W czasach, gdy uprawianie realnej polityki niepodległościowej staje się niemożliwe, siłą, która broni Polaków przed załamaniem i kolaboracją, są arcydzieła narodowej literatury.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 29 sierpnia 2012
Życiem umysłowym III RP rządzą biegunowe konstrukcje, mające ilustrować rzekomą opozycyjność tradycyjnych systemów wartości. Jeśli jesteś chrześcijaninem, musisz być obojętny wobec ojczyzny, bo „nikt nie może dwóm panom służyć”. Jeśli jesteś patriotą, z całą pewnością traktujesz wiarę „instrumentalnie”. Albo jesteś romantykiem, albo realistą. Albo zajmuje cię kultura, albo polityka. W efekcie ludzie, którzy mogliby dopełniać się wzajemnie w walce ze złem tego świata, tracą świadomość wspólnotowego losu. Katoliccy hierarchowie i publicyści nagle ogłaszają, że nie interesują ich realia geopolityczne, i upodabniają się do hippisów biegających po ukwieconej łące z okrzykiem: „Miłość! Pokój! Braterstwo!”. Pozytywiści przestają pracować nad zabezpieczeniem polskości i próbują usunąć „szkodliwy” romantyzm z narodowej tradycji.
Uleganie fałszywym alternatywom jest skutkiem medialnej propagandy, ale niekoniecznie tej uprawianej świadomie przez usłużnych dziennikarzy. To raczej efekt kultu wyrazistości, od lat szerzonego przez kolorowe pisma i serwisy informacyjne. Człowiek dobrej woli, sklasyfikowany jako działacz pro-life, pragmatyczny konserwatysta czy dogmatyk wolnego rynku, stopniowo zaczyna widzieć siebie jako nieugiętego rycerza Wielkiej Sprawy. Aby sprostać temu wizerunkowi, pragnie całkowicie poświęcić się walce o prawdę w dziedzinie, która szczególnie go niepokoi. Dziedzina ta, wyrwana z szerszego kontekstu, staje się dla niego jedynym polem walki o przyszłość świata. Oczywiście wysiłki samotnych rycerzy skazane są na klęskę. Przy znacznej mobilizacji wyznawców Wielkiej Sprawy mogą spowalniać postępy globalnych tendencji, ale ich nie powstrzymają. Jedyna droga do zwycięstwa wiedzie przez polską wspólnotę narodową: jej kulturę, w której chrześcijańskie i wolnościowe dążenia występują w pakiecie, i silne państwo, zdolne bronić tych wartości na forum międzynarodowym.
Warunkiem powodzenia jest zbiorowe docenienie posmoleńskiego romantyzmu, który samotni rycerze uznają dziś, w najlepszym razie, za emocjonalną maskaradę. Jednak w dziejach Polski romantyzm zawsze miał ogromne znaczenie polityczne. Bez tego zasiewu polskości zwolennicy pracy u podstaw nie mieliby czego uprawiać. Prześledźmy kolejne fazy: XIX-wieczny romantyzm poetów i spiskowców, pozytywizm po Powstaniu Styczniowym, romantyzm legionów, pozytywizm II RP, romantyzm czasu wojny (kampania wrześniowa, Powstanie Warszawskie, antykomunistyczna partyzantka), czystka niepodległościowej inteligencji i szczątkowy pozytywizm w PRL, romantyzm Solidarności stłumiony w stanie wojennym i przy Okrągłym Stole. Właśnie to brutalne zduszenie dwu ostatnich erupcji polskiego romantyzmu powoduje, że w III RP tak wiele jest prywaty, a tak mało postaw obywatelskich. Trwałość przyszłego pozytywizmu zależy od tego, ile ognia zdołamy dziś wykrzesać z powstańczych tradycji i narodowej poezji.
Juliusz Mieroszewski, faktyczny twórca myśli politycznej paryskiej „Kultury”, napisał w 1955 r., że „w naszym odwiecznym dramatycznym sporze z racjami geopolityki, które skazują nas na nicość, sztuka narodowa dostarczyła dowodów, których realna polityka dostarczyć nie mogła. A jeżeli mieliśmy przetrwać, ktoś tych dowodów dostarczyć musiał”. W Adamie Mickiewiczu i arcydziełach polskiej literatury dostrzegł Mieroszewski polityczną siłę, która zracjonalizowała instynkt woli życia w sytuacji, gdy niepodległość była nieosiągalna. Bez tego – dowodził – „nastąpiłoby załamanie, a później zrezygnowana kolaboracja”. Kultura romantyczna jest więc częścią polskiej historii politycznej: wyrównuje „niedobór geopolityczny” i utrzymuje ciągłość wspólnotowej świadomości.
Niestety, dziś znajdujemy się w podobnym punkcie. Realna polityka niepodległościowa nie istnieje. Jarosław Kaczyński, pozbawiony wpływu na państwo, idzie z nami w Marszach Pamięci. Wierzę, że po zwycięskich wyborach będzie potrafił zamienić ten romantyczny kapitał na skuteczny program pracy u podstaw w instytucjach kultury, oświaty i polityki historycznej. Niedawno pisałem o konieczności reaktywowania Polskiej Akademii Literatury. To nie był pomysł rzucony sobie a muzom. Będę nalegał.