sobota, 24 grudnia 2011

Bóg się rodzi

Tu i teraz. W Polsce okaleczonej smoleńską tragedią. W państwie bez głowy, pozbawionym sprawnej armii, utaplanym w błocie i wystawionym na przetarg. W ciemności kłamstw rozpowszechnianych przez główne media. Pośród ludzi zmęczonych szyderstwami władzy i rechotem jej błaznów rodzi się Pan wszechświata.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 21 grudnia 2011

Długo czekaliśmy, by zaprowadził porządek: ukarał zdrajców, zburzył posągi idoli, jednym gestem dłoni przywrócił Polsce godność. Ale On nie rodzi się we współczesnej kulturze. Współczesna kultura, zajęta gorączką świątecznych zakupów i telewizyjną ramówką, nawet Go nie zauważy. Przychodzi na świat w stajence, a więc w podziemiu, niejako w drugim obiegu, witany przez nielicznych. Zamiast zetrzeć na proch naszych prześladowców, staje się jednym z nas, chce dzielić z nami los, który wielokrotnie przeklinaliśmy. Ten osobisty i ten wspólnotowy.

O tym mówi napisana w końcu XVIII w., ale do dziś śpiewana w polskich kościołach kolęda Franciszka Karpińskiego „Bóg się rodzi”. Zwykle błędnie odczytujemy znaczenie słów „moc truchleje”, cedząc przez zęby pod adresem wrogów: – Bójcie się. Już On wam urządzi jesień średniowiecza! A przecież sformułowanie to dotyczy wszechmocy, z której rezygnuje Bóg, by objawić się w ludzkim ciele. Jego potęga truchleje podobnie, jak krzepnie Jego wieczny ogień i ciemnieje blask. Nieskończony dobrowolnie narzuca sobie granice, których dzisiejsi spece od eugeniki chcieliby się pozbyć. Widzicie Go? Tam, na Krakowskim Przedmieściu, pod zbitym z belek krzyżem. Wśród jakichś moherowych babć i emerytów, mozolnie przesuwających paciorki różańca, pełnych prostej wiary, że ich modlitwa już jutro, pojutrze odmieni Polskę. Przechodzi między nimi, bliźniaczo do nich podobny, opluty przez młodzież, niezidentyfikowany przez media. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo niebieskie”.

Taki jest najgłębszy sens Bożego Narodzenia. Każdego roku Zbawiciel przychodzi w liturgii Kościoła, by zdejmować jarzmo przekleństwa z naszych codziennych doświadczeń i zbiorowej historii. Choćby wszyscy urzędnicy państwowi odwrócili się od rodzin smoleńskich, On będzie mówił do ich serc na śnieżnej pustyni miasta: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”. Znajdzie drogę do najwierniejszych żołnierzy „Solidarności”, prześladowanych w stanie wojennym, a w III RP zepchniętych na margines życia, często również pod względem materialnym. „Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni”. Wreszcie umocni duchem tych, którzy – według dzisiejszych standardów – kochają ojczyznę miłością zbyt naiwną, ze łzami w oczach wspominając narodowych bohaterów i wciąż upominając się o prawdę. „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Nie zapomni o romantycznych patriotach, kombatantach, emigrantach, potomkach zesłańców, którzy za wschodnimi granicami Polski starają się przechować ojczystą kulturę.

Błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko nauczał: „Przez krzyż idzie się do zmartwychwstania. Innej drogi nie ma. I dlatego krzyże naszej Ojczyzny, krzyże nasze osobiste, krzyże naszych rodzin muszą doprowadzić do zmartwychwstania, jeżeli łączymy je z Chrystusem, który krzyż pokonał”. Ktoś powie, że Boże Narodzenie to czas spokoju i radości, więc cytowanie kazań o krzyżu jest nie na miejscu. Człowiek z natury rzeczy dąży do szczęścia już tu, na ziemi, i nie ma w tym nic złego. Oczywiście! Trzeba być masochistą lub sekciarskim deterministą, żeby nie starać się o godne życie dla własnej rodziny i nie walczyć o silną Polskę. Krzyża nie warto szukać na siłę, zawsze się jakiś znajdzie. Chodzi tylko o to, by w tych zapasach z losem dostrzec własne ograniczenia i zrobić miejsce dla Boga.

Wbrew pozorom, nie życzę ci, drogi Czytelniku, żebyś był ubogi, smucił się, by ci urągano, złorzeczono i mówiono o tobie kłamstwa. Wręcz przeciwnie. Ale tym, którzy w dzisiejszej Polsce doświadczają podobnych krzyży, z całego serca życzę, by podczas nadchodzących świąt spotkali nowonarodzone Dziecię. I napełnieni żywą wiarą zaśpiewali radośnie przy rodzinnym stole: „Bo kto zaufał Chrystusowi Panu/ I szedł na święte kraju werbowanie,/ Ten, de profundis, z ciemnego kurhanu/ Na trąbę wstanie”.