niedziela, 30 grudnia 2012

wtorek, 25 grudnia 2012

Krzysztof Wyszkowski laureatem Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego

Uroczystość wręczenia nagrody odbyła się 23 grudnia w gdańskim Ratuszu Głównego Miasta.



Fot. Adrianna Garnik

Fotoreportaż na stronach portalu niezalezna.pl

niedziela, 23 grudnia 2012

Rok Tuwima

Czy czciciele poety będą recytować jego pamflet na byłych kolegów z emigracji: „I rzygają do Tamizy,/ I rzygają do Sekwany,/ I rzygają do Hudsonu”?

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 19 grudnia 2012

Rok pamięci o powstaniu styczniowym rokiem Juliana Tuwima! A także Witolda Lutosławskiego i Jana Czochralskiego, którzy załapali się w pakiecie. Zamiast wspólnie uczcić powstańców, którzy 150 lat temu stanęli do heroicznej walki o polską niepodległość, parlament III RP postanowił urządzić biurokratyczny hyde park. Patronów na najbliższe dwanaście miesięcy osobno wskazał Sejm, osobno Senat. Do kompletu brakuje jedynie werdyktu Straży Marszałkowskiej.

Rocznica zrywu z 1863 r. jest tak okrągła, że nie da się jej przemilczeć. Są jednak sposoby i sposobiki, by pomniejszyć rangę jubileuszu. Szczególnie biegła w tym pomniejszaniu okazała się przewodnicząca sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, posłanka PO Iwona Śledzińska-Katarasińska. Jej słowa, zamykające dyskusję podczas jednego z posiedzeń, brzmią jak marksistowski wyrok historii: „Powstanie styczniowe dla naszej komisji skończyło się – nie 150 lat temu, tylko w ogóle”.

Skąd ta niechęć do powstańczej tradycji? Po pierwsze, nasi romantyczni przodkowie w czamarach i konfederatkach nijak nie pasują do prowadzonej przez PO „narracji modernizacyjnej”. To klasyczni wolni Polacy, uzbrojeni w sztandary z Matką Bożą i kosy na kiju, wyżej stawiający wolność ojczyzny niż perspektywę ułożenia sobie życia w Priwislinskim Kraju. Po drugie, ich stosunek do Moskwy mógłby nieco skomplikować obowiązującą dziś ideę polsko-rosyjskiego pojednania. Perswazja zastosowana przez Władysława Ludwika Anczyca w „Pieśni strzelców” różni się przecież znacznie od dyplomatycznych umizgów Radka Sikorskiego: „Do Azyi precz potomku Dżyngis-chana./ Tam żywioł twój, tam ziemia carskich gal./ Nie dla cię, nie, krwią polską ziemia zlana,/ Hej baczność! cel i w serce lub w łeb pal!”. Po trzecie wreszcie, manifestacje warszawskie, które poprzedziły wybuch powstania styczniowego, niepokojąco kojarzą się z tymi dzisiejszymi, posmoleńskimi. Oto świadectwo z epoki autorstwa Juliana Wieniawskiego, pseudonim „Jordan”: „Tłum potężniał coraz więcej, wrzawa rosła, a wśród niej odzywały się tu i owdzie pieśni pobożne i patriotyczne, nadające dziwny jakiś nastrój religijno-mistyczny całemu ruchowi”.

Osobiście w roku 2013 będę czcił pamięć powstańców styczniowych. Już ostrzę sobie kosę, przepraszam: pióro, żeby z ich pięknej tradycji wydobyć to, co aktualne dla nas. Niemniej żal mi trochę tych Polaków, którzy – zgodnie ze wskazaniem Sejmu – zapragną złożyć hołd poecie Tuwimowi. Jak dotąd, nie dowiedzieli się oni bowiem od Komisji Kultury i Środków Przekazu, co dokładnie mają czcić. Czy chodzi o komunistyczne wiece w Nowym Jorku, podczas których autor „Kwiatów polskich” pod okiem sowieckich agentów po raz pierwszy wyznawał swoją miłość do komunizmu? A może o jego powrót do kraju i wystąpienie na kongresie zjednoczeniowym PPR i PPS w 1948 r., gdy – jak lalka na baterie – co chwila wyrzucał w górę zaciśniętą pięść? Czy czciciele Tuwima mają obowiązek recytować jego wiersze napisane w słonecznej willi w Aninie? Choćby pamflet na niedawnych kolegów z emigracji: „I rzygają do Tamizy,/ I rzygają do Sekwany,/ I rzygają do Hudsonu”? Albo epitafium dla Jerzego Borejszy, na którego pogrzebie sztandar partii okazał się „piękniejszy niż wszystkie czerwone róże”? Czy też subtelny liryk miłosny, skierowany do kochanki o potężnych gabarytach, bo do Narodu Radzieckiego: „Wieki dadzą ci rangę bajeczną:/ Epos – jakąś wszechludzką Bylinę,/ Z Rewolucją, krasawicą wieczną,/ Z wiecznie żywym herosem Stalinem”?

