Żeby spłacić dług żołnierzom wyklętym, musimy wydobyć spod ziemi nie tylko ich kości, ale i sny o wolnej Polsce.
Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 10/2015
W czwartkowy wieczór 1 marca 1951 r. w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie kaci z Urzędu Bezpieczeństwa zamordowali strzałem w tył głowy pułkownika Łukasza Cieplińskiego i sześciu jego współpracowników z IV Zarządu Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. W 60. rocznicę tej daty ustanowiono Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który nadspodziewanie szybko zapuścił korzenie w sercach i umysłach Polaków. W tegorocznych marszach ulicznych, biegach „tropem wilczym”, rekonstrukcjach historycznych i na wernisażach wystaw dominowały osoby młode i bardzo młode, z zasady przecież nieufne wobec oficjalnego języka. To znak, że tradycja antykomunistycznego podziemia jest żywa i może stać się fundamentem nowej, naprawdę niepodległej Rzeczypospolitej.
Punktem kulminacyjnym tegorocznych obchodów okazała się wiadomość o zidentyfikowaniu szczątków Danuty Siedzikówny „Inki”. Legendarna sanitariuszka 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, została zastrzelona przez komunistów w 1946 r. i zagrzebana na terenie cmentarza garnizonowego w Gdańsku, gdzie jesienią ubiegłego roku rozpoczęły się prace ekshumacyjne pod kierunkiem prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Szkoda tylko, że Instytut Pamięci Narodowej podał przełomową informację podczas spotkania z Bronisławem Komorowskim, który już wielokrotnie dowiódł, że ma kłopoty z ortografią, nie wspominając o wiedzy historycznej. Tym razem prezydent w krótkim przemówieniu podkreślił potrzebę pamięci „o ofiarach, które były ofiarami właśnie tych żołnierzy wyklętych”. Fakt, iż głowa państwa nawołuje Polaków do uczczenia funkcjonariuszy NKWD, UB, partii komunistycznej oraz cywilnych donosicieli, wywołał pewną konsternację w środowiskach niepodległościowych. Na szczęście rzecznicy prezydenckiego majestatu szybko wyjaśnili, że eto była prosta oszybka.
Przez prawie pół wieku czerwona propaganda budowała wokół żołnierzy wyklętych „czarną legendę”. Ostatni po wojnie zbrojni obrońcy Niepodległej, często – jak wspomniany już Łukasz Ciepliński czy rotmistrz Witold Pilecki – przeżywający swoją chrześcijańską wiarę w sposób głęboko mistyczny, byli przedstawiani jako „zaplute karły reakcji”, bandyci, zdrajcy narodu, antysemici i złodzieje. Dopiero po 1989 r. stało się jasne, choć nie dla wszystkich, że ten propagandowy bohomaz został namalowany po to, by zneutralizować duchową siłę najbardziej wartościowych, ideowych i odważnych Polaków, jacy pozostali w kraju po wojnie. Trzeba było poczekać kolejną dekadę, by świeżo utworzony IPN rozpoczął poszukiwania potajemnie grzebanych szczątków, wypełniając poetycki testament Zbigniewa Herberta: „jak trudno ustalić imiona/ wszystkich tych co zginęli/ w walce z władzą nieludzką// a przecież w tych sprawach/ konieczna jest akuratność/ nie wolno się pomylić nawet o jednego// jesteśmy mimo wszystko/ stróżami naszych braci// musimy zatem wiedzieć/ policzyć dokładnie/ zawołać po imieniu/ opatrzyć na drogę”.
W ostatnich latach odnaleziono szczątki wielu ofiar komunistycznego terroru, w tym Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Mimo to mam wrażenie, że bohaterowie antykomunistycznej partyzantki opornie wychodzą z podziemia. Może czekają, aż III RP stanie się takim państwem, o jakie walczyli? Może pamiętają, czym kończyły się komunistyczne amnestie, i nie chcą przedwcześnie się ujawniać? Może w swoich gliniastych kryjówkach powtarzają za emigracyjnym poetą, Stanisławem Balińskim: „Moją ojczyzną jest Polska Podziemna,/ Walcząca w mroku, samotna i ciemna”?
Oczyma wyobraźni (jak to się dawniej mówiło) widzę tych chłopców, którzy w dzieciństwie wsparli stopy na Chrystusowym czarnym kamieniu. Gdzieś głęboko, w duchowej przestrzeni maszerują przez dantejski las. Na ich piersiach kołyszą się ciężko ryngrafy z Czarną Madonną. To jest ich autentyczna czarna legenda, którą my, żywi, nosimy w sobie. Dosłownie, bo walka o niepodległość rozgrywa się w naszych sumieniach, coraz mniej odpornych na pokusy tego świata. Kto próbuje dorosnąć do wiary, codziennie staje przed wyborem: wytrwać w mniejszości, bez szans na doczesną nagrodę, albo zaakceptować „ historyczną konieczność” i pójść drogą oprawców, zdrajców, donosicieli.
Jesteśmy grzesznikami, więc w każdym z nas tkwi kawał ubeka. Ale właśnie przeciwko tej części naszej natury posłani są żołnierze wyklęci, żeby swoim świadectwem ufności wobec Boga rozsadzać nasze kajdany. To właśnie stamtąd, z głębi naszych sumień, dobiega głos siedemnastoletniej „Inki”: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba”. To tam leśne oddziały przedzierają się przez bagno mojej pychy i twojego konformizmu, mojego lenistwa i twojego lęku, byśmy obaj powstali do nowego życia. Swoim zwyczajem będą bić się do końca naszych dni i nigdy nie wywieszą białej szmaty.
Dlaczego tak bardzo im na nas zależy? Czemu nie zastygną w „umarłe formuły”, by odpocząć po heroicznej walce? Odpowiedź kryje się w jednym z grypsów, które pułkownik Łukasz Ciepliński napisał w celi śmierci do żony i synka: „Pytam – czy ofiary nasze nie pójdą na marne, czy niespełnione sny powstaną z mogił, czy Andrzejek będzie kontynuował idee ojca? Wierzę – nie pójdą, sny wstaną, syn zastąpi ojca, Ojczyzna niepodległość odzyska”.
Żeby spłacić dług żołnierzom wyklętym, musimy wydobyć spod ziemi nie tylko ich kości, ale i sny o wolnej Polsce.