Po drobiazgowym śledztwie dziennikarskim w sprawie katastrofy smoleńskiej reporterom National Geographic udało się ustalić ponad wszelką wątpliwość, że „jak walnęło, to się urwało”.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 30 stycznia 2013
Z fabularyzowanego dokumentu, który swoją „światową premierę” miał w ostatnią niedzielę, dowiedzieliśmy się ponadto, iż brzoza była pancerna, w kokpicie odbywał się zjazd nieproszonych gości, a pierwszy pilot zdecydował się lądować z obawy przed utratą pracy. W roli niezbitych dowodów wystąpili aktorzy. Jako scenariusz posłużył raport MAK przełożony na język teatru przez tzw. komisję Millera. W narratora wcielił się publicysta „Gazety Wyborczej”. Jednym zdaniem, zachodni profesjonalizm w podręcznikowym wydaniu! Światli licealiści nie muszą już zarzucać swoim wrogom klasowym wiary w „teorie spiskowe”. Dostali do dyspozycji argument z najwyższej półki: – Albo wierzysz Macierewiczowi, albo National Geographic!
Ktoś powie, że cykl „Katastrofa w przestworzach” nie jest miarodajny. I będzie żałował, że dokumentu o smoleńskiej tragedii nie wyprodukowała stacja BBC, bo tam obowiązują „najwyższe standardy”, a poziom obiektywizmu zapiera dech w piersiach. Cóż, mam zupełnie inne zdanie. Jestem pewny, że każda duża telewizja zachodnia, która podjęłaby temat, wypuściłaby na rynek film bliźniaczo podobny do produkcji National Geographic. Z bólu i bezradności płyną gorzkie słowa: „To wina rządu, że świat wierzy w wersję Rosjan”. Faktycznie, rząd Tuska zrobił wszystko, by utrwalić rosyjski scenariusz. Jednak prawda jest bardziej brutalna: świat wierzy w wersję Rosjan, ponieważ chce w nią wierzyć. W równym stopniu dotyczy to zachodnich mediów i polityków.
Naiwna jest polska wiara, że dyplomacja demokratycznych potęg respektuje jakiś moralny porządek. Pełne dobrej woli, ale w gruncie rzeczy śmieszne było niedawne zbieranie podpisów pod petycją do administracji Baracka Obamy. – Jeśli się zmobilizujemy, będą musieli na to pismo odpowiedzieć! Efekt? Odpowiedzieli. Wklejając linki do raportu MAK i komisji Millera. Czy mogło być inaczej? Od kwietnia 2010 r. niektórzy z nas starają się rozbudzić powszechną nadzieję: – Amerykanie wiedzą, co naprawdę zdarzyło się w Smoleńsku. I jutro albo pojutrze ujawnią prawdę, a świat wymierzy sprawiedliwość. W jednym zgoda: oczywiście, że Amerykanie wiedzą. Ale nie powiedzą. Milczeć będą też Anglicy i Francuzi. Tradycja zobowiązuje.
Mam wrażenie, że wielu Polaków nie zdaje sobie sprawy z tego, czym w istocie była zdrada aliantów w Teheranie i Jałcie. Z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc staliśmy się trądem na obmytym z wojennego kurzu cielsku tzw. „wolnego świata”. Zanim rządowi emigracyjnemu ostatecznie cofnięto uznanie, cenzurowano i zamykano gazety, a zachodni dyplomaci i publicyści bez żenady pisali o polskiej „megalomanii”, która przeszkadza w relacjach z Rosją. Stosunek do naszych żołnierzy na ulicach europejskich miast zmienił się o 180 stopni. A przede wszystkim z zimną krwią wydano na śmierć najwierniejszych sojuszników, przywódców polskiego i jugosłowiańskiego (gen. Draža Mihajlović) podziemia niepodległościowego. W wierszu opublikowanym w maju 1946 r. Stanisław Baliński pisał o poległych bohaterach: „Wierzyli bowiem, że giną/Za wolność swoją i innych./(...) – Grzeszyli/(...) Wieczne rozczarowanie/Racz im dać, Panie...”.
Po tym przełomie „cywilizowany świat” przestał być mitycznym stróżem człowieczeństwa, arbitrem moralności, gwarantem dotrzymywania sojuszy i świadkiem „zbrodni nad zbrodniami”. Niewiele łączy go z duchem prawdy i wolności. Jest zwyrodnialcem, który nigdy otwarcie nie postawił kwestii odpowiedzialności za swoją zdradę. Oczywiście, w epoce zimnej wojny amerykańskie interesy były zbieżne z polską myślą niepodległościową. Istniało też kilku zachodnich prezydentów, którzy potrafili pięknie mówić o Polsce. Ale to akurat umiemy robić sami, romantyczniej i wiarygodniej. Kataklizmem byłoby dla nas wyrzeczenie się wspólnotowego powołania. Musimy jednak pamiętać, że ceną za idealizm jest samotność. Lepiej pozbyć się złudzeń już tu, na Ziemi, i nie wymagać honoru od tych, którzy dawno się go pozbyli. Wieczne rozczarowanie racz nam dać, Panie, żebyśmy nie szukali wybawiciela wśród możnych tego świata. Ty jesteś naszym przyjacielem i zbawcą. Nie mamy innego.