piątek, 11 stycznia 2013

Wujek Włodek

W życiu kulturalnym III RP roi się od literatów pokroju Włodka – dobrych wujków, którzy wiedzą, gdzie stoją konfitury. Chętnie pomogą młodszym kolegom i koleżankom na początku ich kariery, załatwią recenzję, stypendium, może nawet nominację do głośnej nagrody.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 9 stycznia 2013

Któż mógł przypuszczać, że Adam Włodek, patron stypendium ustanowionego na mocy testamentu Wisławy Szymborskiej, okaże się konfidentem UB? „Informacje o przeszłości Adama Włodka były nieznane Instytutowi Książki w chwili podejmowania decyzji” oświadczył Grzegorz Gauden, a kierowana przez niego „narodowa instytucja kultury” wycofała się ze współorganizowania projektu. Przykra sprawa, zwłaszcza w kontekście ostatniej woli noblistki. Żegnając się z naszym chaotycznym światem, Szymborska pragnęła upamiętnić zasługi byłego męża, który w okresie stalinizmu „opiekował się Kołem Młodych przy Związku Literatów Polskich i pomógł wielu znakomitym poetom u początku ich twórczej drogi”. A tu się okazuje, że ślęcząc nad becikami literackich niemowląt, Włodek pisywał donosy na Macieja Słomczyńskiego. Biedna Szymborska. Przecież gdyby o tym wiedziała, na pewno wskazałaby innego męża opatrznościowego dla stypendystów-nieboraków.

Trzeba przyznać, że Włodek był perfekcyjnym donosicielem. Znakomicie się kamuflował. Także przed samym sobą udawał, że nie jest świnią. W listach do UB, pisanych w poczuciu „czujności partyjnej i obywatelskiej”, podkreślał, że „podane fakty powiązane są przypuszczeniami – a nie twierdzeniami”. I że „nie jest to oskarżenie, lecz zwrócenie Waszej uwagi”. Ubecy nie potrzebowali dokładniejszych danych. Tak intensywnie zwrócili uwagę na Słomczyńskiego, że ten po paru przesłuchaniach podpisał deklarację Tajnego Współpracownika. Co ciekawe, złamany pisarz wybrał sobie pseudonim... „Włodek”. Od stycznia 1953 r. w środowisku krakowskich literatów działało więc dwóch Włodków – jawny i tajny. Nie trwało to jednak długo, bo po kilku miesiącach Słomczyński, próbując zerwać kontakt z UB, wyjechał do Gdańska. Jego denuncjator został pod Wawelem.

Dla ludzi zainteresowanych kulturą ta historia to żadna nowość. W 2007 r. opowiedział ją Maciej Gawlikowski w poświęconym Słomczyńskiemu filmie z cyklu „Errata do biografii”. Jeśli dyrektor Gauden usłyszał o niej wczoraj, to pewnie dlatego, że w Instytucie Książki ogląda się wyłącznie filmy Wajdy i Almodóvara. A szkoda, bo dokument Gawlikowskiego zasługuje na wnikliwą analizę. Jest tam np. kadr z donosem, w którym Adam Włodek precyzuje źródła swoich newsów: „Pochodzą one z obserwacji i rozmów przeprowadzonych ze Słomczyńskim przeze mnie, żonę moją Wisławę Szymborską-Włodkową (również członka Partii i literata) oraz Sławomira Mrożka (kandydata Partii i literata)”. Konfident dodaje: „Towarzysz Mrożek nie jest poinformowany, iż oświadczenie to składam”. A towarzyszka Szymborska? Czyżby nasza kochana noblistka została wtajemniczona w korespondencję męża? A mimo to po latach zdecydowała się wskazać go jako autorytet dla młodych twórców?

Najgorsza jest obłuda. Instytucje kulturalne III RP co pewien czas godzą się na deprecjację jakiegoś nieistotnego, dawno zmarłego stalinisty, żeby zasłonić przeszłość aktualnych „autorytetów”. Włodek – mały człowiek, ale Szymborska – wielka poetka, Mrożek – wielki prozaik, Bauman – wielki filozof. Klientom tego systemu wydaje się, że żyją w normalnej kulturze, która rozliczyła się z komunizmem. Nie dostrzegają, że choć nastąpiła wymiana pokoleń, przetrwały mechanizmy światopoglądowego monopolu, konformizmu, wykluczeń. Pożegnalny gest Szymborskiej, wyznaczającej młodym twórcom protektorat komunistycznego „opiekuna”, jest prowokacyjny, ale bardzo szczery. To odpowiedź na rzeczywistość, w której roi się od literatów pokroju Włodka – dobrych wujków, którzy wiedzą, gdzie stoją konfitury. Chętnie pomogą młodszym kolegom i koleżankom na początku ich kariery, załatwią recenzję, stypendium, może nawet nominację do głośnej nagrody. Od literackich niemowląt wcale nie będą żądać partyjnego zaangażowania. Wręcz przeciwnie: będą je przekonywać, że literatura to beztroska zabawa językiem, a polityką, zwłaszcza w wydaniu prawicowych „oszołomów”, należy się brzydzić. Dopiero gdy któryś z osesków zacznie myśleć samodzielnie i zapragnie opuścić Koło Młodych, szczerze się zmartwią. A podczas najbliższego bankietu podzielą się tym zmartwieniem z zaprzyjaźnionymi wydawcami, jurorami i redaktorami gazet. Oczywiście z zastrzeżeniem, że „nie jest to oskarżenie, lecz zwrócenie Waszej uwagi”.