich, niewątpliwie poza Przemysławem Dakowiczem, nie zakotwicza dziś swojej pisarskiej misji w narodowej historii, wspólnym zbiorowym losie, wreszcie w mateczniku tradycji poetyckiej, która osią swojego posłannictwa uczyniła – najogólniej mówiąc – sprawę Ojczyzny. Owszem, czyni tak Jarosław Marek Rymkiewicz, lecz aprioryczny i wytrwały agnostycyzm mędrca z Milanówka nie pozwala zaliczyć obu twórców do identycznej „parafii” literackiej. Kiedy spojrzeć na instrumentarium Wencla – same rozbrajająco niemodne słowa: ojczyzna, tradycja, honor, kości poległych, Chrystus jako figura polskich pohańbionych miast. Panie poeta, tak się już od dawna nie pisze; przynajmniej kiedy się wybrało przyszłość, kultury polskiej, ma się rozumieć!

Ale najpierw tytuł. Ostentacyjnie autodemaskatorski, wskazujący na oczywiste powinowactwo autora z wielką poezją przeszłości, przede wszystkim II Rzeczpospolitej, szczególnie Jana Lechonia oraz Kazimierza Wierzyńskiego. Użycie słowa „epigonia”, które najczęściej występuje w sztuce jako forma krytycznej diagnozy dzieła albo wręcz obelga, świadczy, iż poeta przewartościowuje literackie hierarchie. Otóż Wojciech Wencel żyje (i tworzy) z ogromną dojmującą świadomością ciągłości polskiej kultury oraz nieustannej obecności dzieła poprzedników w naszym tu i teraz. Zatem nie – nowość, lecz ciągłość! Nie błahostka rozkrzyczanych słów, lecz credo, świadectwo. W rzeczy samej tytuł najnowszej książki nazywa to, co spod pióra Wencla wychodzi już od dobrych kilku lat. A może od zawsze? Tyle, że autor jest dziś na wyższym stopniu samoświadomości i (także) jako autor esejów i felietonista mocniej czuje powinność poety.

Trzeba mieć zdrowie – mocne poczucie własnego tonu – aby uchylić lufcik, przez który słychać nieznoszący sprzeciwu bas Herberta, kresowy zaśpiew Skamandrytów, niezgodę Lechonia na zagładę Polski, co była całym światem. W wierszach samotnika z Matarni pobrzmiewa znana z przeszłości – ach, cóż za słowo – miłość do krainy między Odrą a Dniestrem, i wypływający zeń imperatyw dotknięcia, a może uleczenia słowem jej ran, węzłowych momentów w jej najnowszej historii. Dlatego „Ars poetica” uzyskuje wymiar czułego, ale bardzo konsekwentnego wyznania:

(…) drutami na horyzoncie pędzą komunikaty 
lecz ja jestem poza zasięgiem – na stuletnim bruku 
próbuję stawiać kroki których nikt nie usłyszy 
kora zdziczałych wierzb kruszy się pod palcami 
jak grzbiet staroświeckiej książki 

kiedyś zabiorę cię tutaj żebyś zobaczyła 
jak pod wieczór (…) 

No, nie – nie psujmy sobie radości samotnego przeczytania finału tego pięknego wiersza! Ale już z przytoczonych wersów wiemy, że autor jest na „stuletnim bruku” wśród „zdziczałych wierzb”, których wstydzi się, albo ich nie zauważa współczesna literatura. A przecież przypowieść o narodach, które tracą pamięć, nie straciła swej mocy...

Wojciech Wencel jest poetą do szpiku religijnym, to znaczy afirmującym sferę ducha, która ma władzę nad ciałem, światem materii. Oto wiersz, a właściwie mini-poemat pt. „Lechoń”, który daje pojęcie o stosunku poety do swoich mistrzów, duchowych antenatów. Kunsztowny, dojmujący. Muzyczny. Bo aby w życiu „robić swoje”, należy najpierw oprzeć się na skale, nie na piasku. Uświadomić sobie, że ktoś, całkiem niedawno – przed pięćdziesięciu, powiedzmy, laty – mówił to, co i myśmy chcieli wyrazić. Przyznać się do pokrewieństwa. Powierzyć go Najwyższemu. Portret namalować!

