Dobre sąsiedztwo Polski i Rosji jest możliwe
tylko przez separację.
"Gazeta Polska" 13 listopada 2013
W 1936 r., kilka miesięcy po
pogrzebie Józefa Piłsudskiego, ukazały się w Warszawie dwie niezwykłe książki.
W tomie wierszy „Wolność tragiczna” Kazimierz Wierzyński formułował duchowy
testament Marszałka: „Skazuję was na wielkość. Bez niej zewsząd zguba”. Słowa
te brzmiały tak wiarygodnie, że później wielokrotnie brano je za dosłowny cytat
z Piłsudskiego. Z kolei w zbiorze manifestów „Imperializm idei” Stanisław
Piasecki pisał: „W tym miejscu jesteśmy dziś – [...] na przeciągu wichrów ze
wschodu i zachodu. Tu można być tylko albo czymś wielkim i potężnym, albo nie
być”.
Podobną diagnozę geopolityczną
stawiali dwaj – wydawałoby się – zupełnie różni ludzie. Pierwszy – piłsudczyk,
ulubieniec „Wiadomości Literackich” i lew salonowy II RP – nawiązywał do mitu
Polski jagiellońskiej i wciąż żywej tradycji Legionów. Za Piłsudskim wzywał
Polaków do realizowania „ziszczalnych marzeń” na drodze rozumu i męstwa. Drugi
– narodowiec, redaktor „Prosto z Mostu”, przenikliwy krytyk liberalnych elit – odrzucając
dziewiętnastowieczną koncepcję egoizmu narodowościowego, kreślił wizję naszej chrześcijańskiej
misji w Europie. Obaj byli maksymalistami gardzącymi krótkowzrocznym „pragmatyzmem”
politycznym. „Problem naszego istnienia – pisał Piasecki – nie wygląda: z
Niemcami przeciw Rosji ani z Rosją przeciw Niemcom, bo obie te koncepcyjki
szachowe oznaczają likwidację Polski jako narodu, jako odrębności duchowej i
cywilizacyjnej”.
Było za co umierać
Ten polityczny maksymalizm
sprawdził się po wybuchu wojny. „Przy wszystkim – zaświadczał w 1943 r. Wierzyński
– co krytycznego można powiedzieć o walkach wrześniowych w Polsce, istotą ich
nie przestanie być bitność żołnierza i poświęcenie ludności. Był to poryw
powszechny i świadomy – [...] równy całopaleniu”. Podobnie było później – w
krajowym podziemiu i na wielkich frontach. Po raz kolejny w dziejach
Rzeczpospolita przystąpiła do wojny jako straż przednia Zachodu, najdalej
wysunięta na wschód awangarda cywilizacji europejskiej. W pięknym wierszu „Via
Appia” Wierzyński pisał: „Biją się polskie pułki/ O Nike Samotracką,/ O stare
ateńskie zaułki,/ O tysiące minionych lat./ O Akropol i Kapitol,/ O Grecję i
Rzym/ Uderza ułańskie kopyto,/ Artyleryjski dym”.
Walcząc o niepodległość własnego
państwa i duchową ciągłość Europy, Polacy bili się o swoją wielkość. Pełni
grzechów i cnót jak wszyscy, urodzeni w kraju podobnym do innych, naprawdę wierzyli,
że „tylko wtedy warto żyć, gdy jest coś, za co warto umierać”. Stanęli do walki
nie dlatego, że – jak sugerują głupcy – ekstaza umierania jest polskim ideałem,
ale dlatego, że Polska słaba i tchórzliwa nie odrodziłaby się już nigdy. W
dobrych zawodach wzięli udział, bieg ukończyli, umów sojuszniczych dochowali.
Fakt, że zostali zdradzeni przez aliantów, nie może być argumentem przeciwko
nim. Kwestionować sens krwi przelanej pod Monte Cassino i w powstaniu
warszawskim, naśmiewać się z wiary w fundamenty cywilizacji europejskiej i
apeli do „sumienia świata”, to tak jakby kpić z bohaterów greckiej tragedii
albo chrześcijańskich męczenników. To podważać nasze prawo do wielkości, sens
istnienia i – na dłuższą metę – gwarancję niepodległości.
Szaleńcy wolności
Najwybitniejszy publicysta
polityczny w historii Polski, piłsudczyk Ignacy Matuszewski, pisał w 1942 r. w
nowojorskim „Nowym Świecie”: „Jeśli potrzeba wolności jest szaleństwem, w takim
razie naród polski jest szalony. Naród polski niekiedy sam tak sądził i
próbował się z szaleństwa uleczyć. Po katastrofach legionowych czy powstań
przychodziły okresy, kiedy szukano jakiegoś sposobu, aby ułożyć się z musem życia;
po Dąbrowskim przychodził Lubecki, po romantyzmie – pozytywizm. Daremnie. W
ciągu jednej nocy Mochnacki obalał dzieło Lubeckiego – i Polska szła za nim.
Jedynym realistą w pokoleniu pozytywizmu okazał się »romantyk« Piłsudski,
odrzucający kompromis. Bo naród polski nie umie współżyć z niewolą, nie umie oddychać półwolnością, odrzuca wszelką
zależność. I wszystko jedno, czy jest to dobrze czy źle, rozumnie czy
szaleńczo. To jest fakt”.
