Felieton z tygodnika "wSieci" nr 23/2016
Rys. Zdzisław Czermański |
Rozchwiany emocjonalnie w życiu prywatnym (ciężkie depresje, ciągłe wyrzuty sumienia, lęki i obsesje), w służbie wygnańczej wspólnocie okazał się Lechoń prawdziwym „księciem niezłomnym”. Nawet jego skok w przepaść nie był ucieczką od zbiorowych zobowiązań, lecz patetycznym gestem na miarę tych polskich dowódców – choćby z kampanii wrześniowej – którzy woleli odebrać sobie życie niż utracić honor. W krajowej prasie informacje o samobójczej śmierci Lechonia, gęsto podlane propagandowym sosem, sąsiadowały z pochwałami Stanisława Cata-Mackiewicza, który po wielu latach spędzonych na emigracji zdecydował się wrócić do Warszawy na służbę władzy ludowej. Autor „Lutni po Bekwarku” wybrał, mimo wszystko, bardziej honorowe rozwiązanie.
Dziś państwo polskie – z tajemniczych względów – nie chce pamiętać o legendzie „księcia niezłomnego”. Zbliżająca się 60. rocznica nowojorskiej tragedii nie skłoniła większości parlamentarnej do proklamowania Roku Jana Lechonia. Po autorze „Arii z kurantem” zostały jednak emigracyjne wiersze, które dla gen. Władysława Andersa (niósł trumnę poety podczas jego pogrzebu) i tysięcy Polaków rozsianych po świecie były prawdziwą świętością: „Pieśń o Stefanie Starzyńskim”, „Legenda”, „Matka Boska Częstochowska”, „Iliada”, „Rejtan”, „Marsz 2-go Korpusu”, „Monte Cassino”, „Przypowieść” czy dedykowany duchowi Piłsudskiego utwór „Do Wielkiej Osoby”. Lechoń, który zaczynał swoją poetycką drogę od buntowniczego zaklęcia: „A wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę”, kończył ją jako kapłan w „narodowym pamiątek kościele”. Ojczyzna, której „nie było i nie ma na mapie”, wcieliła się w natchnionego epigona romantycznych wieszczów.
Jest wiele patriotycznych wierszy Lechonia, które powinniśmy recytować z pamięci. Do mnie jednak najsilniej przemawia liryczna „Stara Warszawa”:
Czuję, płynie przez okno zapach dawnych kwietni,
Widzę meble pluszowe, jedwabne poduszki,
A ja z Stasiem Balińskim, obaj siedmioletni,
Śpiewamy w chórze dzieci piosenkę Moniuszki.
Zawsze gdy powtarzam w myślach ten fragment, marzę, że na Rynku Nowego Miasta, w pobliżu miejsca, gdzie Lechoń się urodził, stanie kiedyś pomnik poety we fraku i cylindrze, a przechodząca „paniusia” wskaże go palcem i – jak przed wojną – powie do koleżanki: „Moja Pani! Jakie to ludzie są na świecie!”.
A poza tym uważam, że Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina musi zostać zburzony.
Posłuchaj audycji radiowej "Dwójki" z okazji 60. rocznicy tragicznej śmierci Jana Lechonia