sobota, 24 maja 2014

Charakterniak

Wspomnienie o Marku Nowakowskim

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 21/2014

Autora „Powidoków” poznałem kilkanaście lat temu w scenerii jakby przeniesionej z jego mistrzowskiej prozy. Restauracja rybna „Mesa” na warszawskim placu Zbawiciela, wyjątkowo uprzejmy kelner, na stole dorsz w galarecie i butelka wódki. Pamiętam, że idąc na spotkanie, obawiałem się, iż Marek Nowakowski, znany z zamiłowania do peryferyjnego autentyzmu, wyszydzi „świętoszkowatego” szczeniaka, a moi koledzy chętnie ten ton podchwycą. Ale nic takiego nie nastąpiło. Słynny pisarz okazał się człowiekiem niezwykle bezpośrednim. Od anegdot z życia literackiego, które wyciągał jak króliki z kapelusza, potrafił płynnie przechodzić do wnikliwych pytań. Interesowały go nasze lektury, fascynacje historyczne, refleksje o współczesnej Polsce. Dziś nie istnieje już knajpa, w której spędziliśmy ten niezapomniany wieczór. Na placu Zbawiciela sterczy tęczowa instalacja, mająca przekonać bywalców lokalnego bazarku do ideologii gender. Nie ma też wśród nas pana Marka. Mistrz realizmu w prozie i „charakterniak” w życiu zmarł w piątek 16 maja w Warszawie. Miał 79 lat.

Zawsze mocno wierzył w literaturę, którą traktował jako przestrzeń osobistej niepodległości. W PRL inspirowały go luki w komunistycznym systemie: środowiska „badylarzy”, „doliniarzy” i innych „królów życia”. Kochał peryferyjne dzielnice Warszawy, a swoje spostrzeżenia potrafił przerobić na soczystą, realistyczną prozę. To mitologizowanie peerelowskiego półświatka w dużej mierze wynikało z braku alternatywy, bo przecież celebrowane przez „k... i złodziei” strzępy wolności miały w sobie coś głęboko upodlającego. Pod koniec życia Nowakowski zdawał sobie chyba z tego sprawę, skoro w autobiografii literackiej „Pióro” przytoczył brutalną, ale trafną diagnozę Janusza Szpotańskiego: „Piliśmy w towarzystwie fundatorów z prywaciarskiego stanu, cwaniaków robiących interesy w szczelinach państwowej gospodarki, mistrzów korumpowania urzędników ze skarbówki i gliniarzy z wydziałów przestępczości gospodarczej w komendach tropiących lewiznę. Lubili popisywać się zamożnością w stylu mocno prostackim. Szpot popijał z nami i milczał skromnie. (...) Naraz wstąpił w niego demon. Sprężył się w sobie i wygłosił monolog o nędzy duchowej Polaków. Bardzo wyraźnie skierowany do biesiadników. O bydlęcej chciwości, zadufaniu i braku wyższych lotów, fantazji. Nazwał ich nieodrodnymi dziećmi Polski niewolnej, zsowietyzowanej, gnojnikami żywiącymi się rozkładem”.

W ostatnim dwudziestoleciu PRL Nowakowski działał w opozycji, publikował w drugim obiegu i paryskiej „Kulturze”. Trzeźwy osąd komunizmu zachował także w III RP, gdy zdecydowanie stanął po stronie prawdy historycznej, odrzucając pokusę wejścia na salony. Świetny kontakt miał za to z czytelnikami, którzy w jego licznych książkach odnajdowali odbicie własnych dramatów, szacunek dla rzeczywistości i narrację pozbawioną językowego narcyzmu. Są w opowiadaniach z tego okresu portrety starych kryminalistów, pielęgnujących przebrzmiałą etykę złodziejskiej odwagi, lojalności, honoru, ale i sceny z życia szarych ludzi, którzy – z racji wieku, biedy czy wyboru – znaleźli się na marginesie nowego porządku. Większość tych prostych historii fascynuje ułomnością egzystencji, ranami, które zadaje los, czyli prawdą o człowieku. Fabularny minimalizm kryje esencję ludzkich doświadczeń: doskonale uchwycone pragnienie bliskości i moralnego ładu, samotność i grozę świata. Zamiast piętrzyć intrygi, Nowakowski skupia się na pierwotnych odruchach, ukazując kruchość i wagę jednostkowego życia. Czas płynie tu znacznie wolniej niż w świadomości dzisiejszych wielkomiejskich japiszonów. Ważna jest każda minuta, bo wszystko, co się wydarza – choćby jedno słowo czy gest – ma swoją wartość.

Po 10 kwietnia 2010 roku poruszony upadkiem państwa Nowakowski zaangażował się w rekonstrukcję polskiej kultury. Przewodził m.in. kapitule Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza oraz Stowarzyszeniu Twórców dla Rzeczypospolitej, prowadził debaty o kształcie przyszłych elit, publikował w „Gazecie Polskiej”, przygotowywał do druku kolejne tomy wspomnień. W wywiadach krytykował konsumpcyjny styl życia i podkreślał, że „odduchowienie” społeczeństwa zamienia nas w roboty, którymi łatwo sterować: „W III RP zostały zatarte granice między uległością a niepodległością, wolnością a niewolą, zniknęły granice osądów moralnych. (...) Ludzie mało myślą o tym, kim są, kim byli”. Zamiast realizować własne powołania, stajemy się jednolitą „magmą”.

Przedziwna jest droga, którą przeszedł autor „Benka Kwiaciarza”: od obrony cwaniactwa po apologię duchowości, od pochwały outsiderów po zaangażowanie w życie wspólnoty, od zanurzenia w peerelowskiej teraźniejszości po głębokie rozumienie niepodległościowych tradycji historycznych. Wbrew pozorom jest to jednak droga konsekwentna: od postawy „antypaństwowej” w PRL do odpowiedzialności za Polskę, w której żyjemy. Za państwo skażone postkomunizmem i liberalnym nihilizmem, ale wolne od aparatu terroru i umożliwiające realne działanie. Trzeba kontynuować przerwaną pracę pana Marka, żeby autentyczna polska kultura, która dziś funkcjonuje w szczelinach systemu, wydostała się na powierzchnię. Jak bohaterom prozy Nowakowskiego, potrzeba nam etyki odwagi, lojalności i honoru. Niekoniecznie w wersji znanej z peerelowskiego półświatka.