Czytając najnowszą książkę Jarosława Marka Rymkiewicza, biedny chrześcijanin musi zmierzyć się z tradycją polskiego szaleństwa, które bywało odpowiedzią na doświadczenie narodowej klęski.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 5 czerwca 2013
Zapożyczony od Jana Matejki tytuł „Reytan. Upadek Polski” odsyła do wydarzeń z 21 kwietnia 1773 r., gdy poseł ziemi nowogródzkiej rzucił się na próg izby sejmowej i rozdarłszy koszulę na piersi, zaklinał uczestników sesji na rany Chrystusa, by nie zatwierdzali rozbioru Polski. Bohaterem książki jest jednak tyleż człowiek niezłomny, przepełniony obywatelską troską i wiarą w Boga, co wariat wieziony furmanką do rodzinnej Hruszówki, związany i nakryty słomą, zamknięty przez rodzinę w murowance z zakratowanym oknem, całkiem nagi, połykający rozbite szkło lub wypruwający sobie wnętrzności. Miotany tajemnymi siłami samobójca, któremu odmówiono miejsca w poświęconej ziemi.
Stając twarzą w twarz z Reytanem, jesteśmy zmuszeni spojrzeć w przekrwione oczy Konrada z Wielkiej Improwizacji, Jana Lechonia tuż przed jego skokiem z wysokiego piętra nowojorskiego hotelu czy Ryszarda Siwca płonącego na Stadionie Dziesięciolecia. Choć Rymkiewicz nie podejmuje tych wątków, analogie narzucają się same. Czy pod wpływem Hiobowych doświadczeń zaciera się granica między żarliwą wiarą a opętaniem? Czy samobójcza śmierć jest skutkiem wyostrzonej wrażliwości na los ojczyzny, czy egoistyczną ucieczką z krzyża?
Rymkiewicz tradycyjnie próbuje zrobić coś z Nietzschego. Nie byłby sobą, gdyby zrezygnował z łączenia polskiego liberum veto z duchem wiecznego przeczenia i wolą mocy. Na szczęście te ekstrawagancje mieszczą się w jednym rozdziale. W pozostałych poeta świetnie ukazuje anatomię zdrady, która jest z siebie dumna, i – za Adamem Mickiewiczem – obnaża nikczemność „ludzi rozsądnych”. Negatywnymi bohaterami jego książki są tchórzliwy król Stanisław August Poniatowski i cyniczny marszałek Adam Poniński. Od czasu wydania pamfletu Karola Zbyszewskiego „Niemcewicz od przodu i tyłu” (1939 r.) obaj ci zdrajcy ojczyzny nie byli tak mocno chłostani. Jeśli jednak Zbyszewski zadowalał się radosną kpiną, to Rymkiewicz sięga w głąb żywiołów rządzących się ponadludzką logiką. Mądrze pisze o losie konstytuującym wspólnotę wolnych Polaków, języku, pamięci narodowej i czarnej rzece, przepływającej pod fundamentami życia.
Nie mamy pewności, co się dzieje z duszą Reytana (Rymkiewicz nie wierzy w żadne życie wieczne), ale w wymiarze politycznym mit nowogródzkiego posła pełni funkcję ocalającą. Miał rację Lechoń, kiedy dostrzegał odradzanie się Reytanowskiego ducha w kolejnych wskrzesicielach narodu – od powstańców listopadowych po Józefa Piłsudskiego. I gdy przywoływał go w kontekście dramatycznych realiów 1944 r.: „Dziś, kiedy na świat cały grzmią moskiewskie spiże,/ Gdy niejedno poselstwo stopy w Moskwie liże,/ A oklask dla przemocy brzmi na wszystkie strony –/ Ten Rejtan znów podnosi nie łeb podgolony,/ Lecz głowę wychynioną z dantejskiego piekła,/ Z której, zda się, krew cała narodu wyciekła”.