- Nawet gdyby się okazało, że Rosjanie z zimną krwią zrealizowali zamach na polską elitę, znaleźliby się w Polsce ludzie, którzy zrzuciliby winę na Lecha Kaczyńskiego. No bo po co prowokował Putina?
Z poetą i felietonistą WOJCIECHEM WENCLEM, autorem zbioru wierszy „De profundis” oddającego hołd poległym w Katyniu, na Wołyniu, w Powstaniu Warszawskim, w kazamatach UB i na podsmoleńskim lotnisku, rozmawia Aleksander Kłos.
"Tygodnik Solidarność" 12 kwietnia 2013
- Czy odczuwa Pan, że po trzech latach od katastrofy pod Smoleńskiem jesteśmy bliżsi poznania prawdy o jej przyczynach?
- Trafne sformułowanie: „odczuwa”. Wciąż jesteśmy skazani na odczuwanie, bo państwo
polskie nie jest w stanie zweryfikować hipotez. To, co próbowano nam
przedstawić jako fakty: pancerna brzoza, naciski gen. Błasika itd., runęło
jak domek z kart. Przyczyniły się do tego prace zespołu Antoniego Macierewicza,
niezależnych naukowców, dziennikarzy śledczych. Coraz więcej ludzi ma
świadomość, że na pokładzie Tu-154M zdarzyło się coś niezwykłego, co
uniemożliwiło pilotom odejście na drugi krąg. Bardzo prawdopodobna jest teoria
podwójnego wybuchu. Jednak bez dostępu do materiału dowodowego,
przetrzymywanego lub niszczonego przez Rosjan, szczegółowe określenie przebiegu
zdarzeń jest niezwykle trudne. Ponadto ustalenia niezależnych ekspertów nie
mają mocy prawnej. Myślę, że przy obecnym układzie politycznym oficjalne
wyjaśnienie przyczyn katastrofy jest niemożliwe, a wyciągnięcie konsekwencji
wobec winnych to już czyste science fiction. Instytucje państwa polskiego nie
są tym zainteresowane.
- Czy polskie społeczeństwo byłoby gotowe przyjąć prawdę o tym, co wydarzyło się pod
Smoleńskiem, jeśli w jednoznaczny sposób wskazywano by na winę Rosjan, a także
np. mataczenie przedstawicieli polskich władz? Jak mocny w Polsce jest lęk
przed Kremlem?
- Problemem polskiego społeczeństwa jest zagłada
niepodległościowych elit. Przedwojenna inteligencja, która wyznaczała wzorce
zachowań, została w ogromnym stopniu unicestwiona w Katyniu, gułagach,
powojennych ubeckich więzieniach. Część przeżyła na emigracji, ale nie
doczekała się kontynuatorów. Naród poddany peerelowskiej indoktrynacji zachował
instynkt samozachowawczy, ale utracił idealizm, wiarę w sens realizacji wielkich
wyzwań. Wyjątkowy w tym kontekście zryw „Solidarności” został zneutralizowany
przy Okrągłym Stole. Stąd po 1989 r. społeczeństwo polskie stało się łatwym
łupem demonów konsumpcjonizmu, popkultury, infantylnych mód i ideologii. Rozwinęła
się nowa, świecka religia, oparta na kulcie dorabiania się, żarcia, luzu i
świętego spokoju. Daje ona swoim wyznawcom poczucie brutalnej siły i
nieuzasadnionej wyższości nad ocalałymi przedstawicielami tradycyjnej
inteligencji. Ta ostatnia zareagowała na Smoleńsk prawidłowo: głęboką żałobą,
bezkompromisowym dążeniem do ustalenia prawdy i troską o stan państwa. Dziś
można ją spotkać na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, w klubach „Gazety
Polskiej”, strukturach odrodzonej Civitas Christiana i innych stowarzyszeniach
patriotycznych czy kulturalnych. Jednak nie ma już żadnej więzi między tą
inteligencją a ogółem społeczeństwa. Wyznawcy nowej świeckiej religii traktują
nas jak przybyszów z kosmosu, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy, że
wykluczają tradycyjny rdzeń polskości, a razem z nim instynkt
niepodległościowy, który jest gwarancją naszego bytu narodowego. Żeby Polska
istniała, musi przynajmniej dążyć do prawdziwej wolości i strzec prawdy
historycznej. Tymczasem ogół społeczeństwa chce się rozmyć w jakiejś
wyobrażonej, dziecięcej wizji wszechświatowego kompromisu i dobrobytu. Myślę,
że nawet jeśli Polacy w swojej masie przyjęliby do wiadomości straszną prawdę o
Smoleńsku, to odrzuciliby jej konsekwencje. Rozliczanie winnych, mówiliby,
prowadzi tylko do waśni i niepokojów. Trzeba wybaczyć i zrozumieć.
