wtorek, 15 czerwca 2010

Hej, kto Polak, na wybory!


Cóż to? jaki ptak powstał i roztacza pióra,
Zasłania wszystkich, okiem mię wyzywa;
Skrzydła ma czarne jak burzliwa chmura,
A szerokie i długie na kształt tęczy łuku.
I niebo całe zakrywa –
Adam Mickiewicz

Rosja czeka. Tak jak czekała w 1944 roku na przeciwległym brzegu Wisły. Czeka na to, co w jej mniemaniu musi nastąpić: porażkę Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich i uzyskanie pełnej kontroli nad państwem przez Platformę Obywatelską. Wtedy będzie mogła wejść na gruzy polskiego romantyzmu, polityki historycznej, świadomości niepodległościowej. I zrobić z nami porządek.

Nie piszę tego jako publicysta polityczny. Piszę to jako poeta, którym od wielu dni targają prorocze sny. Zaczęły się miesiąc przed katastrofą smoleńską i trwają do dzisiaj. W tych snach dwugłowy orzeł (złowieszczy jak czarny kruk z trzeciej części „Dziadów”) krąży nad naszym krajem, ale nie może wylądować, dopóki silną pozycję polityczną zachowuje Jarosław Kaczyński.

W 2007 roku Jarosław Marek Rymkiewicz pisał: „Wszystko, co robi Jarosław Kaczyński, jest dobre dla Polski. Podkreślam – wszystko. To zdanie obejmuje także jego błędy, jego pomyłki, jego niepowodzenia, jego nieudane przedsięwzięcia”. Wtedy wizja poety z Milanówka wydawała mi się przesadą. Dziś wiem już, że była realistyczna i nie miała nic wspólnego z kultem jednostki. Z jakichś względów bowiem Jarosław Kaczyński i jego poległy w Smoleńsku brat zostali przez Boga wyznaczeni do odegrania kluczowej roli w historii Polski. Nie zawdzięczają tego swoim talentom ani osiągnięciom, politycznej skuteczności ani szczególnemu patriotyzmowi. Po prostu – zostali wybrani, bo tak spodobało się Panu.

Od ponad dwóch miesięcy jesteśmy uczestnikami wielkiego, eschatologicznego spektaklu, którego pierwszą odsłoną była katastrofa smoleńska, drugą – dotkliwa egzystencjalnie, ale i oczyszczająca duchowo (co wyjdzie na jaw za jakiś czas) powódź. Teraz przed nami kolejne wyzwanie. Nie wiem, jaką rolę w tym eschatologicznym teatrze ma do odegrania Jarosław Kaczyński i podejrzewam, że on sam też tego nie wie. Co więcej, nie mam pojęcia, czy sprosta zadaniu. Zawierzam swojej wizji ze snów: dwugłowy orzeł nie może wylądować na polskiej ziemi, dopóki on jest w pobliżu.

Dla tych, którzy nie wierzą w sny, mam tylko jeden – za to rozstrzygający – argument polityczny: Jarosław Kaczyński to jedyny kandydat na prezydenta, który jest w stanie wygrać z popieranym przez Moskwę Bronisławem Komorowskim i zabezpieczyć polskie interesy w nieuniknionym konflikcie z Rosją. Dlatego trzeba odłożyć na bok swoje osobiste urazy i wątpliwości. Zbliżające się wybory prezydenckie to nie konkurs na najbardziej konsekwentnego prawicowca czy najgłębiej wierzącego chrześcijanina. Nie chodzi w nich o udowadnianie swojej wyższości nad zwolennikami alternatywnych koncepcji. To wezwanie do dokonania wyboru między Polską wolną a zniewoloną, silną a słabą, zdolną do wpływania na Europę a wewnętrznie rozbitą i skazaną na marginalizację.

Mieszkańcy „prawicowego gołębnika”, którzy kręcili dziobami po moim poprzednim tekście, pewnie się obrażą. Taką już mają naturę: siedzą na grzędzie i gruchają, że się ich wyśmiewa zamiast zabiegać o ich cenne głosy w drugiej turze. Zachowują się jak panny na wydaniu, które trzeba przekonywać komplementami, kwiatami i czekoladkami. A głosujcie sobie, na kogo chcecie! Dość akceptowania rozczulania się nad sobą, dość prowadzenia za rękę. Mnie wasze głosy do niczego nie są potrzebne. Potrzebne są wyłącznie Polsce i to wy musicie zdecydować, czy bierzecie za nią odpowiedzialność, czy nie. I pamiętajcie, że nawet jeśli w końcu przejrzycie na oczy, nikt nie będzie wam za to dziękował. Za głos na wolną Polskę się nie dziękuje, bo to nie żadna łaska. To nasz wspólny psi obowiązek.