Że co? Że to tylko etap w biografii poety? Owszem. Tuwim jest również autorem wielu świetnych wierszy, zwłaszcza dla dzieci. Sęk w tym, że jego zaangażowanie w komunizm posłużyło ówczesnej propagandzie do pomniejszenia heroicznej postawy i dorobku dwóch innych skamandrytów: Kazimierza Wierzyńskiego i Jana Lechonia, którzy pozostali na emigracji. Dziś ten sam Tuwim używany jest do zneutralizowania rocznicy powstania styczniowego. W związku z tym zwracam się z apelem do planistów państwowych jubileuszy: dalibyście spokój nieboszczykowi. Wystarczająco zeszmacił się za życia.

czwartek, 20 grudnia 2012

Droga do Betlejem

Żeby odnaleźć życie, trzeba doświadczyć śmierci.


Pieter Bruegel,
Pokłon Mędrców (detal)
W mojej rodzinie na Pasterkę chodziło się piechotą – siedem kilometrów przez las. Po wieczerzy wszyscy śpiewali kolędy, a potem ubierali się w nadgryzione przez mole kożuchy i, żegnani szczekaniem psów, znikali w ciemności. Mężczyźni kilkakrotnie zatrzymywali się po drodze, wyciągali z kieszeni rogowe tutki i zażywali tabaki. Teraz już nie żyją albo są bardzo starzy. W lesie wylano asfalt, a w pobliskim jeziorze odbijają się światła dyskoteki. Tylko kościół parafialny w Szymbarku stoi, tak jak stał.

Wchodzili tuż przed północą i w milczeniu ustawiali się pod chórem. Wnętrze wypełnione było po brzegi ciałami omotanymi bawełną i poliesterem. Gołe żarówki pod sufitem rzucały żółtawe światło, w którym można było zobaczyć ludzkie oddechy. Dosłownie – zobaczyć, bo z nosów i ust obficie wydobywała się para. Mój dziadek Jan, którego nigdy nie widziałem, bo umarł, zanim się urodziłem, myślał o pozostawionej w domu butelce jałowcówki. „Przez kopne śniegi do Betlejem/ toczą się wozy – staje kolej/ i mroźny wiatr nad ludźmi wieje...”.

Rumuński historyk religii Mircea Eliade twierdzi, że „dla ludzi »pierwotnych«, jak również dla wszystkich społeczności przednowożytnych, świętość oznacza tyle, co siła, a ostatecznie także po prostu rzeczywistość”. Źródłem świętości na ziemi jest dla chrześcijan wcielenie się Boga w Jezusa Chrystusa. W Betlejem razem z Dzieciątkiem rodzi się więc rzeczywistość – co roku w noc wigilijną – celebrowana podczas milionów nabożeństw na całym świecie.

Mój dziadek Jan...
Moi zmarli bliscy wiedzieli, co robią, przemierzając drogę ukrytą w ciemnym lesie. Szli po siłę, poczucie sensu i – jak tracący pamięć mieszkańcy Macondo z powieści Gabriela Garcii Márqueza – po własne imiona. Dzięki adwentowym i bożonarodzeniowym rytuałom człowiek religijny potrafi – jak pisze Eliade – „przechodzić” ze zwykłego trwania w czasie do czasu świętego. Okres Bożego Narodzenia polega więc na zerwaniu temporalnej ciągłości, jest początkiem powtarzającego się co roku misterium zbawienia i bardziej należy do „wiecznego teraz” św. Augustyna niż do szarej codzienności. Czy naprawdę tak bardzo oddaliliśmy się od naszych przodków, że ta wędrówka wydaje nam się często jedynie obyczajem? Pogrążeni w świeckiej pseudorzeczywistości, przejrzyści jak bohaterowie telewizyjnych seriali, skąd weźmiemy siłę?

