Kończy się epoka pobożnej defensywy, zaczyna się czas świadectw.
Felieton z tygodnika "Gość Niedzielny" nr 12/2013
Duch wionie, kędy chce. Kto się spodziewał, że nowym następcą św. Piotra zostanie mało znany w Europie kardynał z dalekiej Argentyny? Tylko bez ściemniania, proszę, z ręką na sercu... Zabawna była konsternacja większości mediów, dla których konklawe jest biurokratyczną procedurą bez udziału Boga, czymś w rodzaju wyborów przewodniczącego Komisji Europejskiej. Dziennikarze wzorowo odrobili pracę domową, sporządzając listę faworytów, a Duch Święty potraktował ich niepoważnie! Zamiast „sprawnego menedżera”, który „uporządkuje sprawy Kurii Rzymskiej” – przyjaciel ubogich. Zamiast „pragmatycznego dyplomaty”, który rozwiąże „wizerunkowy kryzys” Kościoła, dostosowując go do żądań bojówek homoseksualnych i feministycznych – współczesny apostoł. A w pierwszym orędziu zamiast sprostowania plotek o współpracy z dyktaturą – „twarda mowa” („któż jej słuchać może?”) o potrzebie niesienia krzyża. I to imię, które sobie upodobał: „Franciszek” – wiążące nadzieję na odnowę katolicyzmu z osobistym nawróceniem, życiem w ewangelicznej prostocie i głoszeniem słowa Bożego!
„Potrzeba, aby w czasie konklawe Michał Anioł uświadomił ludziom –/ Nie zapominajcie: Omnia nuda et aperta sunt ante oculis Eius./ Ty, który wszystko przenikasz – wskaż!/ On wskaże...” – pisał Jan Paweł II w „Tryptyku rzymskim”. Nie pomylił się. Dobry Bóg, przed którego oczami wszystkie nasze dzienne (i nocne) sprawy są odsłonięte, po raz kolejny wskazał odpowiedniego człowieka do pełnienia papieskiej misji. Nie jest to, jak twierdzą świeccy komentatorzy, wybór niekorzystny dla Europy. Wręcz przeciwnie. Pontyfikat Franciszka daje nam, Europejczykom, szansę na wyrwanie się z jałowego biadolenia nad upadkiem lokalnej kultury i zaprasza nas w drogę apostolską. Kończy się epoka pobożnej defensywy, zaczyna się czas świadectw. Wybór Franciszka to jednocześnie przypomnienie, że wszyscy – jako chrześcijanie – jesteśmy ludem wybranym. I każdy z nas może świadczyć o cudach, których Jezus Chrystus dokonał w jego życiu. Mnie np. przed trzema laty wyciągnął z dna alkoholizmu. Jeśli uważasz, że dla Ciebie nie zrobił nic, spójrz raz jeszcze na swoją historię. On tam jest, nawet jeśli trudno Go dostrzec w ciemności. I czeka na spotkanie.
Jako wielbiciel polskiego mesjanizmu zawsze miałem trochę dystansu wobec hiszpańskich korzeni mojej formacyjnej wspólnoty. No bo jeśli w objawieniach św. Faustyny Chrystus mówi wyraźnie, że z Polski „wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje”, to po co wtrąca się w to dzieło jakiś Kiko Argüello ze swoimi pieśniami, ikonami i ogólnie estetyką flamenco? Po wyborze Franciszka muszę chyba pozbyć się fochów. Nowy papież tylko pozornie jest bowiem pasterzem egzotycznym. W istocie wiąże główne chrześcijańskie ośrodki świata hiszpańskojęzycznego: żywą religijność Ameryki Łacińskiej z misyjnym zapałem Drogi Neokatechumenalnej, która każdego roku dostarcza Kościołowi nowych prezbiterów, zakonników i wędrownych katechistów. Konsekwencją formacji w niewielkich, braterskich „kuźniach wiary” jest świadczenie o darmowej miłości Boga na ulicach, osiedlach, także w środowiskach z tzw. marginesu społecznego. Podobnie widzi przyszłość Kościoła papież Franciszek. Jeszcze jako kardynał tak mówił o sytuacji w rodzinnej Argentynie: „By ewangelizować, trzeba wyjść poza swój krąg, trzeba iść do ludzi, nie czekać, aż oni przyjdą. U nas trzeba jechać na peryferie. (…) Prawdą jest, że wychodząc na ulice, jak każdemu człowiekowi, kobietom i mężczyznom, i nam może zdarzyć się wypadek. Ale jeśli Kościół zostanie zamknięty w sobie samym, zamknięty w swojej jaźni, zestarzeje się”.
Wygląda na to, że jako Polacy nie mamy monopolu na ewangelizację. W prostowaniu ścieżek Panu wyraźnie wyprzedza nas ostatnio świat hiszpańskojęzyczny, dla którego iskrą z Polski było nauczanie Jana Pawła II. Z tego globalnego ożywienia trzeba się cieszyć. Kiedyś hiszpańscy konkwistadorzy chrystianizowali Amerykę Południową. Teraz ich potomkowie mają szansę zanieść światło Chrystusa z powrotem do starego kraju i przeobrazić europejską kulturę. Przez 500 lat metody ewangelizacji radykalnie się zmieniły, ale poganie, jak dawniej, potrzebują nawrócenia. Cała Europa jest dziś terenem misyjnym.
Mój entuzjazm dla nowego papieża nie oznacza, mimo wszystko, przejścia na pozycje kosmopolityczne. Napisałem kiedyś, że każdy chrześcijanin powinien zdawać egzamin z historii Polski, i również Franciszka ten obowiązek nie ominie. Nasze wspaniałe dzieje nie są bowiem lokalną własnością, ale uniwersalistycznym świadectwem trwałej miłości Chrystusa do człowieka. Ich głoszenie to nie wyraz zbiorowego egocentryzmu, lecz dzielenie się Słowem wcielonym. Dobrze byłoby, gdybyśmy na dobry początek podsunęli Franciszkowi kilka lektur z narodowego kanonu. Najbliższą okazją będą Światowe Dni Młodzieży w Rio de Janeiro. Wprawdzie mnie tam zabraknie, ale mój szesnastoletni syn już siedzi na walizkach. Jak go znam, spakował Biblię i masę herbatników na agapę. Zanim wsiądzie do samolotu, mam zamiar upchnąć mu do bagażu „Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego”, „Anhellego” oraz „Krzyże i miecze”. Ale o tym na razie cicho sza! Niech się chłopak zorientuje na miejscu.