(...) próbował na nowo opisać z pamięci 
tę Polskę pachnącą ziołami  

ojczyznę skowronków aniołów i dzieci 
i wojsk ze srebrnymi skrzydłami 

na pomoc przyzywał herosów plejadę 
– uwierzył że w grobach go słyszą 

i wziął Matkę Boską na wojnę ze światem 
armaty zagrzmiały muzyką (...) 

Dla wyrażenia zamierzonego przesłania autor „Epigonii” używa słów, których pełna jest Święta Księga. Słów dostojnych, jakby powiedział Czesław Miłosz. Jakżeby inaczej, skoro rzecz dotyczy spraw dla naszej zbiorowości kardynalnych, sensu naszego istnienia i naszej ofiary, której wielokrotnie żądał od Polaków los. Już sam ton owych ćwiczeń z historii odrzuci niejednego i nie będzie mu dane słuchać tytana mowy (czyli poezji) o imieniu Patos, którego (...) życie było świętem a jego mowy pogrzebowe/ sprawiały że duch słuchaczy ścigał się z nieskończonością („Patos”).

Prawdopodobnie najważniejszym (na wagę znaczeń) utworem w książce jest pisany przez ostatnie pięć lat „Pamiętnik z Krakowskiego Przedmieścia”, w którym wydarzenia dziejące się wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim po katastrofie smoleńskiej autor rzuca na tło dramatów z Powstania Styczniowego, z pałacu namiestnika Judei, na tło archetypicznych już dla polskiej poezji słów Zbigniewa Herberta. Poemat Wojciecha Wencla kieruje w oczywisty sposób uwagę czytelnika w stronę „Raportu z Oblężonego Miasta”; autor nie każe się niczego domyślać: gorzki cytat „patrzymy w (...) najgorszą ze wszystkich twarz zdrady” zakotwicza słowami Księcia Poetów nasze wspólne doświadczenie ostatniej dekady w smętnym czasie stanu wojennego, albo szerzej – w chwilach opresji, kiedy wróg stawał u bram, licząc na pomoc konfidentów.

(...) ulatywały w niebo ostatnie tchnienia ciche 
modlitwy roty przysiąg refreny czułej pamięci 
wewnętrzny ogień którego nic nie wyziębi 
zamieniał całą Warszawę w świecę paschalną (...)

Powinności tego, któremu Bóg dał talent składania słów, sprawiają, że podzielone jest serce poety. W wierszu „Dwie miłości”, pełnym poruszającej pokory, a jednocześnie determinacji, prosi więc żonę o zgodę na czynności, bez których nie wyobraża sobie istnienia:

(...) z lewej komory płynie tętniąca miłość małżeńska 
prawa komora gorzką miłością płuca napędza 
ty się nasycisz przy stole Pańskim chlebem i winem 
ja będę z nimi dzielił pragnienia czarną godzinę 
byłoby piękniej gdybyśmy chatkę mieli z piernika 
lecz muszę czuwać nad poległymi żeby oddychać

Takie wyznanie, unikalne w czasach, kiedy jeden z głośnych pisarzy nazywa swoją owcę Smoleńsk, boleśnie konweniuje ze wznowieniem po długiej przerwie prac wykopaliskowych na powązkowskiej Łączce. W taki oto sposób historyk, wydobywający szczątki pomordowanych bohaterów, oraz poeta, zapisujący w błyskotliwym skrócie chwalebne atrybuty ich walki, stają się niemal symboliczną figurą strażnika polskiej tożsamości.

Jaki więc morał z tej kunsztownie utkanej elegii na śmierć Ojczyzny, która w końcu padnie, jeśli skona w nas? Zamieszkać w niej naprawdę! Nie kątem, nie na wynajem, jak nieczuły sublokator albo nowobogacki, który zdziera tynki do cegły, rad, że teraz, z jego woli i dla jego widzimisię będzie „po nowemu”. Nie. Zamieszkać w Ojczyźnie tak jak ukochany syn, który zna całą historię matki, nie wstydzi się jej wypłowiałych sukien, pamięta jak królowała na balach i promenadach dziejów. I jest z Nią w ostatecznej potrzebie.