Popatrzmy na Mędrców ze Wschodu, którzy z początkiem Adwentu wyruszyli w swą tajemniczą podróż. O jej celu wiedzą niewiele. Idą za gwiazdą na niebie, dotkliwie odczuwając narastający chłód. „Zimną mieliśmy przeprawę,/ Akurat najgorszy czas w roku/ Na podróż, i taką długą podróż:/ Ścieżki głębokie i mroźna pogoda,/ Prawdziwa pełnia zimy” – czytamy w wierszu Thomasa Stearnsa Eliota. Nic dziwnego, że pielgrzymi głośno narzekają: z żalem wspominają „letnie pałace na wzgórzach”, które opuścili, brakuje im „jedwabistych dziewcząt, przynoszących sorbet”. Zmęczeni mijają kolejne „wrogie miasta, nieprzyjazne stolice i wioski brudne, ale drogie”. W uszach dźwięczą im głosy mówiące, że ich decyzja o opuszczeniu rodzinnych stron była szaleństwem.

Paradoks Bożego Narodzenia, które od dwóch tysięcy lat powtarza się w europejskiej kulturze, polega właśnie na tym, że przyjście na świat Chrystusa, przynoszącego śmiertelnikom zapowiedź życia wiecznego, dokonuje się w tradycyjnej porze snu i śmierci. „O dęby o gałęzie o czarne sztandary/ Mrozu śmierci i zimy podstępne fanfary” – pisze Jarosław Marek Rymkiewicz. W tym kontekście narodziny Zbawiciela są nieprzewidywalne, skandaliczne, wiążą z sobą dwa – wydawałoby się – sprzeczne wymiary. Dzieciątko w żłóbku, nad którym ciąży proroctwo Izajasza. Chrystus zdjęty z krzyża. Maryja przesuwa palce wokół zimnej czaszki. Zna każdą wypukłość kości, każdy szczegół skóry. Kołysze miłość swojego życia tak samo jak w Betlejem: „Lulajże, Jezuniu, moja perełko”... Tradycyjne Wigilie Polaków. W sybirskim baraku, ubeckim więzieniu, na emigracji, w stanie wojennym. Noc ciemna. Nikły płomyk świecy w oknie.

Trzej królowie z wiersza Eliota, by odnaleźć życie, muszą najpierw doświadczyć śmierci. Wiele lat po powrocie do swego królestwa jeden z nich wspomina: „Dokąd nas wiodły wszystkie te drogi – do/ Narodzin czy do Śmierci?/ (...) Widziałem narodziny i śmierć,/ ale myślałem, że różnią się; te Narodziny były dla nas/ ciężką i gorzką agonią, jak Śmierć, nasza śmierć”. Chodzi oczywiście o śmierć starego człowieka z jego próżnością, wygodnictwem, biznesplanem na własne życie i chęcią podobania się za wszelką cenę. Świadkom Chrystusa trudno jest już odnaleźć się „w starym porządku, z obcymi ludźmi, którzy czczą własnych bogów”. Droga do zimowego Betlejem oczyściła ich z dawnych przyzwyczajeń i nauczyła nieustannego wyrzekania się własnego „ja”. Kto nie czuje, że życie stawia mu opór, jest jak śnięta ryba niesiona przez prąd rzeki. Zdrowe zawsze płyną pod prąd, do źródeł.

Wypatrując betlejemskiej gwiazdy na niebie, życzę Państwu i sobie, żebyśmy głęboko przeżyli ten trudny, ukryty sens Bożego Narodzenia i po powrocie z Pasterki do domów nie bali się już codziennego umierania z Chrystusem. Ktoś powie, że to wezwanie do cierpiętnictwa. Przeciwnie: to marzenie o wolności.

