wtorek, 2 sierpnia 2011

Prawda jest gdzie indziej

Udowadnianie, że nie jest się wielbłądem, to zajęcie wyjątkowo niewdzięczne. Dlatego długo się zastanawiałem, czy odpowiadać na tekst Filipa Memchesa „Smoleńsk pogrąża Polskę" („Rz" 25.07). Czynię to wyłącznie ze względu na skalę manipulacji, przy użyciu których autor próbuje podważyć wiarygodność wielu ludzi, nie tylko moją.

"Rzeczpospolita" 2 sierpnia 2011

Fałszywe przedstawianie poglądów tych Polaków, dla których Smoleńsk jest doświadczeniem formacyjnym, to obecnie najpoważniejszy problem polskich mediów. Kreatywni publicyści od kilkunastu miesięcy uganiają się – również na tych łamach – za stworzonymi przez siebie fantomami „mętnej smoleńskiej mistyki" czy „religii obywatelskiej". A kto domaga się zbadania ewentualności zamachu, natychmiast jest stygmatyzowany jako wariat.

Memches wychodzi od mojego felietonu z „Gościa Niedzielnego", gdzie rzekomo „ciskałem gromy na »neomesjanizm bez Smoleńska«". Jego zdaniem takie określenie neomesjanizmu świadczy o tym, że „nowy polski romantyzm polityczny" to „rodzaj świeckiej religii obywatelskiej". Na jakiej podstawie tak sądzi, trudno zgadnąć. W felietonie chwaliłem jedynie młodych ludzi, którzy po 10 kwietnia 2010 roku odkryli zakorzenienie swojej wiary w realnym świecie: „Nie interesuje ich neomesjanizm bez Smoleńska, idea sprawiedliwości społecznej bez biednych i poniżonych, a chrześcijaństwo bez żywego Chrystusa, który uobecnia się nie w świecie idei, lecz pośród ludzi i ich realnych dramatów".

Jeśli neomesjanizm ma mieć jakiś sens, a nie być tylko snobistycznym hasłem, wymyślonym przez redaktorów pisma „Czterdzieści i cztery", musi odnosić się do rzeczywistości historycznej, społecznej, politycznej, pozwalając ludziom znaleźć w swoich zbiorowych losach duchowy sens. Chrześcijanie wierzą, że każdy z nas ma swoją historię, pisaną przez Boga. Trudne dzieciństwo, choroba czy bankructwo finansowe to nie doświadczenia przeklęte, lecz służące rozwojowi duchowemu, pozbywaniu się skóry „starego człowieka".

Ale oprócz indywidualnego losu każdy z nas posiada też los wspólnotowy. Doświadczenia rodziny, wspólnoty religijnej, małej ojczyzny, w końcu narodu komunikują nas z Bogiem tak samo jak prywatne. Mówiąc bliskim Memchesowi językiem Drogi Neokatechumenalnej, także przez historię Polski, w której uczestniczymy, przechodzi żywy Jezus Chrystus. Również wydarzenia narodowe mogą stać się głębokim duchowym przełomem. Czy koniecznie trzeba dezawuować tych, którzy wobec smoleńskiej tragedii śpiewają: „O Panie mój, nie omijaj mnie, proszę, chciej się zatrzymać"?

Pora szczegółowo odnieść się do manipulacji obecnych w tekście „Smoleńsk pogrąża Polskę". Dla klarowności wywodu cytaty z Memchesa podaję kursywą.

1. ... katastrofa smoleńska urasta do rangi centralnego wydarzenia w dziejach nie tylko Polski, ale i całego świata.

Nie wiem, od kogo autor usłyszał takie brednie. W tekstach publikowanych po 10 kwietnia 2010 r. pisałem wyraźnie, że katastrofa smoleńska jest centralnym wydarzeniem mojego życia. Gdybym urodził się w innych czasach, być może centralnym wydarzeniem mojego życia stałoby się inne dramatyczne doświadczenie: wojna, rzeź wołyńska, powstanie warszawskie albo Grudzień '70. Żyję jednak tu i teraz. Ani w życiu prywatnym, ani wspólnotowym nie doświadczyłem wcześniej podobnej tragedii. I nigdy niczego nie przeżyłem tak głęboko, również na poziomie duchowym.

Napisałem gdzieś, że Smoleńsk to jedno z najważniejszych wydarzeń w naszych dziejach. To kwestia faktów, a nie interpretacji: katastrofa, w której zginęli dwaj prezydenci i znaczna część politycznej elity państwa, bez wątpienia jest jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Polski. Ilu? Kilkunastu czy kilkudziesięciu? Takie licytacje nie mają najmniejszego sensu.