A ponadto nowy tomik Wojciecha Wencla przywraca czytelnikowi pewność, że poezja porywająca się na wielkie, bo niezbędne, a przemilczane tematy, potrafi być zrozumiała. Proszę wybaczyć śmiałość, ale tak zrozumiała jak „Ojcze nasz”! Potrafi iść w serce czytającego jak szara piechota, jak złowieszczy szum podchodzącego do lądowania tupolewa. Czasem jak groźny a życiodajny grom. Brzmieć jak ostatni szept Inki – sanitariuszki AK.

(...) mają umysł do myślenia lecz nie wiedzą 
chociaż „Inka” o tym pisze w grypsach z nieba 
że od śmierci dużo gorsza jest nikczemność: 
Powiedz babci, zachowałam się jak trzeba (...)

I już zupełnie na koniec: nie do przecenienia są muzyczne walory tej poezji. Wiersze Wencla, choćby takie jak wspomniana powyżej „Stara śpiewka”, „Dwie miłości” czy „Matka Boska Smoleńska”, nie są do czytania, lecz do nucenia. Więcej – one się same śpiewają, wspinają się nam do kolan i wyżej, na wysokość skroni i patrzą nam prosto w twarz, i przenikają skórę, do wnętrza, gdzie drzemie nasze bezrobotne, leżakujące i odkładane na czarną godzinę sumienie.

Chciałbym usłyszeć te wiersze w wykonaniu Antoniny Krzysztoń.

Marek Rapnicki

Dziękuję Autorowi recenzji za zgodę na jej udostępnienie Czytelnikom bloga. (WW)

poniedziałek, 28 listopada 2016

Fotorelacja z Raciborza

Wieczór z „Almanachem Prowincjonalnym”, miłosną poezją i góralską muzyką.

fot. Anna Łapka

fot. Anna Łapka

W rozmowie z Markiem Rapnickim, fot. Anna Łapka
Kapela góralska „Lipka” z Jabłonkowa, fot. Anna Łapka

Więcej zdjęć na portalach:
raciborz.com.pl
naszraciborz.pl

Pamiątka z Kietrza

Serdecznie dziękuję życzliwym Organizatorom i drogim Miłośnikom Poezji za piękny wieczór. 

poniedziałek, 21 listopada 2016

Wieczór autorski w Kietrzu

W przeddzień spotkania w Raciborzu odwiedzę miasto nad Troją.


czwartek, 17 listopada 2016

Dziedzictwo św. Cecylii

Świętą Cecylię zamordowano dwa razy. Najpierw uczynił to kat w rzymskim więzieniu, później zrobili to nowożytni filozofowie, artyści i inni wyznawcy postępu, którzy wytrzebili z kultury metafizykę. 

Stefano Maderno, Święta Cecylia


"Gość Niedzielny" nr 47/2016

Święta Cecylia, której wspomnienie liturgiczne przypada 22 listopada, kojarzona jest dziś głównie z muzyką sakralną. Za swoją patronkę uznają ją organiści i chóry kościelne, często również zawodowi wykonawcy barokowych oratoriów. Trudno, by było inaczej, skoro wyobrażenie dziewczyny grającej na organach lub trzymającej w dłoni instrument muzyczny głęboko zakorzeniło się w europejskiej kulturze. Od początku XVI w. właśnie w ten sposób przedstawiali św. Cecylię wielcy malarze, m.in. Rafael czy Nicolas Poussin. W XVII i XVIII w. dołączyli do nich wybitni kompozytorzy, m.in. Henry Purcell i Georg Friedrich Händel, którzy wychwalali świętą w wyszukanych odach.

Na tle kojących kompozycji barw i dźwięków zdecydowanie wyróżnia się marmurowa figura, którą można oglądać w bazylice św. Cecylii na rzymskim Zatybrzu. Przedstawia ona młodą kobietę leżącą na boku, twarzą do ziemi, z podciętą szyją i ramionami ułożonymi wzdłuż ciała w ten sposób, jakby były skrępowane w nadgarstkach. „Oto wizerunek najświętszej dziewicy Cecylii, którą sam ujrzałem nienaruszoną w grobie” – głosi barokowa inskrypcja.