środa, 19 grudnia 2012

Błogosławiony knebel

Obóz władzy popełnił wielki błąd, traktując wolnych Polaków jak gatunek na wymarciu.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 12 grudnia 2012

Przez ostatnie miesiące wielokrotnie zastanawiałem się, w jakich nastrojach bylibyśmy dziś, gdyby po 10 kwietnia 2010 r. władza podjęła dialog z Polakami. Choćby pozorowany, oparty na tzw. gestach dobrej woli. Co by było, gdyby Bronisław Komorowski zamiast walczyć z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, wyszedł się pod nim pomodlić. Gdyby służby miejskie pozwoliły dopalić się zniczom. Gdyby Donald Tusk ogłosił, że chce rozmawiać z każdym, kto ma poczucie wykluczenia. Gdyby reżimowe media nie stłumiły debaty publicznej i rzetelnie informowały o kuriozach smoleńskiego śledztwa. Gdyby władza nie udawała, że nas nie ma.

Przecież dwa lata temu można było jeszcze to zrobić. I to przy zachowaniu dotychczasowej strategii rozbudzania nienawiści do kluczowych polityków PiS. Wystarczyło z troską pochylić się nad setkami tysięcy wolnych Polaków, którzy – według rządowej propagandy – zostali zmanipulowani przez Jarosława Kaczyńskiego. Podać nam pomocną dłoń, zasygnalizować dobre intencje, odwołać się do ideału zgody narodowej. Zapewne znalazłoby się wielu naiwnych, którzy daliby się na to nabrać. Nadal oszukiwaliby siebie samych, że III RP to jednak ich państwo, a władza, choć nieudolna, stara się skleić to, co nas podzieliło. Prawicowi publicyści z kredytami na karku wciąż stroniliby od „przesady”, wzdychając do demokratycznych procedur. Bylibyśmy zdezorientowani, rozproszeni i słabi.

Decydentom III RP wydaje się, że stworzyli perpetuum mobile – machinę społecznego oddziaływania, która pozwoli im dzierżyć władzę w nieskończoność. Instrukcja obsługi jest prosta: szczuć niepodległościową opozycję Niesiołowskim i Palikotem, żeby wymusić ripostę, a później w reżimowych mediach poddawać tę ripostę quasi-naukowej analizie. Dziesiątki dziennikarzy, socjologów, politologów i speców od „mowy nienawiści”, wytrwale pracujących nad zohydzeniem wizerunku Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza. Oskarżenia o konfliktowość, cynizm, wywołanie „wojny polsko-polskiej”. Propagandowe zdjęcia i hasła na okładkach tygodników.

Szyta grubymi nićmi metoda okazała się politycznie skuteczna. Obóz władzy popełnił jednak wielki błąd, kwestionując wartość niepodległości, a wolnych Polaków traktując jak gatunek na wymarciu. Sprowadzeni do roli frustratów, pozbyliśmy się złudzeń co do stanu państwa. Knebel, który nam założono, spowodował, że zaczęliśmy szukać inspiracji w odrzuconej przez III RP tradycji polskiej kultury. Jestem przekonany, że gdyby tego knebla nie było, dziedzictwo Polski międzywojennej, emigracji, „Solidarności” pozostałoby martwe. Historyczne wykłady prof. Andrzeja Nowaka nie przyciągałyby tłumów, Anna Solidarność uchodziłaby za postać przegraną, a mnie – pora ujawnić aktualne zajęcie – nie przyszłoby do głowy napisanie książki o Kazimierzu Wierzyńskim. Błogosławiony knebel, który daje nam szansę na zerwanie ciągłości z PRL‑em i nasycenie polskiej kultury autentycznymi wartościami.

Ten knebel nie będzie nas pętał wiecznie. Zerwiemy go w trakcie marszu 13 grudnia i będziemy zrywać podczas kolejnych manifestacji niepodległościowych. Dopóty, dopóki nie uda się go odrzucić całkowicie. Przez ostatnie lata staliśmy się realną siłą polityczną, zdolną do mobilizacji i działania. Cała Polska patriotyczna jest po naszej stronie. W prezydenckich akcjach szycia kotylionów i spacerowania między pomnikami bierze udział garstka dzieci i Roman Giertych. A ponieważ skłonność władzy do unikania dialogu dotyczy także jej tradycyjnych wyborców, antyrządowych wystąpień będzie coraz więcej. Na protestach przeciwko ACTA czy GMO się nie skończy.