- Dlaczego polskie społeczeństwo nie reaguje
oburzeniem na kolejne rosyjskie prowokacje? Przecież nawet najbardziej
zagorzali zwolennicy PO nie potrafią zrozumieć problemów ze zwrotem wraku,
publikacji drastycznych zdjęć, pomieszania próbek, zamienienia ciał itd.
- Nawet gdyby się okazało, że Rosjanie z zimną krwią
zrealizowali zamach na polską elitę, znaleźliby się w Polsce ludzie, którzy
zrzuciliby winę na Lecha Kaczyńskiego. No bo po co prowokował Putina? Rzucał
się, więc dostał za swoje. Strach przed Kremlem jest tak duży, że dawno już
przestał być maskowany. Społeczeństwo zachowuje się jak ofiara powtarzającego
się gwałtu, która z czasem przywiązuje się do sprawcy. Kryminolodzy znają
przypadki kobiet, które po uwolnieniu z jakiejś ciemnej piwnicy bronią
gwałciciela. Mówią, że on po prostu tak musiał, że czasem dawał prezenty albo
pozwalał odpocząć. Od ponad półwiecza nie mamy doświadczenia ostrego
przeciwstawienia się interesom Rosji. Do dziś szczycimy się jakimiś sportowymi
anegdotami w rodzaju gestu Kozakiewicza w Moskwie. A przecież to logika
niewolnika: pokazać język panu. Rozsądna, ale stanowcza, niepodległa polityka
zagraniczna, prowadzona przez braci Kaczyńskich, trwała zbyt krótko i nie miała
szerszego poparcia, by zmienić wytworzone przez lata przyzwyczajenia. Polskie
społeczeństwo nie reaguje z oburzeniem na prowokacje Rosjan, bo w gruncie
rzeczy bardziej od Kremla, który uznaje za siłę wyższą, nienawidzi siebie, a
ściślej tej swojej cząstki, która wzywa do podjęcia wielkich wyzwań w Europie.
Niektórzy Polacy boją się własnej wielkości. Dlatego pozwalają się upokarzać.
Czy da się do nich dotrzeć? Mówiąc szczerze, nie wiem. Robimy wszystko, co
można, ale efekt prawdopodobnie będzie widoczny dopiero w kolejnych
pokoleniach.
- W ciągu tych trzech lat wykrystalizował się mocny podział na tych, którzy bronią rosyjskiej wersji
wydarzeń i tych, którzy uważają, że jest ona kłamliwa. Żadne argumenty nie
trafiają do zwolenników pancernej brzozy. Jak
w tym kontekście oceniać polskie umiłowanie wolności, potrzebę suwerenności, narodową
dumę – to już nie dotyczy współczesnych Polaków?
- Dotyczy i uważam, że po Smoleńsku ujawniło się z ogromną
siłą. Zostawmy już tę masę niewolników, bo i tak nie mamy do nich dostępu.
Zresztą, kto wie, co tam sobie kombinują w głowach. Może powoli dojrzewają do
jakiejś wolnej myśli. Ostry podział jest świadectwem kryzysu społeczeństwa, ale
ma też dobre strony. Pozwala zintegrować środowiska patriotyczne i jasno
sprecyzować ich system wartości, wyznaczyć cele, podjąć pracę u podstaw czy –
jak to dziś nazywamy – w drugim obiegu. Ważne, że tradycyjna polska
inteligencja zdała egzamin z polskości. Do tej inteligencji zaliczam również
ludzi bez studiów, zdolnych do myślenia według wartości. Prawdziwą „Panią
Cogito” z wiersza Herberta była suwnicowa ze stoczni, Anna Walentynowicz. Na
Krakowskim Przedmieściu spotykam wielu jej wychowanków.