Ulubiona muza malarzy i kompozytorów urodziła się na początku III w. w zamożnej rzymskiej rodzinie. We wczesnej młodości spotkała na Via Appia wyznawców prawdziwego Boga, przyjęła chrzest i złożyła ślub dozgonnej czystości. Zmuszona przez rodziców do małżeństwa z poganinem, nie tylko zachowała dziewictwo, ale również przywiodła do Chrystusa swego męża, Waleriana, i jego brata, Tyburcjusza. Obaj bracia zajmowali się pochówkiem chrześcijan, za co wkrótce skazano ich na śmierć i zamordowano. Cecylię aresztowano kilka dni później za próbę zorganizowania im chrześcijańskiego pogrzebu. Jej uroda była ponoć tak wielka, że wykonujący rozkaz żołnierze błagali ją,by wyrzekła się wiary. Jednak ani prośby, ani późniejsze tortury nie zmieniły postawy dziewicy. Ostatecznie Cecylia została ścięta mieczem.

W 882 r. wysłannicy Kościoła odnaleźli w katakumbach św. Kaliksta zachowane w stanie nienaruszonym ciało dziewicy i przenieśli je na Zatybrze, do bazyliki Najświętszej Maryi Panny. To właśnie tam w 1599 r. rzeźbiarz Stefano Maderno był świadkiem otwarcia sarkofagu. I wspólnie z dostojnikami kościelnymi przekonał się, że ciało św. Cecylii przez blisko 1400 lat nie uległo rozkładowi. Rok później we wnętrzu świątyni stała już niezwykła marmurowa figura, która łączy zmysłowe piękno z poruszającymi stygmatami cierpienia.

Ścięta mieczem dziewica patronką muzyki? Skąd takie zestawienie? Nie istnieją przecież żadne świadectwa mówiące, że historyczna święta grała na jakimś instrumencie. W jednej z brewiarzowych antyfon znalazła się wprawdzie wzmianka o tym, że gdy na weselu Cecylii muzycy grali, ona „śpiewała w swoim sercu samemu tylko Panu”, ale akurat ten fragment świadczy raczej o kontemplacyjnej naturze dziewicy, a nie o jej wrażliwości na dźwięki. Mimo to w średniowiecznych interpretacjach śpiew Cecylii został potraktowany dosłownie. Większość hagiografów uważa, że podstawą nieporozumienia jest błąd kopisty, który pominął przy przepisywaniu łacińskiego zdania wtrącenie „w swoim sercu”.

Czy jednak obie te sfery: okupiona cierpieniem czystość i muzyczna doskonałość są od siebie aż tak odległe, jak skłonni byliby to widzieć mieszkańcy dzisiejszej „ziemi jałowej”? Trzeba pamiętać, że przed oświeceniową rewolucją Europejczycy widzieli w św. Cecylii patronkę nie tylko wzniosłej muzyki, ale i harmonii świata. Nie w znaczeniu wyidealizowanej natury czy powszechnej szczęśliwości, lecz w sensie wyższego porządku, którego źródłem jest wcielenie, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. W tej teodycei uświęcone cierpienie miało głęboki sens. Raz bywało jarzmem słodkim, brzemieniem lekkim, innym razem wydawało się nie do uniesienia. Ale każdy grzesznik wiedział, że tylko w cierpieniu może doświadczyć żywej relacji z Bogiem. Najdoskonalszą formą odpowiedzi na miłość Chrystusa było męczeństwo.

