Czy czciciele poety będą recytować jego pamflet na byłych kolegów z emigracji: „I rzygają do Tamizy,/ I rzygają do Sekwany,/ I rzygają do Hudsonu”?
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 19 grudnia 2012
Rok pamięci o powstaniu styczniowym rokiem Juliana Tuwima! A także Witolda Lutosławskiego i Jana Czochralskiego, którzy załapali się w pakiecie. Zamiast wspólnie uczcić powstańców, którzy 150 lat temu stanęli do heroicznej walki o polską niepodległość, parlament III RP postanowił urządzić biurokratyczny hyde park. Patronów na najbliższe dwanaście miesięcy osobno wskazał Sejm, osobno Senat. Do kompletu brakuje jedynie werdyktu Straży Marszałkowskiej.
Rocznica zrywu z 1863 r. jest tak okrągła, że nie da się jej przemilczeć. Są jednak sposoby i sposobiki, by pomniejszyć rangę jubileuszu. Szczególnie biegła w tym pomniejszaniu okazała się przewodnicząca sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, posłanka PO Iwona Śledzińska-Katarasińska. Jej słowa, zamykające dyskusję podczas jednego z posiedzeń, brzmią jak marksistowski wyrok historii: „Powstanie styczniowe dla naszej komisji skończyło się – nie 150 lat temu, tylko w ogóle”.
Skąd ta niechęć do powstańczej tradycji? Po pierwsze, nasi romantyczni przodkowie w czamarach i konfederatkach nijak nie pasują do prowadzonej przez PO „narracji modernizacyjnej”. To klasyczni wolni Polacy, uzbrojeni w sztandary z Matką Bożą i kosy na kiju, wyżej stawiający wolność ojczyzny niż perspektywę ułożenia sobie życia w Priwislinskim Kraju. Po drugie, ich stosunek do Moskwy mógłby nieco skomplikować obowiązującą dziś ideę polsko-rosyjskiego pojednania. Perswazja zastosowana przez Władysława Ludwika Anczyca w „Pieśni strzelców” różni się przecież znacznie od dyplomatycznych umizgów Radka Sikorskiego: „Do Azyi precz potomku Dżyngis-chana./ Tam żywioł twój, tam ziemia carskich gal./ Nie dla cię, nie, krwią polską ziemia zlana,/ Hej baczność! cel i w serce lub w łeb pal!”. Po trzecie wreszcie, manifestacje warszawskie, które poprzedziły wybuch powstania styczniowego, niepokojąco kojarzą się z tymi dzisiejszymi, posmoleńskimi. Oto świadectwo z epoki autorstwa Juliana Wieniawskiego, pseudonim „Jordan”: „Tłum potężniał coraz więcej, wrzawa rosła, a wśród niej odzywały się tu i owdzie pieśni pobożne i patriotyczne, nadające dziwny jakiś nastrój religijno-mistyczny całemu ruchowi”.
Osobiście w roku 2013 będę czcił pamięć powstańców styczniowych. Już ostrzę sobie kosę, przepraszam: pióro, żeby z ich pięknej tradycji wydobyć to, co aktualne dla nas. Niemniej żal mi trochę tych Polaków, którzy – zgodnie ze wskazaniem Sejmu – zapragną złożyć hołd poecie Tuwimowi. Jak dotąd, nie dowiedzieli się oni bowiem od Komisji Kultury i Środków Przekazu, co dokładnie mają czcić. Czy chodzi o komunistyczne wiece w Nowym Jorku, podczas których autor „Kwiatów polskich” pod okiem sowieckich agentów po raz pierwszy wyznawał swoją miłość do komunizmu? A może o jego powrót do kraju i wystąpienie na kongresie zjednoczeniowym PPR i PPS w 1948 r., gdy – jak lalka na baterie – co chwila wyrzucał w górę zaciśniętą pięść? Czy czciciele Tuwima mają obowiązek recytować jego wiersze napisane w słonecznej willi w Aninie? Choćby pamflet na niedawnych kolegów z emigracji: „I rzygają do Tamizy,/ I rzygają do Sekwany,/ I rzygają do Hudsonu”? Albo epitafium dla Jerzego Borejszy, na którego pogrzebie sztandar partii okazał się „piękniejszy niż wszystkie czerwone róże”? Czy też subtelny liryk miłosny, skierowany do kochanki o potężnych gabarytach, bo do Narodu Radzieckiego: „Wieki dadzą ci rangę bajeczną:/ Epos – jakąś wszechludzką Bylinę,/ Z Rewolucją, krasawicą wieczną,/ Z wiecznie żywym herosem Stalinem”?
Że co? Że to tylko etap w biografii poety? Owszem. Tuwim jest również autorem wielu świetnych wierszy, zwłaszcza dla dzieci. Sęk w tym, że jego zaangażowanie w komunizm posłużyło ówczesnej propagandzie do pomniejszenia heroicznej postawy i dorobku dwóch innych skamandrytów: Kazimierza Wierzyńskiego i Jana Lechonia, którzy pozostali na emigracji. Dziś ten sam Tuwim używany jest do zneutralizowania rocznicy powstania styczniowego. W związku z tym zwracam się z apelem do planistów państwowych jubileuszy: dalibyście spokój nieboszczykowi. Wystarczająco zeszmacił się za życia.