Naszą siłą jest wytrwałość i obóz władzy zaczyna to rozumieć. „Teraz jest sprawa Brunona K., ale za chwilę będziemy mieli problem z całym pokoleniem, które nie będzie miało najmniejszego szacunku dla państwa i do demokratycznie wybranych władz kraju” – pojękuje jakiś socjolog w „Gazecie Wyborczej”. Brunona K. i terrorystów z ABW bym w to nie mieszał, ale problem na pewno was nie ominie. Im dłużej działa drugi obieg, tym trudniej będzie wam obronić porządek III RP. Jakkolwiek brzmiałyby zalecenia doradców Komorowskiego, Polska będzie walczyć o swoją niepodległość.

wtorek, 18 grudnia 2012

Wieczór autorski w Sopocie

20 grudnia (czwartek), godz. 18.00
Sopot, siedziba SKOK, ul. Władysława IV 22
Prowadzenie: Michał Stróżyk

Dzień przed "końcem świata" będę czytał wiersze i odpowiadał na trudne pytania.

Przed częścią oficjalną i po niej możliwość zakupu mojej najnowszej książki "Oda do śliwowicy i inne wiersze z lat 1992-2012".

Serdecznie zapraszam wszystkich zainteresowanych, a zwłaszcza trójmiejskich klubowiczów "Gazety Polskiej", którym obiecałem przedświąteczne spotkanie.

niedziela, 16 grudnia 2012

13 grudnia we Włocławku

W miniony czwartek byłem gościem Zespołu Szkół Katolickich im. ks. Jana Długosza.

W ramach XI Dni Kultury Chrześcijańskiej, odbywających się pod hasłem "Wolność dana i zadana", wziąłem udział w dwóch spotkaniach: z młodzieżą przedmaturalną w auli Wyższego Seminarium Duchownego oraz z szerszą publicznością w auli szkolnej. W rocznicę wprowadzenia stanu wojennego stanąłem na tamie, w miejscu związanym z męczeńską śmiercią bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Wizyta we Włocławku była dla mnie również okazją do inspirujących rozmów z ks. bp. Wiesławem Meringiem, współuczestnikiem programu literacko-artystycznego, malarzem Piotrem Będkowskim i wieloma innymi osobami. Za gościnność serdecznie dziękuję organizatorom, szczególnie p. Sławomirze Lewandowskiej, a także dyrekcji szkoły: p. Katarzynie Zarzeckiej i ks. Jackowi Kędzierskiemu.

Relacja i fotoreportaż na stronach szkoły






















fot. Aleksandra Różańska

środa, 12 grudnia 2012

Książki pod choinkę?

Tym z państwa, którzy zastanawiają się nad wyborem świątecznego prezentu dla swoich bliskich, tradycyjnie polecam księgarnię internetową poczytaj.pl.



Wojciech Wencel, „Oda do śliwowicy i inne wiersze z lat 1992-2012”. Nowość! Autorski wybór utworów z książek poetyckich wydanych w ostatnim dwudziestoleciu (zawiera m.in. wszystkie wiersze z tomu „De profundis”). Wydawnictwo Arcana, Kraków 2012, ss. 192, oprawa twarda. Zobacz w księgarni.





Joanna Lichocka, „Przebudzenie” – książka z płytą CD „Wiersze o Polsce” – czyta Wojciech Wencel. Nowość! Sześć wywiadów z uczestnikami modlitw pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, comiesięcznych mszy świętych w warszawskiej archikatedrze i marszów pamięci. Wydawnictwo M, Kraków 2012, ss. 176, oprawa miękka. Zobacz w księgarni.







Wojciech Wencel, „De profundis”. Osobne wydanie tomu wierszy uhonorowanego w roku 2011 Nagrodą Literacką im. Józefa Mackiewicza. Bestseller drugiego obiegu. Wydawnictwo Arcana, Kraków 2012 (3. wyd.), ss. 44, oprawa twarda. Zobacz w księgarni.








Wojciech Wencel, „Niebo w gębie”. Wybór felietonów z tygodników „Ozon” i „Gość Niedzielny” z lat 2005-2010. Wydawnictwo Arcana, Kraków 2010, ss. 212, oprawa twarda. Zobacz w księgarni.









