Pomysł Radka Sikorskiego, by uczynić Polskę częścią Cesarstwa Niemieckiego, został dobrze przyjęty w Berlinie, ale jeszcze lepiej w Warszawie.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 7 grudnia 2011
Oczywiście, podniosły się również głosy krytyki, formułowane przez frustratów, którzy mentalnie tkwią w XIX w. Były to jednak głosy nieliczne i słabo słyszalne. Ludzie nowocześni i otwarci na świat, a takich – chwalić Odyna – mamy dziś większość, zdecydowanie poparli koncepcję wyłożoną przez ministra spraw zagranicznych.
Wśród entuzjastów nowej strategii polskich władz znaleźli się nie tylko autorzy kroczący w awangardzie postępu, ale i tzw. niezależni publicyści. „Nie uciekniemy od faktu, że Niemcy są największym, najsilniejszym, najbogatszym, najbardziej pracowitym i kulturalnym narodem europejskim. Albo Polska włączy się w próbę stworzenia znośnych ram dla niemieckiej potęgi i przy tej okazji coś dla siebie uzyska, albo ustawi się na pozycji wiecznej ofiary, przeciwnika i na tym straci” – tłumaczył Alfa. „W dalszej perspektywie korzystny jest dla nas tylko jeden wybór, choć może nas niemało kosztować w krótkim okresie – wstąpienie do Europy 'niemieckiej' z rządem gospodarczym, wspólną polityką fiskalną, może nawet jedną armią” – precyzował Beta. „Najkrótsza droga do Zachodu wiedzie właśnie przez Niemcy, a tamtejsza organizacja, technologia i kapitał jest najwyższej klasy” – zachwycał się Gamma.
Wobec argumentu pogrobowców XIX-wiecznego patriotyzmu, że przystępując do Unii Europejskiej, umawialiśmy się przecież na Europę ojczyzn, a nie na Cesarstwo Niemieckie, Alfa, Beta i Gamma wykazali się podziwu godną cierpliwością. Zamiast rzucać w reakcjonistów kawałkami sushi, wyjaśniali im jak dzieciom, że od czasu podpisania traktatu akcesyjnego znacząco zmieniła się na kontynencie sytuacja gospodarcza. By ocalało euro, Polska po prostu musi zrezygnować z suwerenności i nic nie można na to poradzić. Tylko nasi zachodni sąsiedzi, którzy – jak trzeźwo zauważył Alfa – czytają dwa razy więcej książek niż my, mogą nauczyć nas porządku. W przeciwnym razie zostaniemy ze swoim Polnische Wirtschaft na brudnym peronie, a pociąg do powszechnego dobrobytu odjedzie bez nas.
Trzeba przyznać, że Niemcy mają z nami ciężkie życie. To ewenement na skalę światową, by państwo tak wspaniałe, zamieszkane przez naród pracowity, kulturalny i w ogóle „najwyższej klasy” graniczyło z ojczyzną ciemniaków, pijaków i złodziei. Tym bardziej należy docenić postawę Niemców, którzy już dwa razy w nowożytnej historii poświęcili swój czas i energię, by wyciągać Polskę z cywilizacyjnej zapaści. Prekursorską próbę ożywienia lokalnej gospodarki i dostosowania prawa do standardów europejskich podjęli w latach 1772–1918. Spośród realizatorów tego projektu wyróżnił się zwłaszcza kanclerz Otto von Bismarck – autor programu edukacyjnego dla polskiej ludności, obejmującego m.in. kształcenie w zakresie kulturoznawstwa i języków obcych. Właśnie temu programowi, przez pogrobowców patriotyzmu zwanemu germanizacją, nasi dziadowie zawdzięczali rozkwit przemysłu, architektury i możliwość czytania Goethego w oryginale. Druga próba ucywilizowania Polski miała miejsce w latach 1939–1945. Niektóre zbudowane wtedy autostrady i linie kolejowe do dziś imponują solidnością. Nie wypada też zapominać, że III Rzesza jako pierwsze państwo w Europie Zachodniej otworzyła dla nas swój rynek pracy, co zaowocowało masową emigracją zarobkową (tzw. wyjazdy na roboty).
Za to wszystko niewątpliwie należą się Niemcom słowa podziękowania. Aż dziw, że minister Sikorski poprzestał na prośbach o kolejną interwencję, a zapomniał o wyrazach wdzięczności za to, co już Niemcom w Polsce udało się osiągnąć. Na szczęście tę historyczną ciągłość dostrzegł Alfa, kreśląc obraz kolosalnego niemieckiego potencjału, który rozlał się na nas przy okazji dwu wojen światowych. „Unia Europejska – napisał – jest teraz trzecią próbą, tym razem pokojową, wyciągnięcia wniosków z niemieckiej dominacji we wszystkich dziedzinach”. Czy sprostamy tej próbie? Pamiętajmy, że jesteśmy urodzonymi nieudacznikami. Jeśli będziemy za bardzo interesować się przyszłością, jeszcze coś zepsujemy. Najlepiej więc zgadzajmy się na wszystko, co wymyśli kanclerz Angela Merkel. Już ona się o nas zatroszczy.