- Obserwujemy
radykalne próby wprowadzenia rewolucji moralnej i
światopoglądowej w naszym kraju. Jesteśmy świadkami festiwalu wulgarnych ataków
na Kościół katolicki i na wszystko, co w jakikolwiek sposób związane jest z
tradycją i konserwatywnymi wartościami. Czy polskie społeczeństwo będzie temu
ulegać?
- To ogólnoświatowy trend, w którym człowiek wierzący bardzo
wyraźnie dostrzega logikę szatana. Myślę, że żyjemy w czasach ostatecznych i
takie ataki będą się nasilać. Trzeba być przygotowanym na prześladowania.
Jednak są to również czasy świadectw bezgranicznej wolności i nadziei. Polskie
społeczeństwo niewątpliwie będzie ulegać złu, jednak wierzę, że znajdzie się w
nim wielu świadków Chrystusa, także tych, którzy rozpoznają jego obecność w
narodowej historii. Nie odnosi się to wyłącznie do ludzi – mówiąc nieco
autoironicznie – „prawych i sprawiedliwych”. Najpiękniejsze będą dla mnie
nawrócenia tych, którzy dotąd wyznawali kult świętego spokoju. Ilu nas będzie i
czy chrześcijański duch znajdzie szerszy wyraz w polskiej kulturze i polityce –
to wie tylko Bóg. Jednak nawet jeśli jesteśmy skazani na pożarcie, warto
podjąć ten wysiłek. To trochę jak wyprawa na szczyty ośmiotysięczników,
związana z poważnym ryzykiem, ale fascynująca.
- Z drugiej strony jesteśmy świadkami wychodzenia
z cienia Żołnierzy Wyklętych, prób odkrywania prawdy o komunistycznych
zbrodniach, organizowania wielu lokalnych festiwali, spotkań i imprez
historycznych. Badania wskazują, że odsetek młodzieży, dla której ważne są
narodowe wartości nie jest wcale tak niski, jak by się wydawało.
- To radosna wiadomość, ale nie trzeba jej przeceniać.
Pamiętam już kilka takich „konserwatywnych rewolucji”, choćby tę wieszczoną
przez środowisko skupione wokół Wiesława Walendziaka. Praca u podstaw powinna
być naszym codziennym zajęciem, jednak przestrzegałbym przed oczekiwaniem na
natychmiastowe efekty. Nie da się zaprogramować kultury z dnia na dzień. Trzeba
spokojnie robić swoje, pracować nad świadomością młodzieży, ale i nad własną
formacją patriotyczną, kulturalną, duchową. Niedawno wydałem tom „Oda do
śliwowicy i inne wiersze z lat 1992-2012”. Gdy go układałem, uświadomiłem
sobie, jak głęboko wszystkie te wymiary są ze sobą zrośnięte. Debiutowałem
uładzonymi wierszami, nawiązującymi do dawnej sztuki i muzyki. Przez wiele lat
wspólnotowość była obecna w mojej poezji wyłącznie na poziomie Kościoła,
dopiero w ostatnich latach ten szkielet zaczął obrastać ciałem polskiej
historii. Bez przebycia tej długiej drogi mój patriotyzm byłby strasznie
płytki. Oczywiście, chciałbym, żeby Polska odrodziła się w wymiarze politycznym
za mojego życia albo żeby doświadczyły tego moje dzieci. Ale nawet jeśli to się
nie uda, nie powinniśmy się załamywać. Być wolnym Polakiem, chrześcijaninem,
czuć jedność z przeszłymi pokoleniami i braćmi śpiewającymi „Boże coś Polskę”
na Krakowskim Przedmieściu, modlić się i czytać „Pana Tadeusza”, walczyć o
prawdę i wolność, nie tracić nadziei – to wystarczy, by być wartościowym
członkiem wspólnoty i – po prostu – spełnionym człowiekiem.