Wojciech Wencel, „Wencel gordyjski”. Wybór felietonów z tygodnika „Wprost” z lat 2006-2008. Nominacja do Nagrody Złotej Ryby, przyznawanej przez Fundację Macieja Rybińskiego. Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2011, ss. 208, oprawa miękka. Zobacz w księgarni.

sobota, 8 grudnia 2012

PO-lacy listy piszą

To nobilitujące dla poety – być autorem wierszy, których toksyczna siła da się porównać z grozą krematoryjnych pieców.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 5 grudnia 2012

W filmie „Obywatel Piszczyk” główny bohater znajduje zatrudnienie jako ankieter nastrojów społecznych. Żeby komunistyczna władza była zadowolona z rezultatów, sam wypełnia ankiety. Raz wciela się w kolejarza, innym razem w sklepową. Jako górnik pisze: „Czarno to wszystko widzę. Bo kiedy naród nie boi się ani Boga, ani Stalina, to powstaje pustka anarchistyczna. Teraz wiadomo naukowo, jak trzeba rządzić. A kto jest nieuk i się sprzeciwia, niech idzie do więzienia”.

Dziś, w kulturze minimalizmu, głównym miernikiem nastrojów społecznych są sondaże wyborcze. Notowania obecnej władzy okresowo się wahają, jednak nigdy nie schodzą poniżej bezpiecznego poziomu. Niby wszystko jest pod kontrolą, ale estetyczny niedosyt pozostaje. Słupki poparcia to przecież nie to samo, co kwieciste wypowiedzi kolejarzy, górników i sklepowych.

Tę lukę wypełniają SMS-y i telefony do TVN-owskiego „Szkła kontaktowego” oraz listy do „Gazety Wyborczej”. Z komentarzy widzów i czytelników możemy się dowiedzieć, że mamy świetny rząd i obciachową bądź chorą z nienawiści opozycję, ale zdarzają się bardziej skomplikowane konstrukcje intelektualne. Przeglądając internet, natknąłem się niedawno na niezwykle interesujący list, opublikowany ponoć w „Gazecie Wyborczej”. Andrzej M. z Torunia zwraca w nim uwagę na niestosowność formuł: „toruński kościół”, „krakowski terrorysta” i „gdański poeta” (chodzi o mnie). Jak dowodzi, tworzenie zbitek słownych opartych na kryterium terytorialnym jest krzywdzące dla mieszkańców Torunia, Krakowa i Gdańska, którzy nie mają nic wspólnego z „obskurantyzmem”. Aby uzmysłowić redakcji skalę problemu, pan Andrzej buduje analogię z popularnym w zachodnich mediach określeniem „polskie obozy koncentracyjne”. Kto czuje się obrażany tym terminem, nie powinien stygmatyzować polskich miast jako ośrodków ciemnogrodu.

To nobilitujące dla poety – być autorem wierszy, których toksyczna siła da się porównać z grozą krematoryjnych pieców. Zgodzę się jednak, że dla miasta i jego oświeconych mieszkańców taki poeta nie jest szczególnym powodem do dumy. Nie dziwi mnie więc fakt, że w świeżo wydanej „Encyklopedii Gdańska” wśród 4 tys. haseł zabrakło miejsca na mój skromny biogram. Wprawdzie przez długie lata rodzinne miasto obchodziło się ze mną jak z jajkiem, stawiało na świeczniku obok Pawła Huelle i Stefana Chwina, w 2003 r. dostałem nawet Nagrodę Artusa za „gdańską książkę roku” – ale to było dawno i nieprawda. Najwyraźniej teraz – parafrazując pewien donos z epoki socrealizmu – uchodzę za wściekłego psa poezji tyrtejskiej, świadomego prowokatora, piewcę obskurnego średniowiecza, herolda imperializmu i chwalcę faszyzmu. A ponieważ wściekły pies może ugryźć śmiertelnie, należy go izolować od zdrowej trójmiejskiej kultury.

Wbrew pozorom nie piszę tego ze względu na urażoną ambicję. Niespecjalnie cenię dawne i współczesne „mitologie” Gdańska, a z obecnymi „elitami” tego miasta nie chcę mieć nic wspólnego. Szczerze mówiąc, znalezienie się w encyklopedii, której jako przewodniczący „honorowego komitetu” patronuje Bronisław Komorowski, byłoby dla mnie doświadczeniem uwłaczającym. Na moim przykładzie widać jednak wyraźnie, w jaki sposób tworzy się współczesna cenzura. Skoro poetę powszechnie kojarzonego z Gdańskiem można potraktować w oficjalnym miejskim kompendium tak, jakby nigdy nie istniał, to znaczy, że w kulturze III RP kończy się epoka dążenia do obiektywizacji, choćby nieudolnego, pełnego ideologicznych etykietek. Jesteśmy coraz bliżej socrealistycznych standardów. Oczywiście głęboko uzasadnionych „naukowo”.