2. Smoleńscy romantycy przerazili się śmierci 96 pasażerów tupolewa, ale nie szkód, jakie poniosła dusza polska w rezultacie katastrofy.

Cytuję z mojego tekstu „Bal u Senatora": „Nieustannie o niej [o katastrofie] przypominając, wpisując ją w narodową historię, poszukując jej eschatologicznego wymiaru, pochylamy głowy nad tajemnicą śmierci i staramy się iść ścieżką, która przez to zbiorowe doświadczenie prowadzi nas do nowego życia".

Czy to świadectwo przerażenia śmiercią? Jest dokładnie odwrotnie: Smoleńsk uwolnił tysiące Polaków od lęku przed śmiercią. Otworzył groby dawnych bohaterów, pokazując, że polskość to wolność, nad którą nawet śmierć nie ma władzy. Że warto ryzykować śmierć, zachowując wierność wyższym wartościom: prawdzie, ojczyźnie, Bogu.

Nie bardzo też rozumiem, jakie szkody poniosła polska dusza w rezultacie katastrofy. Osobiście widzę raczej wielki triumf polskiej duszy, odrodzenie duchowe Polaków z różnych pokoleń, którzy wspólnie modlili się na Krakowskim Przedmieściu, a dziś odważnie świadczą o prawdzie w swoich lokalnych środowiskach.

3. Diabła upatrują tu, na ziemi – w kierownictwie państwa rosyjskiego. Jak pewien znany dziennikarz, który na jednym spotkaniu oznajmił wprost, że szatana dostrzegł w uścisku Tuska z Putinem.

Drugi fragment odnoszący się do Tomasza Sakiewicza to czystej wody manipulacja, bo nie podejrzewam Memchesa o całkowitą ignorancję. Z tego, co wiem, naczelny „Gazety Polskiej" użył metaforycznego określenia „chichot szatana", a to zasadnicza różnica.

Inna sprawa, że przeczucie demonicznej inspiracji w kontekście przebiegu rosyjskiego śledztwa i postawy polskiego premiera jest uzasadnione. Według nauki Kościoła szatan jest „ojcem kłamstwa", który ingeruje w ludzkie sprawy, zwodząc „całą zamieszkaną Ziemię". Czyżby Memches upatrywał go wyłącznie w piekle?

4. Dla smoleńskich romantyków śmierć fizyczna okazuje się istotą metafizycznego zła.

Nie wiem, kogo ma na myśli autor. Dla mnie istotą metafizycznego zła jest kłamstwo, oszustwo, takie jak to zawarte w tekście Memchesa. Wielokrotnie dawałem wyraz przekonaniu, że śmierć fizyczna to przejście do nowego życia. Co więcej, w tym „oswojeniu śmierci" widzę duchową siłę polskości. Funkcjonując na granicy światów, Polacy, jak żaden inny naród, potrafią kierować wzrok ku transcendencji.

Pozwolę sobie przytoczyć fragment mojego wiersza z tomu „De profundis": „gdy inni drżeli przed śmiercią/ oni dreptali na drugą stronę/ jak się idzie po chleb/ albo poranną gazetę// wchodzili wychodzili nie domykali drzwi/ po drodze gubili w sieni/ monety spinki guziki/ blaszki z orłem w koronie// nie można było ustalić/ skąd dobiegają głosy/ gdy ich poeci nawoływali się/ o wschodzie słońca".

5. Z kolei smoleński romantyzm okazuje się rezygnacją z uniwersalistycznej, chrystocentrycznej refleksji na rzecz kreowania swojskiej narodowej mitologii.

Niejeden raz pisałem, że „bez ofiary Chrystusa polska wolność byłaby próżna". W centrum katastrofy smoleńskiej znajduje się Chrystus. Nie miejsce tu, by wdawać się w szczegółowe polemiki z katechistą, którym bywa w swoim tekście Memches. Obawiam się jednak, że błędnie pojmuje on chrześcijański uniwersalizm, który przecież zawsze ma zastosowanie w konkretnej, indywidualnej i wspólnotowej historii człowieka. Mając do wyboru odświeżającą katechezę publicysty i zmurszałą katechezę prymasa Stefana Wyszyńskiego, ks. Jerzego Popiełuszki czy Jana Pawła II, stawiam na tradycję.

