sobota, 7 maja 2016

Bóg pisze moją biografię

Tytuł brzmi śmiesznie, co? Ale to prawda. Są poeci, którzy mają nadzieję, że kiedy umrą, ktoś uwieczni ich dokonania w grubej książce. Moja biografia powstaje już teraz. Tytuł: „Wojciech Wencel. Życie i twórczość”. Autor: Bóg. 

Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 19/2016

Na początku chodziłem z tego powodu dumny jak paw. Myślałem nawet o tym, żeby umówić się z Autorem na jakiś procent od sprzedaży dzieła. Ale wtedy Bóg zaprosił mnie do swojej biblioteki i okazało się, że na półkach stoją miliony tomów. Mówiąc mniej metaforycznie, było to wtedy, gdy trafiłem na ludzi składających duchowe świadectwa. Spotykałem ich w różnych miejscach: podczas homilii w kościele, we wspólnocie neokatechumenalnej, na mityngach AA, we własnym domu, czasem za pośrednictwem mediów. Czułem się, jakbym zdejmował z półek książki, z których istnienia wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Okazało się, że Bóg jest biografem nie tylko genialnych poetów, ale również zapracowanych inżynierów, spoconych piłkarzy, gospodyń domowych, robotników budowlanych, polityków, więźniów i bezdomnych. W dodatku często zamieniał w zajmującą fabułę życie tych moich znajomych, na których dotąd patrzyłem z pobłażaniem. Bez cienia niechęci pisał o konkurencyjnych pisarzach, zachowawczych publicystach, nierozgarniętych krewnych i złośliwych spowiednikach. Kiedy wyszło na jaw, że nawet mój osobisty proboszcz ma w Bożej bibliotece swoją biografię, zawyłem boleśnie: – Nie, no to już przesada!

Po lekturze kilku fragmentów przeszło mi. Dałem się porwać Bożej narracji, dotarłem do ostatniej zapisanej strony i byłem ciekaw kolejnych rozdziałów. Bo trzeba dodać, że Bóg opisuje życie każdego ze swoich bohaterów na bieżąco. I nigdy nie wyrywa kartek. Wielokrotnie we własnej biografii trafiałem na jakiś upokarzający epizod, z którym trudno było mi się pogodzić. Miałem wrażenie, że Stwórca skreślił go na kolanie, przez co do wiekuistej narracji wkradły się błędy logiczne i stylistyczne. – Wyrwij tę kartkę! – krzyczałem. – Ulituj się nade mną grzesznym i z łaski swojej usuń mój powód do wstydu – prosiłem. Ale Bóg nic z tym felerem nie robił. Może dlatego, że – jak pisał Gilbert Keith Chesterton – „nie ma kosza na śmieci w domu Pana Boga”. A może dlatego, że wszystkie strony w książce były ponumerowane niczym włosy na mojej głowie i Autor nie chciał wprowadzać zamieszania. W pierwszej chwili zawsze reagowałem buntem. Dopiero kilka rozdziałów później dostrzegałem, że niechciany, przykry epizod miał głębokie uzasadnienie w moim życiu. Z upokorzeń wyrastała czystość serca, z gruzów dobrego mniemania o sobie – szczerość małżeńska, z niemocy twórczej – esencjonalna poezja. Nie miejsce tu, by pisać o szczegółach, bo to Bóg ma prawa autorskie do mojej biografii. Ale tak było.

I jest tak do tej pory. Niektórzy twierdzą, że w życiu piękne są tylko chwile. Ja, jak każdy człowiek, który odkrył, że jego historia jest pisana przez Boga, jestem zachwycony całą opowieścią. Gdy wpadam w dół śmierci, przypominam sobie słowa: „Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”. Gdy stoję na szczycie, wołam z całych sił: – Dzięki Ci, Panie! Ale najbardziej krzepiące jest poczucie sensu wyłaniającego się z dotychczas przeżytych lat. Ta narracja naprawdę dokądś prowadzi.

Sam jestem ciekawy, jak ostatecznie skończy się moja historia. W modlitwie pytam o to Boga, ale On – jak każdy szanujący się twórca – nie chce zdradzać zakończenia. Daje tylko do zrozumienia, że jeśli pewnego dnia nie ucieknę z Jego dzieła, mogę liczyć na pozytywny finał. Muszę przyznać, że dawniej często zastanawiałem się nad ucieczką. Być postacią literacką, zależną od woli Autora – to przecież nie brzmi szczególnie atrakcyjnie. Gdzie wolność? Gdzie prawo do planowania i samorealizacji? Ale w okolicach 35. rozdziału przestałem się buntować, bo to, co brałem za wolność, okazało się uzależnieniem. I przekonałem się, że im więcej „wolności” oddaję, tym więcej wolności zyskuję.

A że nauka nie idzie w las, sam napisałem książkę o ziarnie, które obumarło. Ma tytuł „Epigonia” i składa się z wierszy poświęconych zapomnianym poetom, żołnierzom, powstańcom, a przede wszystkim przedwiecznemu Słowu, które trudno odnaleźć we współczesnej polszczyźnie. Prof. Krzysztof Szwagrzyk przeprowadza ekshumacje na powązkowskiej Łączce; ja spróbowałem odnaleźć żywy sens w języku dawnej poezji. Kopałem, kopałem, aż na samym dnie ujrzałem bijące źródło. To był Bóg.