Niestety, wymazywanie nazwisk i dorobku twórców z oficjalnej kultury III RP to tylko pierwszy stopień cenzury. Niezależny obieg jest już tak silny, że daje swoim uczestnikom oparcie. Prawdziwe schody zaczną się, jeśli władzy uda się wprowadzić prawny zakaz „mowy nienawiści”. Podejrzewam, że znajdzie się wielu widzów TVN 24 i czytelników „Gazety Wyborczej”, którzy napiszą spontaniczne listy do redakcji: „Teraz wiadomo naukowo, jak trzeba mówić i pisać. A kto jest nieuk i się sprzeciwia, niech idzie do więzienia”.

czwartek, 6 grudnia 2012

wtorek, 4 grudnia 2012

Świat odczarowany

Z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia przypominam mój felieton z książki „Niebo w gębie” (2010).
 
Leksykon tradycji bożonarodzeniowych. Wydanie 2007, poprawione.

Adwent. Czas czuwania i oczekiwania. Głównie na promocje w hipermarketach. Składają się nań cztery niedziele adwentowe, wszystkie handlowe.

Choinka. Jodła syberyjska w cenie 85 zł. za sztukę. Bezzapachowa.

Kartki świąteczne. Popularne w ubiegłym stuleciu karty lub karnety pocztowe z motywami religijnymi oraz życzeniami bożonarodzeniowymi, wysyłane do bliskich w połowie grudnia. Obecnie spotyka się je wyłącznie na obszarach wiejskich. Wskutek tajemniczej strategii Poczty Polskiej dochodzą do adresatów w okolicach marca. W miastach zostały zastąpione przez esemesy i e-maile. Przykładowa treść esemesa świątecznego: „Bosz, Xmas ze starymi… Jak ja to wy3mam :P”.

Gwiazda betlejemska. Beyonce, Michał Wiśniewski albo Rihanna. W zależności od gustu.

Kolędy. Tradycyjne polskie pieśni bożonarodzeniowe. Najpopularniejsze obecnie to „Jingle Bells” i „White Christmas”. Raczej słuchane z CD dołączonego do gazety, niż śpiewane.

Łuskanie orzechów włoskich. Dawniej rodzinna czynność użytkowo-integracyjna, do której służył tzw. „dziadek do orzechów” (narzędzie ożywione w baśni E. T. A. Hoffmanna i balecie Piotra Czajkowskiego). Dziś tradycja zaniechana wskutek istnienia na rynku gotowych do spożycia orzechów, pakowanych po kilogramie.

Opłatek. Archaiczny wyrób piekarniczy, służący do przełamywania i tzw. „dzielenia się” podczas wieczerzy wigilijnej. Dostarczany do domu głównie przez babcie uprawiające tzw. „chodzenie do kościoła” (dewocyjna odmiana clubbingu). Biały, cienki, suchy. Jego ciągła obecność w tradycji bożonarodzeniowej nie da się naukowo wytłumaczyć.

Otwieranie czekolady. Kiedyś czynność polegająca na wyjmowaniu czekolady ze sreberka, odwracaniu jej wgłębieniami do góry, dzieleniu na paski i kostki oraz częstowaniu nią siebie i innych. Po zbiorowej konsumpcji sreberko było zazwyczaj wygładzane paznokciem i wkładane do książki. Obecnie opakowanie jest rozrywane wraz ze sreberkiem, a czekolada leży tyłem do góry. Łamie się ją w nieforemne kawałki, bez zwracania uwagi na wgłębienia, i zjada w pojedynkę przed telewizorem.

Pasterka. Nabożeństwo rozpoczynające się w Wigilię o północy. Dawniej uroczysta msza święta, upamiętniająca narodziny Jezusa Chrystusa, pełna symboliki życia i śmierci. Dziś pokaz mody zimowej w stylu Emo i Gothic Lolita w wykonaniu młodych parafianek. W kościołach osiedlowych dodatkowo spotkanie towarzyskie, służące wymianie życiowych poglądów i papierosów.

