Obrońmy polską poezję przed barbarzyńcami!
Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 43/2013
Czy Polacy mogą istnieć jako naród bez „Pana Tadeusza”? Obecna władza, która konsekwentnie usuwa ze szkół arcydzieła polskiej literatury, nie zaprząta sobie tym problemem głowy. Uważa, że uczniowie gimnazjum przeżyją bez obowiązkowego kontaktu z romantyczną poezją. I w pewnym sensie ma rację. Młodzi ludzie nadal będą oddychać, konsumować, siedzieć w internecie, słuchać krzykliwej muzyki, esemesować, chodzić na lekcje języka angielskiego, matematyki i podstaw marketingu. W przyszłości niektórzy z nich być może zrobią karierę w międzynarodowych korporacjach. Tyle że nie będą już Polakami.
W czwartek 17 października pod pomnikiem Adama Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie odbył się „Wiec w obronie poezji przed barbarzyńcami”. Zorganizowało go założone przez Jana Pietrzaka Towarzystwo Patriotyczne. Utwory klasyczne recytowali aktorzy, m.in. Anna Chodakowska, Halina Łabonarska, Jerzy Zelnik; własne wiersze czytali współcześni poeci, m.in. Leszek Długosz i Przemysław Dakowicz. I ja tam byłem, swoją cegiełkę dołożyłem. Dlaczego obrona romantycznego kodu jest dla nas tak ważna? Czemu zamiast starać się dołączyć do medialnych celebrytów zaangażowaliśmy się w sprawę – sądząc po „logice przemian cywilizacyjnych” – przegraną?
Polski romantyzm określił wspólnotę narodową jako wspólnotę losu, a w jej centrum postawił poezję. Po klęsce pod Maciejowicami, rzezi Pragi i traktacie zatwierdzającym III rozbiór Polski, po kilku falach wywózek na Sybir i emigracji poezja stała się żywiołem zastępującym realną politykę. Dla kilku pokoleń Polaków „Pan Tadeusz” stanowił prawdziwą ojczyznę. „Nie ulega wątpliwości – pisał w 1955 r. emigracyjny publicysta Juliusz Mieroszewski – że jeżeli trwamy do dziś dnia jako naród, wbrew faktom geopolityki, które sprzysięgły się przeciwko nam – to istniejemy przede wszystkim dzięki arcydziełom naszej literatury”.
Ale poezja romantyczna nie była jedynie depozytem przedrozbiorowych wartości i obyczajów, który umożliwił Polakom przetrwanie. Ucząc empatii dla prześladowanych oraz próbując odczytać sens zbiorowego cierpienia i istotę narodowego posłannictwa, zbudowała duchową więź, która na wieki połączyła „braci Polaków”. Jeśli w XIX w. staliśmy się nowoczesną wspólnotą narodową, to nie dzięki rewolucji, prawodawstwu czy Kościołowi, lecz poprzez poezję. Dlatego autentyczna polska polityka zawsze będzie przeciwieństwem czystego materializmu, a dojrzała polska poezja oprócz czułości i piękna zachowa również wymiar polityczny.
„Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie” – pisał Adam Mickiewicz w III części „Dziadów”. Znane nam sceny podróży zesłańców kibitkami w głąb Rosji wieszcz uznawał jedynie za wstęp do opisów więzień i „katorżnej roboty”. Swoim poematem miał zamiar objąć „całą historię prześladowań i męczeństwa naszej Ojczyzny”. Bóg nie pozwolił mu zrealizować projektu, ale tylko dlatego, że postawił na polifonię. Arcydzielny, apokaliptyczny obraz Sybiru dał Juliusz Słowacki w „Anhellim”. A kultura II RP przekształciła tę wizję w mit czytelny dla każdego – od profesora po rzemieślnika.
Słowacki przepowiedział nam „słowiańskiego papieża”. Niestety, pozostałe proroctwa wieszczów – również trafne – okazały się mniej pomyślne. W XX w. romantyczne arcydzieła służyły jako pochodnie rozświetlające mrok aktualnych wydarzeń. Skrajnie bolesnych doświadczeń było tyle, że zanim jedno przeszło do historii, już pojawiało się kolejne. Niemiecko-sowiecka inwazja, wojenna fala zsyłek, Katyń, Wołyń, spalona Warszawa, zdrada aliantów, następna emigracja, eksterminacja żołnierzy wyklętych, sowiecka okupacja... Bez chrześcijańskiej poezji ciężar naszych dziejów byłby nie do udźwignięcia.
Wierności wspólnocie polskiego losu dochowali twórcy pokolenia wojennego z Tadeuszem Gajcym na czele, Zbigniew Herbert w kraju, a także poeci emigracyjni: Jan Lechoń, Beata Obertyńska, Józef Łobodowski... „To jest ta miłość,/ Miłość raniona/ Co przeliczyła/ Całe bogactwo/ Odbudowane/ Rana po ranie:/ Wierność sumieniu,/ Sens ponad klęską,/ Tego nie wezmą,/ To było nasze/ Jest i zostanie” – pisał w 1968 r. Kazimierz Wierzyński, wielki narodowy poeta, którego wyrzekła się III RP. Czy jest sens kontynuować dzieło „ranionej miłości”, skoro świat już dawno uznał, że poezja się skończyła?
Świat ogłosił również śmierć Boga. Czy to oznacza, że Boga nie ma? Zadekretować można wszystko, także „zmierzch paradygmatu romantycznego”. Ale jak uciec od losu? Polskiego losu, który wciąż prowadzi nas przez wnętrze ognistego pieca. To, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku, nie pozwala wyrzec się romantycznego kodu, w którym zapisane jest doświadczenie wspólnotowej zagłady, duchowego trwania i ciągłego odradzania się w wolności. Narody, które zbudowały materialistyczną potęgę, mogą sobie pozwolić na rezygnację z wielkiej poezji. Polacy, żeby nadal istnieć, muszą świadczyć o swoim zbiorowym losie, dając świadectwo zwycięstwa miłości nad śmiercią.
Poezja cierpliwa jest, łaskawa jest. Poezja nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Poezja jest miłością.