niedziela, 28 sierpnia 2011

Elementarz

To Radek. Radek ma Twittera. A to Donek. Donek gra w piłkę. Kibice gwiżdżą i buczą na Donka. O! – dziwi się Donek. Źli kibice.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 24 sierpnia 2011

A to kto? To Kuba. Kuba ma zielone trampki i tokszoł w tefałenie. Gość Kuby wetknął polską flagę w kupę. Ha, ha! – śmieje się Kuba.

A to Pan Motyl. Pan Motyl biega między ludźmi podczas procesji Bożego Ciała. Sąd obroni Pana Motyla, bo Pan Motyl jest artystą.

Tak dziś wygląda życie publiczne w Polsce. Infantylnie. Pierwszy z bohaterów dziecięcej czytanki to minister spraw zagranicznych, drugi to premier. A przecież mamy jeszcze trzeciego politycznego infanta, który piastuje potencjalnie najważniejszy urząd w państwie. Ten nie zdrabnia swojego imienia, za to strzela byki ortograficzne w dyplomatycznych dyktandach. Z pewnością przydałaby się jakaś lekcja wyrównawcza dla rządu i prezydenta. Ale kto ją przeprowadzi, skoro program polskiej szkoły został w ostatnich latach niemal doszczętnie oczyszczony z elementów humanistycznych? A pani minister edukacji narodowej pozuje dla „Super Expressu” w krótkich majteczkach.

Przybysz z zagranicy może być trochę zaskoczony, że polski premier uważa polskość za nienormalność, a minister spraw zagranicznych nazywa Powstanie Warszawskie narodową katastrofą. Ale dla nas, znających lokalne realia, nie ma w tym nic dziwnego. Polskość i powstanie to bowiem sprawy śmiertelnie poważne. Z perspektywy Twittera czy boiska piłkarskiego naprawdę trudno jest je zrozumieć i docenić. Politycznym infantom wydają się nieprzyjemne, pozbawione luzu, a nawet groźne. Jak cały świat dorosłych.

W książce „Niedojrzałość. Choroba naszych czasów” Francesco Cataluccio twierdzi, że nie ma już na świecie dorosłych. Są tylko dzieci i starcy. Miejsce osób dojrzałych zajęli „kuriozalni pełnoletni, którzy nigdy nie dojrzeli i traktują życie jak świetną rozrywkę, jak parodię dziecinnych zabaw”. Oczywiście, autor posłużył się tu efektowną hiperbolą. Gdyby faktycznie nikt nie był dojrzały, zanikłby cywilizacyjny konflikt, bo wszyscy uprawialiby clubbing, dziergali sobie tatuaże na lędźwiach i rżeli z dowcipów Wojewódzkiego. Sęk w tym, że trochę tych dorosłych zostało, przynajmniej w Polsce. I właśnie oni są narażeni na infantylne prowokacje Pana Motyla. Ale nie tylko jego. Ktokolwiek chce dziś polemizować z polską tradycją, nie robi tego otwarcie, tylko podskakuje, wytyka język i puszcza bąki. To się teraz nazywa „happening”.

W Polsce proces infantylizacji życia publicznego miał trzy etapy. Zaczął się – jak wszędzie – od mediów. W książce „Zabawić się na śmierć” Neil Postman już dawno pisał, że czyniąc z rozrywki obowiązujący format debaty, telewizja trywializuje wielkie problemy. Sprawy polityki, tożsamości narodowej czy religii, przedstawiane w poetyce „Szkła kontaktowego”, zostają sprowadzone do zabawy. Widz stopniowo traci przekonanie o ich powadze, a w konsekwencji realności. Nieprzypadkowo wyborcy PO nazywają swój formacyjny program „Szkiełkiem”. Zdrobnienia to naturalny język dzieci, które nie są zdolne do głębszej refleksji, warunkującej dojrzałość.

Jeśli przodownikiem pierwszego etapu był Kuba Wojewódzki, to na drugim najbardziej zasłużył się Janusz Palikot, który przeniósł imperatyw rozrywki z mediów do polityki. Gdy należał jeszcze do Platformy Obywatelskiej, główne media i ich socjologiczne autorytety zgodnie określały go mianem „okropnego dziecka” (enfant terrible), które wprawdzie bywa „kontrowersyjne”, ale znakomicie „odświeża” język debaty publicznej. Jego „happeningi” przez wielu były uważane za lokomotywę polityki XXI wieku. Dziś Palikota nie ma już w PO, lecz jego duch wciąż kształtuje świadomość elektoratu tej partii. Każe ludziom przedkładać efekciarstwo nad służbę publiczną i kierować się dziecięcą przekorą wobec tradycyjnego ugrupowania dorosłych, jakim jest Prawo i Sprawiedliwość.

Obecnie znajdujemy się na trzecim etapie infantylizacji Polski. Wzorce obecne w mediach i polityce zostały podjęte przez Dominika Tarasa, Pana Motyla i im podobnych. Praktycznie zastosowane na ulicach, zaczęły godzić w wolność konkretnych osób. Dlatego nadchodzące wybory będą nie tylko starciem różnych koncepcji politycznych czy gospodarczych, ale i konfrontacją dwóch sprzecznych cywilizacji.