Wprawdzie na razie społeczeństwa Europy mają pewne opory wobec inżynierii płciowej, pedofilii i kazirodztwa, ale przecież kulturalnych ludzi żadna dyskusja nie brudzi.
"Gość Niedzielny" nr 37/2016
Zwykli zjadacze papki dostarczanej przez TVN i „Gazetę Wyborczą” przypominają trochę milicjanta z „Misia” Stanisława Barei. Kto miał wątpliwą przyjemność dyskutować z nimi o aktualnych projektach cywilizacji śmierci, ten wie, że każdy swój wywód zaczynają od opisu hipotetycznego przypadku, który ma wywołać nasze współczucie. Kiedy domagają się legalizacji eutanazji, mówią: „A gdyby wasz ojciec cierpiący katusze prosił was na kolanach o akt miłosierdzia, to wy byście ojcu odmówili, tak?”. Walcząc o powszechne prawo do aborcji, perswadują: „A gdyby wasza żona padła ofiarą gwałtu i przeżywała traumę, to wy byście żonie zabiegu nie opłacili, co?”. Wreszcie gdy próbują nas przekonać o kulturotwórczych wartościach homoseksualizmu, krzyczą z troską: „A gdyby wasz synek, którego jeszcze nie macie, okazał się w przyszłości gejem,
to wy byście synka z domu wypędzili, hę?!”.
Budowniczowie nowego wspaniałego świata, którzy w całej Europie napełniają medialne koryta, mają świadomość, że aby rewolucja się powiodła, trzeba oduczyć ludzi myślenia według obiektywnych wartości i rozbudzić w nich afekty. Wystarczy, że konsument „postępowej” papki pogrąży się w świecie infantylnych wyobrażeń i silnych emocji, żeby przestał brać pod uwagę naturalne prawo moralne, nie wspominając już o objawionym. W ten sposób buduje się od dawna społeczną akceptację dla eutanazji, aborcji, homoseksualizmu czy in vitro. Ponieważ jednak celem rewolucji jest obalenie wszystkich tabu, jakie dla własnego dobra wykształciła nasza cywilizacja, co pewien czas pojawia się w przestrzeni publicznej śmiałek, który chce „rozpocząć debatę” na temat dopuszczalności kolejnych transgresji. Jeden opowiada wzruszającą historyjkę o przedszkolaku, który nienawidzi boksu i marzy o karierze baletnicy. Drugi wychwala ideę głębokiej przyjaźni dorosłych z dziećmi, po czym dodaje: „Seks? Niekoniecznie i tylko za zgodą obu stron”. Jeszcze inny ma dla nas starogermańską opowieść o braciszku i siostrzyczce, którzy zostali rozdzieleni w dzieciństwie, a gdy trafili na siebie po latach, postanowili wzmocnić więzy krwi miłością erotyczną. Wprawdzie na razie społeczeństwa Europy mają pewne opory wobec inżynierii płciowej, pedofilii i kazirodztwa, ale przecież kulturalnych ludzi żadna dyskusja nie brudzi. Prędzej czy później usłyszymy zapewne i taką lekcję tolerancji: „A gdyby pastuszek mały zakochał się w kózce, to wy byście pastuszka wsadzili do więzienia, tak? A może z tego związku zrodziłyby się śliczne centaury?”.
Dwa lata temu prof. Jan Hartman napisał w felietonie: „Jeśli udaje się powiązać harmonijnie miłość macierzyńską albo bratersko-siostrzaną z miłością erotyczną, to osiąga się nową, wyższą jakość miłości i związku”. Najśmieszniejsza w „postępowej” propagandzie jest właśnie ta wiara w arystokratyczność zła. Miłośnicy transgresji przedstawiani są jako osoby niesłychanie wrażliwe, czułe i bezinteresowne, a ich przypadłości uchodzą za znamię artystycznego geniuszu. Co innego ludzie starający się żyć, jak Pan Bóg przykazał – ci zawsze są „nudni”, „pospolici” i „nietwórczy”.
Oczywiście idea zła ze znakiem jakości nie jest wymysłem naszych czasów. Korzeniami sięga epoki oświecenia, francuskiego libertynizmu, markiza de Sade’a. W 1951 r. emigracyjny publicysta Wacław A. Zbyszewski tak podsumowywał wysiłki jej wyznawców: „W końcu XIX w. rozpowszechniony był idiotyczny pogląd, że człowiekiem wybitnym może być tylko syfilityk. (…) Teraz moda jest na pederastię. (…) Zboczenia seksualne nie dają żadnego piętna wybitności, żadnej dystynkcji intelektualnej, nie są wcale bardziej zajmujące niż przypadłości żołądkowe, soliter, rak wątroby, gruźlica czy anemia”.
Różnica między dawną a nową epoką polega na tym, że Zbyszewski mógł nazywać rzeczy po imieniu, a dziś trudno znaleźć kogokolwiek, kto odważyłby się publicznie użyć terminu „zboczenia seksualne”. W propagandowej nowomowie dominują „orientacje”, „ekspresje” i „potrzeby”, którym nie stawia się żadnych barier kulturowych. Permisywizm brutalnie walczy z chrześcijaństwem, które rozwija wolność. Hedonizm uderza w rodzinę, starając się zniszczyć miłość. Razem z wychowankami pokolenia ’68 metafizyczne zło wdarło się na polityczne salony, do europejskich instytucji, mediów i wytwórni filmowych, każąc nam wybierać między przyszywanym znakiem jakości a autentycznym znakiem zbawienia.