Potrawy z ryb. Tradycyjne polskie menu wigilijne. W przeszłości, dorsz, śledź i karp z wanny. Obecnie sushi.

Prezenty. Istota świąt Bożego Narodzenia. Kiedyś przynoszone rzekomo przez św. Mikołaja po lekturze dziecięcych listów, pełnych zapewnień o miłości do rodziców czy rodzeństwa. Dziś dostarczane przez rodziców po zapoznaniu się z listą przygotowaną przez najstarsze dziecko. Przykładowe pozycje listy: „Mortal Kombat: Armageddon (gra na Play Station)”, „Lego Transformers”, „Mattel Barbie zakręcone pasemka”, „iPod (tylko oryginalny!)”.

Puste miejsce przy stole. Niezrozumiały obyczaj wigilijny, kultywowany przez babcie (patrz hasło: „Opłatek”).

Roraty. Dawniej nabożeństwa maryjne, odprawiane w okresie adwentu o wschodzie słońca w celu błogosławienia nadchodzącego dnia. Obecnie nadchodzący dzień błogosławi się wieczorem, żeby nie męczyć dzieci, które po szkole idą na basen i kurs angielskiego. Różnica nie została dowiedziona empirycznie, gdyż rano i wieczorem jest równie ciemno i roratnia lampka świeci tak samo.

Sianko pod obrusem. Archaizm ludowy. Wyrażenie synonimiczne: „słoma w butach”.

Szopka. Bożonarodzeniowa ekspozycja w kościele. W przeszłości złożona z figur Świętej Rodziny, trzech króli, pasterzy, krowy i osła oraz anioła na dachu. W niektórych szopkach był jeszcze Murzynek, który kiwał głową po wrzuceniu pieniążka. Dziś instalacja sztuki współczesnej, ilustrująca artystyczną wizję księdza proboszcza. Często zbyt awangardową, by mogli ją pojąć zwykli śmiertelnicy.

Święty Mikołaj. Postać fikcyjna. Kiedyś zaglądał do okien i sprawdzał, czy dzieci są grzeczne, a następnie wchodził przez komin i zostawiał pod choinką prezenty. Obecnie pracownik sezonowy w centrum handlowym. Rozdaje dzieciom balony z nazwami sklepów i produktów. Pali „Mocne”, pije z piersiówki, przeklina pod nosem.

PS. Kiedy wracam z hipermarketu, z siatki wypada mi samochód na baterie. Mój ośmioletni syn patrzy na mnie zdziwiony. – No dobra – mówię. – Posłuchaj. Święty Mikołaj żyje w baśni i historii Kościoła, ale powinieneś już wiedzieć, że to dorośli kupują prezenty, bo chyba nie chcesz, żeby śmiali się z ciebie koledzy. Chwila ciszy, drgające usta dziecka. – Żartujesz? Powiedz, że żartowałeś! Chłopak, który z łatwością przechodzi wszystkie poziomy w grze „Sezon na misia”, wybucha żałosnym płaczem. Łzy, jak kuleczki olejku z Sephory, kapią mu na sweter.

– Oczywiście, że żartowałem! Żartowałem i to jak! Żartowałem głupio, nieczule i nieodpowiedzialnie. Już nigdy nie będę tak żartował. Syn przełyka łzy i roztrzęsiony patrzy mi w oczy. Na jego twarzy pojawia się wątły uśmiech. I wiem, że choćby przypiekano mnie żywym ogniem albo kazano mi jeść sałatki z KFC, nie wyrzeknę się więcej tajemnicy Bożego Narodzenia. Ani Jezusa z Murzynkiem w stajence, ani św. Mikołaja, ani nawet orzechów w łupinach i sreberka od czekolady. Aktualne wydanie leksykonu tradycji bożonarodzeniowych jest może trafne socjologicznie, ale nie odpowiada prawdzie o świętach. Lepiej pozostać przy edycjach zapamiętanych z własnego dzieciństwa. Czego i Państwu serdecznie życzę.

Pierwodruk: „Gość Niedzielny” 2007 nr 50; przedruk w książce „Niebo w gębie”, Wydawnictwo Arcana, Kraków 2010.

sobota, 1 grudnia 2012