W okresie rządów SLD czy PO projekty środowisk pro life też trafiały do kosza, jednak mogliśmy mieć nadzieję, że kiedyś uda się wprowadzić w Polsce prawo traktujące zabijanie dzieci nienarodzonych jako zbrodnię. Dopiero partia, którą na własnych plecach wynieśliśmy do władzy, odebrała nam tę nadzieję.
"Gość Niedzielny" nr 43/2016
Cóż za genialne posunięcie Jarosława Kaczyńskiego! Trzeba umieć przewidywać rozwój wypadków i mieć nadzwyczajny refleks, żeby wyprowadzić w pole całą opozycję. Zastawili na niego śmiertelną pułapkę, a on jedną decyzją z niej się uwolnił. Kazali mu rozplątywać węzeł gordyjski, a on po prostu go przeciął. Widziałeś ich miny, kiedy PiS odrzucił projekt zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej? To był prawdziwy majstersztyk!
Od dwóch tygodni spotykam się z podobnymi opiniami w prywatnych rozmowach i w prawicowych mediach. Już przed rokiem byłem pewien, że 8 lat rządów nihilistycznej koalicji musiało odcisnąć głęboki ślad w psychice Polaków. Zastanawiałem się tylko, co okaże się najgorsze: poczucie krzywdy, uzależnienie od piętnowania patologii III RP czy znużenie polityką. Teraz wiem: duża część moich znajomych uwierzyła, że aby służyć prawdzie, wystarczy służyć Prawu i Sprawiedliwości.
Choć partia, na którą wspólnie głosowaliśmy, ma dziś niemal nieograniczoną możliwość kształtowania polskiej polityki i realną szansę wpływania na świadomość europejską, oni wciąż są na wojnie z jej lokalnymi wrogami. Oczywiście, nie jest to wojna o wartości. Prawdziwych fanów Jarosława Kaczyńskiego nie interesuje idea odbudowy kultury w oparciu o chrześcijaństwo, jednoczące wspólnotę mity czy tradycję niepodległościowej emigracji. Zamiast uważnie sprawdzać, jak nowa władza wywiązuje się z powierzonej jej misji cywilizacyjnej, koncentrują się na groteskowych happeningach Ryszarda Petru, Grzegorza Schetyny, KOD, celebrytów i feministek. Energię niezbędną do samokształcenia i wywierania presji na rząd tracą w internetowych potyczkach z marginesem społecznym. A kiedy spotykamy się twarzą w twarz, mają mi do powiedzenia jedynie dziewięć sylab: „Ja-ro-sław! Ja-ro-sław! Ja-ro-sław!”.
W czwartek 6 października 2016 r. obrońcy życia w Polsce dowiedzieli się, że formacja polityczna, z którą wiązali nadzieje na zmianę ustawy z 1993 r., jest przeciwna objęciu przez państwo pełną ochroną osób najbardziej bezbronnych. To czarny dzień dla wszystkich świadomych chrześcijan, znacznie mroczniejszy niż czarny poniedziałek, kiedy na ulice polskich miast wyległy kobiety przebrane za czarownice. W okresie rządów SLD czy PO projekty środowisk pro life też trafiały do kosza, jednak mogliśmy mieć nadzieję, że kiedyś uda się wprowadzić w Polsce prawo traktujące zabijanie dzieci nienarodzonych jako zbrodnię. Dopiero partia, którą na własnych plecach wynieśliśmy do władzy, odebrała nam tę nadzieję. A ileż było przy tym pięknych słów! Ile tłumaczenia, że żołnierze Jarosława Kaczyńskiego nie mogą zgodzić się na zapis o „karalności kobiet”, bo nie pozwala im na to sumienie! Ile zapewnień, że rząd przygotuje własne rozwiązania, które pomogą chronić życie!
Marek Jurek słusznie podkreślał przed tygodniem, że aby ocalić projekt „Stop aborcji!”, posłowie PiS mogli wprowadzić zwykłą poprawkę w trakcie prac komisji. Ja powiem więcej: gdyby naprawdę chcieli spełnić oczekiwania środowisk pro life, mogli nawet taktycznie zrobić to, co zrobili. Czyli z lęku przed rozbudzeniem społecznych emocji odrzucić projekt Ordo Iuris. Ale tylko po to, żeby za miesiąc lub dwa skutecznie przeprowadzić podobny. Zgorszeniem nie jest sam wynik sejmowego głosowania. Problem w tym, że Jarosław Kaczyński i jego żołnierze nie zamierzają ruszać ustawy z 1993 roku. Chwytliwe hasło „karalności kobiet” było dla nich jedynie pretekstem do odrzucenia ciężaru, którego nie mają ochoty dźwigać. Będą tworzyć programy wsparcia dla rodzin z dziećmi z zespołem Downa, prowadzić kampanię promującą macierzyństwo itd. Ale nigdy nie wprowadzą pełnej ochrony życia.
Katolicki wyborca ma prawo czuć się rozgoryczony, gdy ludzie, których uważał za swoich reprezentantów w polityce, okazują się najwyżej dobrymi poganami. Parafrazując słynne zdanie Józefa Mackiewicza, pozwolę sobie stwierdzić, że PiS nie zastąpi nam Polski. Z pewnością nie zastąpi nam też Boga, trwale obecnego w naszej historii i kulturze. Wszystkim, którymi dziś targają emocje, chciałbym jednak przypomnieć, że oprócz dobrych pogan są jeszcze poganie walczący. A oni, kiedy uzyskają wpływ na państwo, z pewnością nie będą się uchylać od naruszania ustawy z 1993 r., tyle że zrobią to po swojemu. W czarny czwartek wielu z nas przestało idealistycznie patrzeć na politykę, jednak źle by się stało, gdybyśmy nie znaleźli w sobie odrobiny pragmatyzmu, który pozwala ważyć korzyści i straty.