Uświęcona krwią kraina niewinności stała się polskim sztandarem.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 10 lipca 2013
Biało kwitnące sady, cumulusy wolno płynące nad równiną, letnie sukienki kobiet, dziecięce podkolanówki. Przed dworem, kościołem, w powozie, na brzegu rzeki. Międzywojenny Wołyń z jego dziewiczą przyrodą i przyjaznym, zwłaszcza latem, klimatem był dla Polaków rajem. Odrodzone państwo polskie nagradzało urodzajną ziemią swoich bohaterów: legionistów, uczestników wojny polsko-bolszewickiej. Razem z mężczyznami w oficerkach przybywały ich młode żony i dzieci. Początki bywały bardzo trudne, ale w latach 30. wojskowe rodziny współtworzyły już polski żywioł z zakorzenionymi na Wołyniu ziemianami i chłopami. W licznych koloniach tętniło życie, młodzież z głębi kraju spędzała tam wakacje, relacje z ukraińskimi sąsiadami układały się lepiej niż poprawnie. Stopniowo odżywał zduszony w epoce zaborów mit zaścianka z „Pana Tadeusza”. W Równem powstała grupa poetycka „Wołyń”. Idylliczne krajobrazy inspirowały Józefa Czechowicza, Józefa Łobodowskiego, Wacława Iwaniuka.
Rzeź wołyńska jest wstrząsająca nie tylko ze względu na makabryczne metody zbrodni. Także dlatego, że wydarzyła się w płodnej kulturowo krainie niewinności. Wprawdzie w 1943 r. polski żywioł był już niekompletny, bo wcześniej Sowieci wywieźli na Sybir większość naszych wojskowych, ale wskrzeszony przed wojną arkadyjski mit prowincji tlił się jeszcze w zbiorowej świadomości. I nagle, niemal z dnia na dzień, Polacy zstąpili z raju do piekła. Czysta biel została wyparta przez krzepliwą czerwień. Krew spływająca po ścianach mieszkań, łóżkach, stołach, znacząca siekiery, piły, noże, sącząca się spod świeżej ziemi, którą przysypano doły śmierci. Wydaje się, że jako spadkobiercy pomordowanych na Wołyniu możemy tylko powtarzać za Janem Lechoniem: „Jak Dante za Wergilim schodźmy do podziemi/ Słuchać jęków w ciemnościach, gdzie się rozum traci,/ Śród murów obryzganych przez krew naszych braci,/ Przez które zda się jeszcze wołają do siebie,/ Idźmy szukać tych kości, których nikt nie grzebie”.
Opłakiwanie ofiar kaźni jest
ważne, nawet konieczne, jednak celebrując mit katastroficzny, nie możemy
zapomnieć o tym pierwotnym – arkadyjskim. Dopiero oba te mity ukazują pełną prawdę
o Wołyniu i wyrażają tajemnicę polskości. Bez bieli, symbolizującej ufność
wobec Boga, czystość intencji, pragnienie duchowego ładu, utoniemy w morzu
własnej krwi i oszalejemy z poczucia dziejowej krzywdy. Ukraińcy z OUN i UPA
nie chcieli wygnać naszych rodaków z domów. Postanowili, że zabiją ich
wszystkich i spalą każdą opustoszałą wieś, żeby Polacy już nigdy nie wrócili do
swojego raju. Jednak wołyńskie sady wciąż kwitną na biało, a krew naszych
męczenników czerwieni się w głębi dziejów. Wołyń, wbrew intencjom naszych katów,
stał się polskim sztandarem. Dlatego na wieki pozostanie nasz – jako miejsce, w
którym odnaleźliśmy krzyż Chrystusa, swoje drzewo zbawienia.