poniedziałek, 9 września 2013

Epitafium dla Zygmunta Nowakowskiego

Osobisty wróg Hitlera, Stalina i Churchilla.

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 36/2013

Dokładnie 50 lat temu zmarł w Londynie Zygmunt Nowakowski (właściwe nazwisko Tempka), jeden z najwybitniejszych twórców polskiej kultury XX wieku. Trudno w kilku zdaniach wymienić wszystkie jego osiągnięcia. Przed wybuchem I wojny światowej studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim i stawiał pierwsze kroki na deskach krakowskich teatrów. W 1914 r. wstąpił do Związku Strzeleckiego, a następnie służył w Legionach Polskich. Cztery lata później został internowany przez władze austriackie i osadzony w obozie jenieckim pod Krakowem. Czas ten wykorzystał na... napisanie rozprawy doktorskiej. W II RP rozpędu nabrała jego kariera aktorska. Grał m.in. Poetę w „Weselu”, Konrada w „Wyzwoleniu” i Molierowskiego Świętoszka. W 1926 r. został dyrektorem Teatru im. Juliusza Słowackiego, a na początku lat 30. – stałym felietonistą „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”.

Pisał ostro, ironicznie, bez taryfy ulgowej dla „świętych krów” ówczesnej kultury i polityki. Obdarzony autentyczną wrażliwością społeczną, zawsze stawał po stronie „zwykłych ludzi” w starciu z sanacyjną biurokracją. Nic dziwnego, że jego cotygodniowa „Kolumna Zygmunta” cieszyła się ogromną popularnością. Bestsellerem stał się też „Przylądek dobrej nadziei” – autobiograficzna powieść o buntowniczym dzieciństwie, w której autor połączył melancholię z rewolwerowym poczuciem humoru. Wreszcie, w ostatnich latach II RP, z teatralnych afiszy nie schodził legionowy romans „Gałązka rozmarynu”.

Wszechstronnie utalentowany, a przy tym bezkompromisowy Nowakowski był też barwną postacią jako człowiek. Bywalec krakowskich knajp, wiceprezes i zagorzały kibic Cracovii, działacz na rzecz ochrony zwierząt, założyciel organizacji niosącej pomoc opuszczonym dzieciom, mnóstwo czasu spędzał w Trzęsówce, gdzie w pięknym dworze mieszkała jego wielka i – jak się później okazało – jedyna miłość, Róża Celina Otowska. Aby sprawnie dotrzeć na miejsce, Nowakowski podróżował... balonem. Funkcję pracowników lotniska pełnili chłopi z majątku, którym pomysłowy lotnik zrzucał liny holownicze. Aż nadszedł wrzesień 1939 r. i ten prowincjonalny raj przestał istnieć. Dosłownie, bo dwór w Trzęsówce, wraz z biblioteką pisarza, został zburzony przez Niemców, którzy nie zapomnieli Nowakowskiemu przestrzegającego przed nazistowskim obłędem reportażu „Niemcy á la minute” (1933). Rozkaz został podobno wydany przez samego Hitlera. Nie mniejszą nienawiścią musiał zresztą ziać do polskiego pisarza Stalin, bo Nowakowski obnażył absurdy sowieckiego ustroju w reportażu „W pogoni za formą. Wrażenia z pobytu w Moskwie” (1934).

Po wybuchu II wojny światowej osobisty wróg Hitlera i Stalina mógł zrobić tylko jedno. Przez Lwów dostał się na Węgry, a później do Francji, by ostatecznie osiąść w Anglii. W latach 1940–1944 współredagował z Mieczysławem Grydzewskim „Wiadomości Polskie, Polityczne i Literackie”, główny tygodnik niepodległościowej emigracji. Jako felietonista był otwarcie antysowiecki, co uzasadniał nie tylko polską racją stanu, ale i erudycyjną analizą historii i kultury. Przejmująco pisał o ekshumacjach w Katyniu, z pasją bronił polskich granic na wschodzie sprzed 1939 r. i krytykował ugodową politykę wobec Stalina, zarówno w wydaniu aliantów, jak i rządu gen. Władysława Sikorskiego. Odwoływał się do wspólnych europejskich wartości: Boga, honoru, wierności międzysojuszniczym przyrzeczeniom. Niestety, jego teksty wielokrotnie ukazywały się z białymi plamami, wymuszonymi przez brytyjską bądź polską cenzurę. Po felietonie „O drugie Nie!” z 6 lutego 1944 r. władze brytyjskie wstrzymały „Wiadomościom” przydział papieru, co było równoznaczne z likwidacją pisma. Do Hitlera i Stalina, którym Nowakowski spędzał sen z powiek, dołączył jeszcze jeden cyniczny gracz polityczny, Winston Churchill.

W 1946 r. tygodnik został reaktywowany, ale wtedy było już za późno na publicystyczne interwencje. Polska była sprzedana Sowietom, honor aliantów doszczętnie zbrukany. Czas idealistycznych apeli do sumienia świata minął. Została gorycz klęski i misja nazywania zdrady po imieniu. „Fala ciemności – pisał Nowakowski – bije od tej wielkiej nocy, jaka osłania np. proces norymberski, gdzie Rosjanie, którzy wespół z Niemcami, dokonali rozbioru Polski, są oskarżycielami... w sprawie rozbioru Polski. Jest to obraza prawa, jest to nowy policzek, zadany ludzkości, jest to rezurekcja fałszu tym gorszego, że widzą go wszyscy i wszyscy udają, jakoby go nie dostrzegali”.

Nowakowski do końca życia pozostał na emigracji. „Nie wracamy do Polski – wyjaśniał – gdyż nie jest ona ani wolna, ani cała, ani niepodległa. [...] Odmowa jest aktem miłości, obroną Polski prawdziwej przed wykolejeniem z drogi obranej przed dziesięciu wiekami”. Nazywany „Emigrejtanem”, sporo publikował, wygłaszał odczyty, od 1952 r. współpracował z Radiem Wolna Europa. Jednak sława niezłomnego rycerza polskiej sprawy stopniowo ulatywała. Młodszym pokoleniom emigrantów idealizm pisarza wydał się anachroniczny. Zwyciężył realizm redaktorów paryskiej „Kultury”, którzy pogodzili się z pojałtańskim porządkiem Europy, a nadzieje na zmianę wiązali z działalnością krajowej „opozycji”. Kto miał rację? Dziś, gdy gołym okiem widać efekty „transformacji ustrojowej” dokonanej przy współudziale komunistów, odpowiedź wcale nie jest oczywista. Ale o tym w następnym felietonie.