niedziela, 31 lipca 2016

Dni starzejących się małżonków

Przygotowania do Światowych Dni Młodzieży podjąłem wczesną wiosną. Gdy w Hiszpanii, Argentynie czy Zambii młodzi katolicy dopiero puszczali w ruch globus, żeby odnaleźć na nim Polskę, ja już informowałem żonę, że na przełomie lipca i sierpnia będziemy odpoczywać na Podlasiu. 

"Gość Niedzielny" nr 31/2016

Spodziewając się najazdu rozśpiewanych pielgrzymów na Trójmiasto, postanowiłem wsiąść do pociągu byle jakiego, zmylić ewentualny pościg, przesiadając się do regionalnego busa, ostatnie kilometry pokonać piechotą i zaszyć się w miejscu oddalonym od komunikacyjnych szlaków. Teraz stoję przed dworem w Kiermusach i jestem szczęśliwy, bo znalazłem dokładnie to, czego szukałem. Jest ciepła noc. Księżyc w pełni wisi nad Narwią. W rozświetlonym oknie widzę moją miłość. Wokół zapach świeżo skoszonej trawy i cisza jak makiem zasiał.

Rano budzą nas jaskółki, które w szczelinach pod dachem uwiły sobie gniazda. Dziesiątki, jeśli nie setki ptaków bez opamiętania krążą wokół dworu, raz po raz zahaczając skrzydłami o liście pnącego się po murach winobluszczu i porastającego staw tataraku. To są nasze małe ewangelistki, zwiastujące deszcz błogosławieństw. Mniej kolorowe i mniej głośne od rozśpiewanych pielgrzymów, niezmiennie niosą światu radość i nadzieję. Przypominam sobie piękny wiersz Tadeusza Sułkowskiego: „Od złego skrzydłami uchowaj,/ Jaskółeczko, kochaneczko hebanowa,/ Naucz nędzna stać w nędzy mojej/ Jak w muzyce i w łasce wesołej./ Niechże w uśmieszkach ptasich odpocznę,/ Tańczące Urszulki obłoczne”.

Po drodze do Tykocina mijamy zielone łąki, na których pasą się krowy i przechadzają się bociany. Te pierwsze przeżuwają trawę, jakby studiowały wykład Koheleta o marności, a jednocześnie zdają się tęsknić do wyższego porządku. Gdy słońce znika za horyzontem, ich oczy zachodzą łzami. Z kolei bocianich gniazd jest w okolicy tyle, że nawet absolwent licealnego „mat-fizu” traci w końcu zapał do ich liczenia. Założone na specjalnych konstrukcjach wieńczą słupy telegraficzne, dachy, nieczynne kominy. Młode bociany właśnie uczą się latać. Wkrótce poszybują do Afryki, a potem będą wracać do polskich wsi jako znaki Bożego błogosławieństwa.

Przed tykocińskim kościołem Trójcy Przenajświętszej transparent z cytatem z „Dzienniczka” św. Faustyny: „Kto nie chce przejść przez drzwi miłosierdzia, ten musi przejść przez drzwi sprawiedliwości Mojej”. Przez chwilę patrzę żonie w oczy, a potem chwytam ją za rękę, żebyśmy wspólnie zmieścili się w progu miłosierdzia. Zdążyliśmy poznać się tak dobrze, że nie musimy spierać się o to, którą drogą wejść do domu Ojca. Rozśpiewanych pielgrzymów ani widu, ani słychu. Wprawdzie pod synagogą stoją dwaj ogoleni na łyso młodzieńcy, ale raczej miejscowi, bo jeden z nich ma na sobie koszulkę z hasłem „Wielka Polska katolicka”. Kto wie? Może przyszli obejrzeć pamiątki po Zygmuncie Glogerze zgromadzone w domu talmudycznym. Wystawa poświęcona wielkiemu etnografowi, archeologowi i krajoznawcy to wciąż bijące serce miasteczka. Po majątku Glogerów w pobliskim Jeżewie Starym zostały jedynie ruiny. Do Tykocina może jednak przyjechać każdy, komu bliskie jest motto „Encyklopedii staropolskiej”: „Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest, swoje – obowiązek”.

