„Wymarsz Uderzenia” był podobno ulubionym utworem siedemnastoletniej „Inki”.
Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 27 lutego 2013
Główną bohaterką tegorocznego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych jest Danuta Siedzikówna. Nie sądzę, żeby ci, którzy zdewastowali jej pomnik w Krakowie, byli wnukami stalinowskich funkcjonariuszy. Incydent wygląda na wulgarną polityczną prowokację, która miała wyprowadzić z równowagi patriotów i podnieść notowania „rozsądnych” nihilistów. Jakiekolwiek były zresztą zamiary wandali, nie powiodły się. Kryształowa postać „Inki”, zamiast zniknąć w cieniu partyjnych przepychanek, znalazła się w centrum zainteresowania. A razem z nią wrócił mit młodości i poświęcenia, ożywiany piękną pieśnią do słów Andrzeja Trzebińskiego.
„Wymarsz Uderzenia” był podobno ulubionym utworem siedemnastoletniej sanitariuszki. We wrześniu 2012 r. można go było usłyszeć podczas uroczystości odsłonięcia pomnika Siedzikówny w krakowskim parku Jordana. Jest w nim mowa o bzach, kłosach i kalinach, ale i o tym, że „Imperium gdy powstanie, to tylko z naszej krwi”. W świetnym skądinąd spektaklu „Inka 1946. Ja jedna zginę” słowo „Imperium” zmieniono na „Polska”, pewnie po to, by maksymalnie uprościć przekaz. A przecież idea imperialna nie jest żadną skamieliną. Obecna zarówno w tradycji piłsudczykowskiej, jak i narodowej („Prosto z Mostu”, „Sztuka i Naród”), wciąż stanowi wyzwanie dla polskich patriotów. Łącząc idealizm z pochwałą siły i czynu, może stać się pomostem między różnymi środowiskami. W wierszu Trzebińskiego chodzi o Imperium Słowiańskie, gdzie granice będą „z miłości, a nie z krwi” – federację narodów środkowoeuropejskich niezależną od Rosji i Niemiec. Ale jakkolwiek zdefiniujemy tę wspólnotę, niezmienne jest powołanie Polski: być ośrodkiem cywilizacji chrześcijańskiej promieniującym na całą Europę.
Za taką Polskę ginęli Żołnierze Wyklęci. Z perspektywy lat widać wyraźnie, jak wiele uczynił Instytut Pamięci Narodowej – i osobiście Janusz Kurtyka – dla odrodzenia ich mitu. Większość Polaków już wie, dlaczego niezłomni z AK i NSZ nie złożyli broni po 1945 r., i jest skłonna uznać ich racje. Taką samą pracę trzeba teraz wykonać z tradycją londyńskiej i nowojorskiej emigracji niepodległościowej. Stworzyć analogiczny system edukacyjny i ustanowić Narodowe Święto Pielgrzymstwa Polskiego. Dopiero te dwie tradycje łącznie ukażą nam wielkość i aktualność polskiej misji: przywrócić ducha prawdy i wolności w międzynarodowej polityce. Cel przejmująco wyrażony przez Kazimierza Wierzyńskiego w wierszu „Via Appia”: „Duchy, na których budował się świat,/ Wieki, z których to wszystko w siebie wchłonął,/ Usłyszcie nasze wojenne trąby:/ To naprawdę wolność,/ To naprawdę honor!/ Przeciw nam/ Tylko tanki i bomby”.
Współcześni Polacy potrafią budować, ale boją się burzyć. Dlatego na jednej ziemi sąsiadują ze sobą pomniki „Łupaszki” czy „Ognia” i monumenty na cześć „wyzwolicieli” czy przyjaźni polsko-sowieckiej. Choć istnieje zasadnicza sprzeczność między zapisanymi w nich wizjami dziejów, nad Wisłą dominuje przekonanie, że sowieckie pomniki nikomu już nie szkodzą. Niech sobie stoją, choćby jako pamiątki peerelowskiej architektury. Doprawdy? „Chwała bohaterom Armii Radzieckiej, towarzyszom broni, którzy oddali swe życie za wolność i niepodległość narodu polskiego” – głosi napis na warszawskim pomniku Braterstwa Broni. Dopóki godzimy się na takie absurdy, status PRL będzie fałszowany, co ma ogromny wpływ na nasze dzisiejsze wybory i hierarchie wartości. Pora wreszcie się zdecydować na jedną wersję narodowej historii. Jeśli – w zgodzie z polskim duchem – uznamy za bohaterów Żołnierzy Wyklętych, powinniśmy wyprowadzić z tego faktu konsekwencje. Łącznie ze zburzeniem wszystkich pomników poświęconych Sowietom i ich polskojęzycznym pomagierom. Gorąco popieram akcję Stowarzyszenia KoLiber „Goń z pomnika bolszewika”. Podoba mi się również propagowany w internecie pomysł, by haniebną bryłę „czterech śpiących” zastąpić pomnikiem „Inki”. Ale wiem, że nie możemy zatrzymać się w połowie drogi. Trudno myśleć o chrześcijańskim imperium, gdy w centrum Warszawy stoi monstrualny obelisk im. Józefa Stalina.