Czytając gazety i oglądając telewizję, można dojść do wniosku, że dziedzictwo „Solidarności” sprowadza się do idei zawartej w piosence disco polo: „Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina. Starszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna. Hej, hej, bawmy się. Hej, hej, śmiejmy się”.
Podobno tak „Solidarność” jest postrzegana w Europie i nie wolno nam tego wizerunku niszczyć. Ruch społeczny będący reakcją na kłamstwo i ograniczanie wolności przez władzę ma być upamiętniany przez powszechne bratanie się, słuchanie muzyki pop i przeprowadzanie staruszek przez jezdnię. Słowo „Solidarność”, pierwotnie odnoszące się do wspólnoty „poniżonych i bitych”, ma opisywać relacje wszystkich ze wszystkimi. Solidaryzować się z sobą mają nie tylko ci, których skrzywdzono, oszukano i pozbawiono godności. Zresztą oni są tu najmniej ważni. Po pierwsze, należy solidaryzować się z byłymi opozycjonistami, którzy w kolejnych latach sprzeniewierzyli się dawnym ideałom, a nawet z emerytowanymi przedstawicielami komunistycznej władzy. Bo „święto wolności” i „bezkrwawa rewolucja” to nasze wspólne produkty, które świetnie sprzedają się na Zachodzie.
Dla rządzącego dziś Polską polityczno-medialnego sojuszu „Solidarność” jest marką wyabstrahowaną z historycznego kontekstu. Ktokolwiek ośmieli się kwestionować autentyczność tej marki, będzie uznany za wichrzyciela. Trzeba się solidaryzować, słuchać muzyki pop i uśmiechać się od ucha do ucha. Nie wolno gwizdać, tupać i buczeć. Takie zachowanie to „żenujący spektakl”, „skandal” i „kompromitacja”. Zawłaszczeniu i reinterpretacji poddano nie tylko historyczną nazwę ruchu, ale i cały zestaw związanych z nią pojęć aksjologicznych. Dla mediów i polityków PO głosem sumienia „Solidarności” nie są spontaniczne reakcje na fałszującą rzeczywistość retorykę Donalda Tuska. Są nim upomnienia Henryki Krzywonos kierowane w stronę ludzi uwrażliwionych na manipulacje władzy.
„Obecna Solidarność poza znakiem graficznym nie ma nic wspólnego z tradycjami Sierpnia i odwagą jego przywódców w stanie wojennym” – napisali w liście otwartym m.in. Bogdan Borusewicz, Andrzej Celiński, Władysław Frasyniuk i Lech Wałęsa. Czy mają rację? A może powinni sięgnąć do historycznych opracowań, skoro nie pamiętają już z własnego doświadczenia, czym była „Solidarność”? Ruch moralnej rewolucji, pełen wewnętrznej empatii, ale i herbertowskiej pogardy wobec zdrajców, tchórzy, karierowiczów i przedstawicieli komunistycznej władzy. Oburzenie sygnatariuszy listu można wytłumaczyć tylko ich urażoną ambicją. Bo oto znaleźli się po tej drugiej, złej stronie, traktowani z nieufnością przez szeregowych związkowców. Dostali porcję gwizdów, choć liczyli na pomniki.
Czy jednak oni i inni idole TVN24 powinni się temu dziwić? Dzisiejsza „Solidarność” jest innym związkiem niż dawniej. Mniej w niej moralnych uniesień, więcej pracy u podstaw. Ale wyczulenie na kłamstwo w życiu publicznym zostało. Trzydziesta rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych powinna stać się okazją do rachunku sumienia dla tych, którzy poszli na kompromis z komunistami, a później konsekwentnie bronili ich interesów, dla tych, którzy obalali rząd Jana Olszewskiego i inwigilowali prawicową opozycję, dla tych, którzy polityczną karierę związali z SLD, wreszcie dla tych, którzy wspólnie z posłem z Biłgoraja reprezentują dziś cyniczną partię władzy i pogardy dla „najgorzej zarabiających”. Powinna, ale się nie stanie, bo ci zdrajcy prawdziwych ideałów „Solidarności” dawno nie są już zdolni do moralnej autorefleksji.
Szczerze mówiąc, podziwiam Janusza Śniadka, że tak łagodnie komentuje obelgi rzucane pod adresem dzisiejszej „Solidarności”. Mnie jako publicyście wolno więcej. Będę się modlił w intencji ustanowienia błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki patronem związku, ale też w pełni solidaryzuję się z tymi, którzy gwizdali, tupali i buczeli podczas wystąpienia Donalda Tuska. Jedno zobowiązuje do drugiego. Mam gdzieś budowanie marki „Solidarność” za cenę fałszowania jej ideałów. Słynne zdanie: „My jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO” z perspektywy public realations posiada wiele wad. Ale z moralnego punktu widzenia ma jedną, podstawową zaletę: jest boleśnie prawdziwe.