Bociany, jak białe anioły, krążą nad naszymi domami.
Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 17/2014
Bardzo się zmieniła przez ostatnie ćwierć wieku moja kochana Matarnia. Jeszcze się zieleni kora starych lip, ale budynki z czerwonej cegły w większości zostały zburzone. Nie ma już Anstaltu ani Vogelsangu, zapodział się gdzieś przydrożny krzyż, wyschły bagna. Ciężkie koparki gryzą ziemię, przygotowując teren pod tory Pomorskiej Kolei Metropolitalnej. Nikt nie wie, że czytając ballady Adama Mickiewicza i Bolesława Leśmiana, zawsze przypominam sobie rzęsę na oczku wodnym za domem, a przy prozie Brunona Schulza niezmiennie odwiedzam w wyobraźni sklep na Zichorii. Za następne ćwierć wieku kosmos mojego dzieciństwa będzie już istniał tylko w wierszach. Robotnicy w plastikowych kaskach zaleją asfaltem brukowaną drogę. Znikną ostatnie zaułki, zarośla i ścieżki służące do przejść na skróty. Żaden przewodnik nie wskaże miejsca, gdzie się położyła wychudzona sarna, która tej zimy przyszła umrzeć pod nasze okna.
Z tych samych okien przez okrągły rok mogę obserwować pocysterski kościół św. Walentego, a dokładnie jego ceglaną wieżę, na której uwiły sobie gniazdo bociany. Czy to przypadek, że te piękne ptaki przylatują do Matarni niedługo przed Wielkanocą? Jeśli Wielki Post to czas budowy nowego życia w parafialnej wspólnocie, bocianie gniazdo jest wiechą naszej wiary. Wzmocnione świeżymi gałązkami i łodygami traw, ma świadczyć o tym, że w dzień Zmartwychwstania praca została ukończona, a nowa konstrukcja będzie dla nas schronieniem przez najbliższy rok. Ale wkrótce bociany odlecą, wiecha zwiędnie, a we wnętrzu wspólnoty nagromadzi się brud naszych grzechów i niewierności. I trzeba będzie zacząć z Chrystusem nową wielkopostną budowę, aż nadejdzie kolejna Pascha i wiecha znów zakwitnie na kościelnej wieży.
Bociany są dobrymi robotnikami w winnicy Pańskiej. Tak dobrymi, że czasem trudno nam je zrozumieć. Kilka lat temu w czasie Triduum Paschalnego chciały zbudować drugie gniazdo na dachu domu katechetycznego, gdzie odbywają się liturgie wspólnoty neokatechumenalnej, ale pogonił je mój osobisty proboszcz. Stwierdził, że strasznie brudzą i powinno im wystarczyć jedno gniazdo. Faktycznie, ptaki muszą się gdzieś załatwiać, ale my, jako grzesznicy, brudzimy bardziej. Proboszcz swój chłop i nie mam do niego żalu, że bardziej zaufał logice niż wyobraźni. Ale ja bym tym bocianom pozwolił się rozbudować. W końcu dwie wiechy wiary to nie jedna. Podwójny znak, że nowe życie w parafii nie jest jedynie pobożnym życzeniem.
Bociany nie tylko w perspektywie religijnej są symbolem nowego życia. Przynoszą przecież rodzicom dzieci, wyraźnie faworyzując pod tym względem braci, a raczej siostry z Drogi. Od 10 lat razem z żoną i synami przeżywam Wigilię Paschalną we wspólnocie neokatechumenalnej, więc wiem, jak wiele maluchów wyrusza z sadzawki chrzcielnej, by w dobrych zawodach wystąpić, bieg ukończyć, wiary ustrzec.
Ale bociany to również symbol polskości. Ich skrzydła, rozpięte nad naszymi głowami, ich wierne powroty do ukochanych gniazd, mocno działają na wyobraźnię i budzą tęsknotę do prawdziwej wolności. Kto chciałby namalować symboliczną panoramę Polski, musiałby w niej zawrzeć wizję powietrznej husarii.
Gdy w 4. rocznicę Smoleńska szedłem Krakowskim Przedmieściem, zatrzymałem się na chwilę przed kościołem Świętego Krzyża i po raz setny spojrzałem na figurę Chrystusa ugiętego pod ciężarem połączonych belek. I przeczytałem napis wykuty w postumencie: „Sursum corda!”. Udręczony Syn Boży, wspinając się na Golgotę, mówi nam: „W górę serca!”. Jak to pogodzić z Jego ziemskim losem i z tragiczną polską historią? Pamiętam zdjęcie z 1944 r., na którym właśnie ta figura Chrystusa leży rozbita w gruzach Warszawy. Gdybym wierzył poczytnym publicystom, którzy w powstaniu warszawskim dostrzegają wyłącznie militarną klęskę i traktują je jako powód do wstydu, pewnie raz na zawsze pożegnałbym się z nadzieją. Ale zaraz pomyślałem o Triduum Paschalnym i o bocianach, które szybują wysoko po niebie, by na wieży kościoła zatknąć wiechę wiary.
Po powrocie do domu postanowiłem przypomnieć sobie literackie konteksty wezwania „Sursum corda!”. I sięgnąłem po „Potop”, w którym Henryk Sienkiewicz tak opisuje postać ks. Augustyna Kordeckiego, obrońcy Jasnej Góry i całej Rzeczypospolitej: „ów ksiądz cichy wiedział, co czynił, że miał świadomość swojej misji, że powstał jako prorok, aby zaświecić krajowi przykładem, by głosem potężnym zawołać na wschód i zachód, na północ i południe: Sursum corda! – by czy to zwycięstwem swoim, czy śmiercią i ofiarą obudzić śpiących ze snu, obmyć z grzechów grzesznych, uczynić światło w ciemnościach”.
Gdy kończyłem czytać, przez okno zauważyłem ruch skrzydeł. Bociany, jak białe anioły, krążyły nad Matarnią. Ciemna rzeczywistość drogi krzyżowej i polskich dziejów rozjaśniła się nagle jak przedsionek nieba. Cieszmy się i radujmy, bo Chrystus zmartwychwstał, jak zapowiedział. Alleluja!