6. Wobec tego 10 kwietnia nie powinno się ujmować w kategoriach antycznej tragedii, jak czynią to smoleńscy romantycy. Ta bowiem prowadzi do rozpaczy, chociaż Arystoteles upatrywał w niej również działania oczyszczającego. Tyle że grecki filozof nie spotkał się jeszcze z chrześcijaństwem.

No właśnie. Wydarzenia na miarę greckich tragedii nie muszą już prowadzić do rozpaczy, ponieważ sens nadaje im chrześcijaństwo. Dostrzegając poważny, patetyczny wymiar katastrofy smoleńskiej, podkreślamy tylko jej rangę. Odwołujemy się do formy zakorzenionej w kulturze europejskiej, czytelnej także dla agnostyków. Absolutnie nie przekreśla to chrześcijańskiej interpretacji wydarzenia.

7. Bez Smoleńska neomesjanizm się obejdzie, bez zmartwychwstałego Chrystusa – nie.

Neomesjanizm, którego źródłem jest zmartwychwstanie Chrystusa i oczekiwanie na jego ponowne przyjście, bez Smoleńska będzie eskapizmem, ucieczką od własnej historii, przez którą Bóg chce mówić do człowieka.

8. Ale o jakim Chrystusie może być mowa, skoro chrześcijańscy mesjaniści zawiązują sojusze z „mesjanistami" pogańskimi, tyle że patriotycznymi?

Rozumiem, że Memchesowi przeszkadza fakt, iż wspólnie z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem kochamy ojczyznę i żyjemy problemami Polaków. Poeta z Milanówka jak nikt inny ukazuje dziś doniosłość wspólnoty polskiego losu. Oczywiście, odsłania sam szkielet polskości, ale robi to z chirurgiczną precyzją. Co stoi na przeszkodzie, by chrześcijanie otoczyli ten szkielet tkanką wiary? Czy moralny świat poezji Zbigniewa Herberta też powinniśmy odrzucić, bo nie została w nim wyrażona wprost wiara w zmartwychwstanie?

9. Rzecz jasna nie godzi się osądzać ludzi, którzy w bezmiarze cierpienia tracą wiarę w Boga czy w sens życia.

Nie znam nikogo, kto po Smoleńsku utraciłby wiarę w Boga czy w sens życia. Przeciwnie: znam wielu, którzy głębiej uwierzyli i dostrzegli sens. No, ale ja obracam się w środowiskach Solidarnych 2010, „Gazety Polskiej" i „Naszego Dziennika". Może Memches sądzi po własnych znajomych.

10. Dlatego w wymiarze refleksji historiozoficznej czy religijnej, zamiast pozostawać punktem odniesienia, powinien się stać punktem odbicia do czegoś, co stanie się dla Polaków źródłem wzrostu duchowego.

Tydzień po katastrofie smoleńskiej pisałem: „Narodowa tragedia wyrzuciła nas za burtę wygodnej egzystencji. Trafiliśmy na dno, gdzie pewnie utonęlibyśmy z rozpaczy, gdyby nie połknęła nas wielka ryba. Symbol chrześcijaństwa. Biblijne trzy dni i trzy noce jeszcze trwają. Z wnętrzności wielkiej ryby Polacy wspólnie modlą się do Pana. Wyciszyli się, nabierają pokory, niektórzy powoli dostrzegają, że nie panują nad swoim życiem. Że naszą narodową historię, podobnie jak historię każdego z nas, pisze Bóg. I że tylko pełnienie Jego woli może uczynić nas szczęśliwymi".

11. Może to oznaczać samotne chodzenie pod prąd. Zwłaszcza jeśli się stanie przed wyborem: Bóg czy „wspólnota wolnych Polaków". Patriotyzm przecież może jak najbardziej przybierać naturalistyczny, pogański charakter. Dla chrześcijan nie do przyjęcia.

Fałszywa alternatywa. We wspólnocie wolnych Polaków jest miejsce dla Boga. Rymkiewiczowska naturalistyczna polskość czeka na chrzcicieli. Tyle że ci, którzy mogliby ją chrzcić, uciekli, pochowali się w swoich małych wspólnotach i osobistych historiach. Modlą się. Bardzo pięknie, modlitwy nigdy za dużo. Jednak chrześcijańska droga prowadzi również przez Krakowskie Przedmieście, gdzie gromadzą się ludzie wykluczeni, poniżeni, potrzebujący solidarności i duchowego wsparcia. „Polska nie jest najważniejsza. Najważniejszy jest Bóg" – efektownie kończy swój wywód Filip Memches. Ja zakończę parafrazą: Polska jest najważniejsza, bo w niej żyje Bóg.