Piszę w czasie przeszłym, ale przecież dla nas, mieszkańców współczesnych katakumb, są to sprawy oczywiste. Zmieniła się jedynie kultura, która nas otacza. Świętą Cecylię zamordowano dwa razy. Najpierw uczynił to kat w rzymskim więzieniu, później zrobili to nowożytni filozofowie, artyści i inni wyznawcy postępu, którzy wytrzebili z kultury metafizykę. Czystość serca nazwali naiwnością, prawdę skwitowali pytaniem Piłata, piękno zastąpili ironią, muzyczność zdławili skrzekiem, a z ludzkiego cierpienia uczynili argument przeciwko Bogu, który paradoksalnie sam pozwolił się stłuc na krwawą miazgę i zabić na krzyżu, by odkupić nasze winy. Dzięki Niemu św. Cecylia wkroczyła na drogę zmartwychwstania. Módlmy się, by Pan pozwolił jej zmartwychwstać także w europejskiej kulturze, która dziś przypomina sen wariata.

wtorek, 8 listopada 2016

Spotkanie autorskie w Raciborzu

W sobotę 26 listopada od godz. 18:00 będę czytał poezję i odpowiadał na pytania publiczności w siedzibie Raciborskiego Centrum Kultury przy ul. Chopina 21. 

Spotkanie odbędzie się w ramach wieczoru promującego nowy numer „Almanachu Prowincjonalnego”, w którym ukażą się m.in. trzy moje nowe wiersze i esej o prowincji. Rozmowę poprowadzi Marek Rapnicki. Zagra i zaśpiewa kapela góralska „Lipka” z Jabłonkowa. Serdecznie zapraszam w imieniu organizatorów i własnym.

czwartek, 3 listopada 2016

Za Styrem



Choć trudno ją odnaleźć na współczesnych mapach 
i nie ma jej w programach trzydniowych wycieczek 
cierpliwie czeka na nas ziemia obiecana 
w krzemienieckim dubieńskim i łuckim powiecie 

wszystko tam jest jak dawniej: w dzikim winie tonie 
dwór z kolumnowym gankiem i gontem na dachu 
pan w fotelu z wikliny siedzi na gazonie 
i przegląda gazetę z przedwczorajszą datą 

nagle z sieni wybiega rozbawiony chłopak 
krzyczy coś o hulankach i że piekła nie ma 
kucharka co go goni nie przebiera w słowach: 
– Ja ci dam, basałyku! Zatargam do piekła. 

najpierw trochę wyrzutów potem dużo śmiechu 
szczekanie psa z ogrodu szum skrzydeł w leszczynie 
pan mówi: – Moja droga, ty się nie denerwuj. 
Istotnie piekła nie ma, przynajmniej za Styrem. 

w miasteczku które widać z pobliskiego wzgórza 
świat też jest urządzony jak Pan Bóg przykazał: 
na rynku stoją Żydzi w czarnych kapeluszach 
spierając się o procent i przyjście Mesjasza 

wtórują im chrześcijanie: – Za drogo! – Za mało! 
beczą owce na wozach gdaczą kury nioski 
na kołkach wiszą dzbany powleczone farbą 
ktoś z workiem na rowerze wraca do kolonii 

a w niedzielne południe dzwony biją na mszę 
i zajeżdża pod kościół modrzewiowa bryczka 
on w mundurze bryczesach oficerkach z glancem 
ona w białej sukience z różem na policzkach 

przechodzą uśmiechnięci rozdając cukierki 
dzieciom które się zbiegły z zatęchłych podwórzy 
w progu jeszcze uściski z notariuszem miejskim 
dwa słowa z jego żoną o wczorajszej burzy 

milknie gwar cichną frazy łacińskich pacierzy 
ksiądz z ambony ogłasza Chrystusową miłość 
a wierni tylko w jedno nie mogą uwierzyć: 
że myślimy o świecie jakby ich nie było 

bo przecież są czekają możesz ich zobaczyć 
wystarczy się przeprawić przez dość płytką rzekę 
idź nad Styr odnajdź łódkę z okuciem żelaznym 
i w dłoń starego Żyda wsuń srebrną monetę

Pierwodruk: tygodnik „wSieci” 2016 nr 44

wtorek, 1 listopada 2016

O „Epigonii” w tygodniku „wSieci”

„Sartre napisał kiedyś, że każdy człowiek, który wierzy, iż Bóg interesuje się jego istnieniem, jest łajdakiem (salaud). W tym sensie Wencel to skończony łajdak” - ocenia Grzegorz Górny.