Pod wieczór z rynku odjeżdżają ostatni cykliści, za to przed ganki parterowych domów wychodzą miejscowe staruszki. Siedzimy na ławce pod pomnikiem hetmana Stefana Czarnieckiego, liżemy lody kupione w drewnianej budce i przypatrujemy się tym zapomnianym przez świat muzom pięknego życia, a one przyglądają się nam. Pamiętam myśl Wojciecha Kudyby o świecie, w którym nawet plewienie marchwi bywa budowaniem ostatecznej harmonii kosmosu. Wsie i miasteczka Podlasia to właśnie taki świat.

 Nie chcę powiedzieć, że wielkomiejska estetyka Światowych Dni Młodzieży, pełna radosnych śpiewów, tańców i krzyków, to coś złego. Nasz syn odnajduje w niej tego samego Ducha Świętego, którego my poszukujemy na głuchej prowincji. Chcę powiedzieć tylko tyle, że triumfująca młodość nie jest obowiązującym mundurem chrześcijan. I że ci, którzy pielgrzymują wśród jaskółek, bocianów i parafialnych kościołów, nie muszą się wstydzić swojego prochowego ubrania.

Po powrocie z wakacji postanowiłem wypełnić ankietę w popularnym serwisie hotelowym. Z oceną jakości noclegów nie miałem problemu: same dziesiątki. Jednak przy rubryce dotyczącej statusu gości przez chwilę zadrżała mi ręka. Podróżujący samotnie? Nic z tych rzeczy. Rodzina podróżująca z dziećmi? Było, ale się skończyło. Młoda para / starsza para? Po pierwsze, nie żadna „para”, tylko małżeństwo, a po drugie... Skrzywiłem się, wziąłem głęboki oddech... I zaznaczyłem prawdę.

wtorek, 12 lipca 2016

Cuda wianki. Ballada wołyńska

Witold Pruszkowski, Rusałki


































Tam za młynem za chutorem niedaleko 
płyną wianki świętojańskie krętą rzeką 
uplecione zwinną rączką jak warkocze 
polne chabry to są dziś dziewczęce oczy 
polne maki wdzięczą się jak krasne lica 
w blasku łuczyw zapalonych od księżyca 
i pieśń niesie się po wodzie gubiąc słowa 
tam gdzie kwiaty gubią płatki: na porohach 

w dole rzeki słychać mniej powabne głosy 
pewnie chłopcy się zwołują o północy 
kto wyłowi rumiankowy wianek Anny 
będzie smalić mógł cholewki do tej panny 
kto wyciągnie z tataraku wianek Zosi 
jeszcze dzisiaj może o coś ją poprosi 
furda ślady nocnych łowów na piszczelach 
niech nie zdążą się zagoić do wesela! 

upływają w mrok minuty i godziny 
wyje wicher ale całkiem bez przyczyny 
błotną ścieżką dawno już odeszła młodość 
pewnie drzemie zachwycona swą urodą 
zniknął księżyc ale przecież nie na wieki 
jasna łuna bije z wioski w górze rzeki 
tam ogniska widać jeszcze nie wygasły 
puszczyk umilkł – może śpi a może patrzy 

słońce wstaje błogosławić kwietne cuda 
kwietne swaty – to nie może się nie udać 
czas powoli spraszać gości na wesele 
kilka ślubów w bernardyńskim hen kościele 
ale cóż to: brzegiem rzeki za chutorem 
biegną kundle ujadając jak szalone 
bo tam płyną czyjeś łachy czyjeś rzeczy 
dobry Boże czyś to widział czyś to przeżył 

z dziewczętami co się stało co się stało 
coś je nocą rozebrało porąbało 
coś co kryło się przez wieki pod kamieniem 
teraz wyszło i tańczyło nad strumieniem 
a z chłopcami co to było co to było 
coś ich nocą rozbroiło powiesiło 
coś tryzubem z ciała trzewia im wydarło 
roześmiało się parsknęło i umarło 

----------------------------------------
a kto złowił wianki kto? 
może je złowiło zło wiło zło?

Pierwodruk: tygodnik "wSieci" 11 lipca 2016 r.

poniedziałek, 11 lipca 2016