Podobno z faktami się nie
dyskutuje, a jednak wciąż pojawiają się w Polsce ludzie, którzy każą nam
wybierać między niemiecką a rosyjską strefą wpływów albo rzucają hasło „Przede
wszystkim Europa!”. To się teraz nazywa „nowoczesny patriotyzm”. Jaki on
nowoczesny? I jaki patriotyzm? Już w 1952 r. na łamach londyńskich „Wiadomości”
niepodległościowy socjalista Adam Pragier twierdził, że zwolennicy „przemian
charakteru narodowego”, pracy organicznej i pragmatyzmu, „przesłaniają tymi
hasłami własną dążność do jako tako normalnego życia, bez »przekleństwa
polskości«. [...] jak długo można, korzystają z prawa mimikry, przyparci do
muru, pytają: cóż to jest właściwie niepodległość?”.
Przemoc i gwałt
Jeśli mamy dziś prawo krytykować
polskich polityków i oficerów za ich wojenne decyzje, to za samobójczy „pragmatyzm”
w stosunkach z Sowietami. Nie chodzi już o nieszczęśliwie sformułowany rozkaz
Edwarda Śmigłego-Rydza „Z bolszewikami nie walczyć...” z września 1939 r.,
kiedy trzeba było możliwie szybko przerzucić armię na Zachód. Chodzi o katastrofalną
politykę „respektowania realnego układu sił na świecie” w wykonaniu gen.
Władysława Sikorskiego i o żałosną próbę ugody z komunistami, podjętą przez Stanisława
Mikołajczyka. „Osobliwy pozytywizm okazał się całkiem oderwany od
rzeczywistości” – podsumowywał Pragier. Jeszcze trudniejsza do wytłumaczenia
jest łatwość, z jaką oficerowie AK kierujący Akcją „Burza” na Kresach, a
później przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego przyjmowali zaproszenia do
rozmów, tradycyjnie kończących się egzekucjami, wywózką do łagru bądź procesem
w Moskwie.
Powstrzymywanie niechęci do Rosji
w imię politycznego realizmu nie jest żadną cnotą. Przeciwnie: realizm
polityczny wymaga od Polski wyciągnięcia konsekwencji z wiecznej prawdy wyrażonej
w wierszu Wierzyńskiego: „Bo cokolwiek się stanie, jak świat się pozmienia,/ Niezmienna
wasza przemoc i gwałt i nienawiść”. Niestety, gdy stało się to jasne dla całego
obozu niepodległościowego, było już za późno na zdecydowane działania
polityczne. Heroiczny wysiłek Żołnierzy Wyklętych z AK i NSZ w okupowanym kraju
nie mógł odwrócić zbiorowego losu.
Separacja lub wojna
Wbrew opiniom naiwnych, Rosja się
nie zmienia. Demoniczną naturę miało imperium Iwana Groźnego, Piotra I,
Mikołaja II, Stalina. Posiada ją również państwo Putina, które realizuje antypolską
politykę głównie środkami gospodarczymi. „Jak znaleźć łączność duchową – pytał
retorycznie Matuszewski – między Polską i krajem, którego średniowiecze jest
tatarskie, który nie zna odrodzenia, w którym »oświecenie« promieniuje z
Piotrowej olbrzymiej pięści, szarpiącej brody bojarskie? Jakież może być
współżycie polityczne ludów, które znały nadmiar swobód i zbytek wolności – z
krajem, gdzie od zarania dziejów, bez przerwy, bez zmiany, aż po dziś dzień
trwa ustrój nieoświeconego absolutyzmu?”. I dodawał, że dobre sąsiedztwo Polski
i Rosji jest możliwe tylko przez separację. Wszelkie zatarcie granicy dzielącej
nas od bizantyjsko-mongolskiej kultury i mentalności oznacza konflikt
cywilizacyjny, a w konsekwencji wojnę.
Po 10 kwietnia 2010 r. Donald
Tusk straszył Polaków taką perspektywą w kontekście upartego upominania się o
prawdę o Smoleńsku. Mylił się. Jeśli mamy dziś powody do niepokoju, to przez
politykę polsko-rosyjskiego „zbliżenia”, która uaktywniła obcą agenturę i
poszerzyła możliwości ingerencji w nasze życie polityczne, kulturalne,
gospodarcze. Każdy Polak, wyposażony w naturalny instynkt niepodległości,
wyczuwa to zagrożenie. Kto je bagatelizuje czy stawia na entym miejscu w
hierarchii polskich wyzwań, albo ma nieczyste intencje, albo – jak dziecko – buja
w obłokach.
Idealizm, czyli realizm
Do zabezpieczenia polskiej
niepodległości nie wystarczą hasła słowiańskiej dumy i siły, szczery wstręt do
zgnilizny moralnej Zachodu i chęć obalenia republiki Okrągłego Stołu. Potrzebny
jest realizm. Nie taki, który prowadzi do kompromisu ze złem, lecz taki, który pozwala
odróżniać Moskwę od Brukseli czy Tel Avivu i dostrzegać sowieckie korzenie
panującego w III RP systemu kłamstwa. Stanisław Piasecki zdawał sobie sprawę z miejsca
Polski na mapie. Potęgę chrześcijańskiego idealizmu traktował jako oręż w walce
z sąsiednimi materializmami: sowieckim bolszewizmem i rasizmem niemieckim.
Po Smoleńsku rozwinął się ruch
niepodległościowy, który posiada wystarczające środki intelektualne i
polityczne, by w dłuższej perspektywie zmienić Polskę. Nie chciałbym, aby
młodzi patrioci, którzy mimo to wybrali Ruch Narodowy, obudzili się za rok lub
dwa na wyspie Utopia, ze świadomością, że ich idealizm poszedł na marne.