Andrzej Wajda właśnie zakończył zdjęcia do „Wałęsy”.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 4 lipca 2012
Podobno największe poruszenie na planie wywołała scena przewiezienia głównego bohatera z dzieckiem do komisariatu MO. W scenariuszu autorstwa Janusza Głowackiego czytamy: „Milicjantka rozpina mundur. Lech widzi, że ma ogromne piersi, a na szyi medalik z Matką Boską Częstochowską. Milicjantka bierze dziecko na ręce, siada i podaje mu pierś”.
Niby zwykła goła baba, niezbędna w każdym współczesnym filmie, a ileż symbolicznych kontekstów i znaczeń! Motyw paleolitycznej bogini płodności („ogromne piersi”) łączy się tu z tradycją chrześcijańskiej ikonografii. Gruba milicjantka, pierwotnie kojarząca się z pogańską Wenus z Willendorfu, z chwilą ujawnienia uczuć macierzyńskich przekształca się w Madonnę z Dzieciątkiem. Jako funkcjonariuszka na służbie staje się też metaforą państwa opiekuńczego, karmiącego. Czytelna analogia między ikoną w klapie marynarki Wałęsy a medalikiem na szyi milicjantki ujawnia dramatyczne napięcie między tym, co jawne, powierzchowne, zakorzenione w kulturze polskiej kołtunerii, a tym, co ukryte, głębokie, w pewnym sensie trudniejsze. Co musi się stać – zdaje się pytać scenarzysta – by obie te formy duchowości wzajemnie się dopełniły? Odpowiedź narzuca się sama: potrzebna jest najprostsza sytuacja egzystencjalna, odwołująca się do biologicznych uwarunkowań ludzkiego organizmu. W scenariuszu wyznacza tę sytuację szloch głodnego Wałęsiątka.
Nawet z największych arcydzieł filmowych w pamięci widzów zostaje zwykle jedna, kluczowa scena. Jestem przekonany, że z „Wałęsy” zapamiętamy właśnie milicyjną madonnę. Wymyślając ten sugestywny obraz, scenarzysta Głowacki nie tylko okazał się mistrzem intertekstualnych odniesień. Stworzył też nową ikonę polskości, która doskonale odpowiada duchowi czasu. Uczy młodych, że nic w PRL-u nie było tak jednoznaczne, jak im wmawiają nienawistnicy. A nam przypomina, że przecież wielu komunistów po kryjomu chrzciło dzieci, czytało paryską „Kulturę” (jak Aleksander Kwaśniewski) i dzieliło się z sąsiadami świąteczną szynką. Ludzie szlachetni byli po jednej i po drugiej stronie barykady, którą ustawił między nami bezosobowy system.
Nabijam się z Głowackiego nie tylko dlatego, że wykoncypowana przez niego scena jest zakłamana. Wisława Szymborska też opiewała aksjologiczny chaos, ale miała elementarne wyczucie formy. A wizja milicyjnej madonny jest równie tandetna jak współczesny „teatr interwencyjny” czy „instalacje” antyklerykałów, z tajemniczych względów zwanych „artystami”. Na początku nie wierzyłem, że Wajda zamówił scenariusz u takiego praktyka kiczu, jakim jest autor „Good night, Dżerzi”. Widocznie jednak polityczne zacietrzewienie wzięło w nim górę nad resztkami poczucia dobrego smaku. W sumie nie ma się czemu dziwić, bo kultura III RP jest już tak zcelebrytyzowana, że żaden jej odbiorca nie zwróci uwagi na jakość i wiarygodność scenariusza. Jeśli w filmie Dorota Wellman wciela się w postać Henryki Krzywonos, to znaczy, że Wajda został patentowanym postmodernistą. Równie dobrze Krzywonos mogłaby zagrać Wellman. Obie są celebrytkami i mają podobne zasługi dla Solidarności.
Na wszelki wypadek zaraz po ukończeniu zdjęć Wajda sprytnie zasugerował, że jego film zostanie lepiej przyjęty za granicą niż w Polsce. Oczywiście zrobił to po to, by film został lepiej przyjęty nad Wisłą, bo za granicą i tak zainteresują się nim wyłącznie zaprzyjaźnieni Rosjanie i może kilku politycznie poprawnych Amerykanów. Zwracanie uwagi na to, co mówią o nas obcy, to trwała cecha niewolniczej mentalności, wykształcona jeszcze w epoce zaborów. Po takiej autoreklamie polskie kina będą pełne lemingów.
Głowacki idealnie wpisuje się w tę konwencję. Prawie udało mu się zrobić karierę w Nowym Jorku („prawie” robi różnicę), a w III RP funkcjonuje jako celebryta i – najważniejsze! – jest osobnikiem politycznie uświadomionym. A to zasugeruje, że do zamieszek przed meczem Polski z Rosją doprowadziła „nienawiść pielęgnowana choćby pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu”. A to stwierdzi, że „ojciec Rydzyk i Smoleńsk są materiałami na pewno na jakieś tragikomedie”.
Cóż, wielki film o Smoleńsku z pewnością powstanie – już w nowej, normalnej Polsce. Dzięki Bogu, nie Głowacki będzie pisał do niego scenariusz.