sobota, 9 lutego 2013

Komsomolcy śmiechu

Bezmyślny rechot to kwintesencja postmodernistycznej neobolszewii.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 6 lutego 2013

Od kilku lat podczas występów kabaretowych w Polsce rozbrzmiewa jeden wielki rechot z prywatnych i zbiorowych tragedii, z niepełnosprawnych fizycznie i umysłowo, z seplenienia, jąkania, ślepoty, alkoholizmu, impotencji. Im więcej przy tym prostackich odzywek i obscenicznych gestów, tym lepiej. Niekwestionowanym mistrzem gatunku jest wrocławski kabaret Neo-Nówka, szydzący zarówno z ludzi chorych, jak i z religii, „moherów” czy polityków Prawa i Sprawiedliwości. Radosny nihilizm, który na początku III RP kojarzył się głównie z tygodnikiem „NIE”, razem z sygnałem telewizyjnym zbłądził pod strzechy.

Wyznawcy tej estetyki nie oszczędzili nawet największego dramatu w historii powojennej Polski. Niedługo po 10 kwietnia 2010 r. – jak to określił prof. Andrzej Nowak – tragedia stała się komedią. Ktoś nagrał piosenkę „Po trupach do celu”. Ktoś inny rechotał z reklamy piwa Zimny Lech i drwił z ludzi modlących się pod Krzyżem Pamięci. Jeszcze ktoś inny mówił o „smoleńskiej grypie”. Smoleńsk przedstawiano jako partyjną grę, spiralę pomyłek, idiotyzm, absurd. Jako spektakl, w którym wszystkie postaci, włącznie z załogą i pasażerami tupolewa, są groteskowe.

Bezmyślny rechot to kwintesencja postmodernistycznej neobolszewii. Już przed II wojną światową Mikołaj Bierdiajew twierdził, że komunizm przedrzeźnia Kościół Chrystusowy i stwarza społeczność bezwzględnie i we wszystkich dziedzinach poddaną antychrystowi. A Marian Zdziechowski nazywał bolszewizm „antyreligią spychającą ludzi z wyżyn człowieczeństwa w otchłań znikczemnienia”. Dokładnie taką samą funkcję pełni w dzisiejszym świecie religia śmiechu. W III RP jej patriarchą jest Jerzy Urban, jej biskupami są Janusz Palikot i Kuba Wojewódzki, jej kapłanami – setki lewackich „intelektualistów” i celebrytów, jej nabożeństwami – kolejne wydania „Szkła kontaktowego”. Ale ten radosny nihilizm nie ogranicza się do Polski. Ma swoją międzynarodówkę, której celem – wzorem bolszewizmu – jest całkowite wytrzebienie głosu Boga z duszy człowieka, powstrzymanie naszego naturalnego „pędu ku górze”, zniszczenie potrzeby prawdy, metafizyki, piękna i bezinteresowności. Aktualnie Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji rozpatruje wniosek o rejestrację w III RP nowego związku wyznaniowego – Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Ostateczna decyzja ma zapaść do połowy marca. Jeśli bolszewizm papugował religijną strukturę w utajeniu, to radosny nihilizm czyni to otwarcie, prawem szyderstwa.

Humor bywa doskonałym narzędziem wolności. Jeśli nie ucieka od rzeczywistości, jest w stanie przezwyciężyć tragiczny los, górować nad nim, dając człowiekowi oparcie. Skazany przez Sowietów na karę śmierci za nielewomyślną sztukę o Leninie Wacław Grubiński potrafił uczynić z ironii ocalający pancerz, czego świadectwem jest wspaniały tom zsyłkowych wspomnień „Między młotem a sierpem”. Humor nie kłóci się też z prawdą objawioną, co w swoich błyskotliwych apologiach chrześcijaństwa udowodnił Gilbert Keith Chesterton. Wyznawcy Latającego Potwora Spaghetti nie znają jednak tych odmian humoru. Są niewolnikami dogmatycznego rechotu, szamanami dowcipu wierzącymi w swoją wszechmoc. Jak ulał pasuje do nich diagnoza Tymona Terleckiego: „To są muzułmanie świata duchowego, islam wojujący przeciw wszystkiemu, co islamem nie jest. La illah el Allah, Mohammed rasul Allah – dowcip jest absolutem, a ja jestem dowcipny. (...) Nie lubią czytać (innych), nie lubią słuchać (innych). Nigdy z reguły niczego nie cenią. Jeśli w ogóle – contre coeur – uznają potrzebę istnienia świata i ludzi, to tylko jako rezonatora odbrzmiewającego ich twórczej inwencji. Poza tym świat mógłby nie istnieć”.

Napisany w 1946 r. tekst Terleckiego „Napaść na ludzi dowcipnych” można dziś uznać za profetyczny. W londyńskich „Wiadomościach”, gdzie został opublikowany, z autorem próbował polemizować Marian Hemar. Niepotrzebnie, bo akurat jego humor był manifestacją wolności. Znakomity satyryk, jak nikt inny, umiał dawać polskim emigrantom pocieszenie. A kiedy pisał o Katyniu czy gruzach Warszawy, nie bał się patosu. Wiedział, że są wydarzenia, na które można odpowiedzieć wyłącznie podniosłą pieśnią lub milczeniem. Dla tych komsomolców śmiechu, którzy czytają cokolwiek prócz własnych blogów, Hemar z pewnością jest wrogiem klasowym. Jak my wszyscy.