Przygotowania do Światowych Dni Młodzieży podjąłem wczesną wiosną. Gdy w Hiszpanii, Argentynie czy Zambii młodzi katolicy dopiero puszczali w ruch globus, żeby odnaleźć na nim Polskę, ja już informowałem żonę, że na przełomie lipca i sierpnia będziemy odpoczywać na Podlasiu.
"Gość Niedzielny" nr 31/2016
Spodziewając się najazdu rozśpiewanych pielgrzymów na Trójmiasto, postanowiłem wsiąść do pociągu byle jakiego, zmylić ewentualny pościg, przesiadając się do regionalnego busa, ostatnie kilometry pokonać piechotą i zaszyć się w miejscu oddalonym od komunikacyjnych szlaków. Teraz stoję przed dworem w Kiermusach i jestem szczęśliwy, bo znalazłem dokładnie to, czego szukałem. Jest ciepła noc. Księżyc w pełni wisi nad Narwią. W rozświetlonym oknie widzę moją miłość. Wokół zapach świeżo skoszonej trawy i cisza jak makiem zasiał.
Rano budzą nas jaskółki, które w szczelinach pod dachem uwiły sobie gniazda. Dziesiątki, jeśli nie setki ptaków bez opamiętania krążą wokół dworu, raz po raz zahaczając skrzydłami o liście pnącego się po murach winobluszczu i porastającego staw tataraku. To są nasze małe ewangelistki, zwiastujące deszcz błogosławieństw. Mniej kolorowe i mniej głośne od rozśpiewanych pielgrzymów, niezmiennie niosą światu radość i nadzieję. Przypominam sobie piękny wiersz Tadeusza Sułkowskiego: „Od złego skrzydłami uchowaj,/ Jaskółeczko, kochaneczko hebanowa,/ Naucz nędzna stać w nędzy mojej/ Jak w muzyce i w łasce wesołej./ Niechże w uśmieszkach ptasich odpocznę,/ Tańczące Urszulki obłoczne”.
Po drodze do Tykocina mijamy zielone łąki, na których pasą się krowy i przechadzają się bociany. Te pierwsze przeżuwają trawę, jakby studiowały wykład Koheleta o marności, a jednocześnie zdają się tęsknić do wyższego porządku. Gdy słońce znika za horyzontem, ich oczy zachodzą łzami. Z kolei bocianich gniazd jest w okolicy tyle, że nawet absolwent licealnego „mat-fizu” traci w końcu zapał do ich liczenia. Założone na specjalnych konstrukcjach wieńczą słupy telegraficzne, dachy, nieczynne kominy. Młode bociany właśnie uczą się latać. Wkrótce poszybują do Afryki, a potem będą wracać do polskich wsi jako znaki Bożego błogosławieństwa.
Przed tykocińskim kościołem Trójcy Przenajświętszej transparent z cytatem z „Dzienniczka” św. Faustyny: „Kto nie chce przejść przez drzwi miłosierdzia, ten musi przejść przez drzwi sprawiedliwości Mojej”. Przez chwilę patrzę żonie w oczy, a potem chwytam ją za rękę, żebyśmy wspólnie zmieścili się w progu miłosierdzia. Zdążyliśmy poznać się tak dobrze, że nie musimy spierać się o to, którą drogą wejść do domu Ojca. Rozśpiewanych pielgrzymów ani widu, ani słychu. Wprawdzie pod synagogą stoją dwaj ogoleni na łyso młodzieńcy, ale raczej miejscowi, bo jeden z nich ma na sobie koszulkę z hasłem „Wielka Polska katolicka”. Kto wie? Może przyszli obejrzeć pamiątki po Zygmuncie Glogerze zgromadzone w domu talmudycznym. Wystawa poświęcona wielkiemu etnografowi, archeologowi i krajoznawcy to wciąż bijące serce miasteczka. Po majątku Glogerów w pobliskim Jeżewie Starym zostały jedynie ruiny. Do Tykocina może jednak przyjechać każdy, komu bliskie jest motto „Encyklopedii staropolskiej”: „Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest, swoje – obowiązek”.
Pod wieczór z rynku odjeżdżają ostatni cykliści, za to przed ganki parterowych domów wychodzą miejscowe staruszki. Siedzimy na ławce pod pomnikiem hetmana Stefana Czarnieckiego, liżemy lody kupione w drewnianej budce i przypatrujemy się tym zapomnianym przez świat muzom pięknego życia, a one przyglądają się nam. Pamiętam myśl Wojciecha Kudyby o świecie, w którym nawet plewienie marchwi bywa budowaniem ostatecznej harmonii kosmosu. Wsie i miasteczka Podlasia to właśnie taki świat.
Nie chcę powiedzieć, że wielkomiejska estetyka Światowych Dni Młodzieży, pełna radosnych śpiewów, tańców i krzyków, to coś złego. Nasz syn odnajduje w niej tego samego Ducha Świętego, którego my poszukujemy na głuchej prowincji. Chcę powiedzieć tylko tyle, że triumfująca młodość nie jest obowiązującym mundurem chrześcijan. I że ci, którzy pielgrzymują wśród jaskółek, bocianów i parafialnych kościołów, nie muszą się wstydzić swojego prochowego ubrania.
Po powrocie z wakacji postanowiłem wypełnić ankietę w popularnym serwisie hotelowym. Z oceną jakości noclegów nie miałem problemu: same dziesiątki. Jednak przy rubryce dotyczącej statusu gości przez chwilę zadrżała mi ręka. Podróżujący samotnie? Nic z tych rzeczy. Rodzina podróżująca z dziećmi? Było, ale się skończyło. Młoda para / starsza para? Po pierwsze, nie żadna „para”, tylko małżeństwo, a po drugie... Skrzywiłem się, wziąłem głęboki oddech... I zaznaczyłem prawdę.