niedziela, 16 września 2012

Gdyby Polska nie była Polską...

Co by było, gdyby polscy jakobini powiesili króla? Albo gdyby Józef Piłsudski sprzymierzył się z białą Rosją przeciwko bolszewikom? Lub gdybyśmy wspólnie z nazistowskimi Niemcami ruszyli na Sowietów? Czy też gdyby Powstanie Warszawskie nie wybuchło?

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 12 września 2012

Podobne pytania są ostatnio w modzie. Pojawiają się w książkach, prasie i dyskusjach panelowych. Są stawiane rozdzielnie i często wynikają ze sprzecznych światopoglądów. Jednak odpowiedź na wszystkie brzmi tak samo: byłoby pięknie. Z dyndającym Stasiem, Rosją, Niemcami tudzież bez powstań narodowych bylibyśmy tysiąc razy szczęśliwsi. O wiele szczęśliwsza byłaby też Europa. Ba! Świat cały słałby nam kosze białych róż i pudełka czekoladek.

Poeci i publicyści, autorzy fantastycznych powieści i historycy, radykałowie i ugodowcy piszą dla nas historię alternatywną, jakby ta faktyczna posiadała jakiś defekt. Coś ich w niej odpycha, drażni, uwiera. Są przekonani, że gdyby nie ta jedna jedyna, wskazana przez nich „fatalna” decyzja historycznych przywódców, nasze losy potoczyłyby się o niebo lepiej. Wymknęlibyśmy się z geopolitycznej matni, napuścilibyśmy jednych wrogów na drugich, a sami zaszlibyśmy ich od tyłu z siatką na zające. Podpisalibyśmy pakt z diabłem, żeby później zrobić go na szaro. Toczylibyśmy wojny ekspansywne, a nie obronne. Moglibyśmy świętować zwycięstwa militarne, a nie tylko moralne.

Naiwność takiego fantazjowania przypomina żale mężatek, które po dwudziestu latach małżeństwa stwierdzają, że gdyby wyszły za Tomka, a nie za Romka, ich życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Miałyby mnóstwo miłości, szacunku i pieniędzy. Natomiast nie byłyby zdradzane, biedne i rozwiedzione. Stosowanie tej infantylnej pseudologiki w odniesieniu do wspólnoty narodowej jest wyjątkowo paskudne. Zawiedzione kobiety mogą powiedzieć, że podjęły złą decyzję, bo były młode i głupie. Czy jednak my mamy prawo uważać naszych przodków za mniej dojrzałych od nas? Jaką pychę trzeba mieć, by znając konsekwencje ich decyzji, dyktować im właściwe scenariusze? Łatwo być wszechwiedzącym narratorem podręcznika do historii, trudniej jego bohaterem.

Decyzje polskich elit zawsze zapadały w ekstremalnie trudnej sytuacji geopolitycznej. Pomijając oczywistych zdrajców: targowiczan czy komunistów, nasi poprzednicy zrobili wszystko, co mogli, by Rzeczpospolita była niepodległa i silna. Jeśli polska historia ma jakiś słaby punkt, to są nim nie szczegółowe decyzje dowódców, lecz niepewność politycznego istnienia między Niemcami a Rosją. Ale czy to rzeczywiście feler? Czy raczej brzemię, któremu zawdzięczamy nasz narodowy charakter?

Cokolwiek myślą na ten temat historyczni fantaści, dzieje Polaków są wspaniałe. Przy ich blasku blednie każda z fikcyjnych alternatyw. Zapewne jako wspólnota królobójców bylibyśmy bardziej nowoczesnym narodem, tyle że już nie polskim, bo bez oparcia w chrześcijaństwie szybko wchłonęłyby nas obce żywioły. Wciąż istniejemy, bo nie graliśmy w kości z demonem Wschodu, wszystko jedno: białym czy czerwonym, ani z brunatnym demonem Zachodu. Odradzamy się, bo w powstaniu ocaliliśmy ducha wolności, który jest silniejszy od śmierci.

Wiem, że brzmi to patetycznie, ale taka właśnie, górnolotna, jest tajemnica polskiego losu. Z tym losem można się zmagać, jak biblijny Jakub z Bogiem, ale nie da się od niego uciec. Tymczasem wszystkie scenariusze pisane przez historycznych fantastów w gruncie rzeczy sprowadzają się do roztrząsania kwestii: „Co by było, gdyby Polska nie była Polską?”. Czy nie lepiej postarać się o to, by prawdziwa opowieść o naszej ojczyźnie trafiła wreszcie do międzynarodowej świadomości? Choć komunistyczna okupacja skończyła się 20 lat temu, nie przypominam sobie, by któryś z rządów III RP jasno postawił sprawę współodpowiedzialności Zachodu za Teheran i Jałtę. Nie chodzi o to, żeby – wzorem Żydów – budować martyrologiczny przemysł. Nie ma też co wierzyć, że nagłośnienie polskiej historii na wieki zagwarantuje nam nietykalność. Byłoby jednak dobrze, by świat, gdy znów będzie nas zdradzał, przynajmniej wiedział, co robi. Dajmy szansę jego sumieniu.