piątek, 12 kwietnia 2013

Mamy swój Katyń

Do politycznej czystki postmodernizm nie wystarczył. Trzeba było raz jeszcze fizycznie wyeliminować polską elitę, by z życia publicznego znikła metafizyka obecności: zakorzenienie idei i czynów w prawdzie, sumieniu, rzeczywistości.

Felieton z cyklu "Listy z podziemia", "Gazeta Polska" 10 kwietnia 2013

Trzy lata to kawał czasu. Okres, który weryfikuje głębię wspólnotowego doświadczenia. Nikt nie wzywa nas już do zakończenia żałoby. Nawet ci, którzy patrzą na nas z pogardą, zdają sobie sprawę, że manifestacje na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie nie są efektem słomianego zapału. Pamięć o Smoleńsku stała się dla nas tym, czym dla pokolenia wojennego była pamięć o Katyniu. Trwałym punktem odniesienia dla świadomości niepodległościowej, symbolem walki o prawdę i oskarżeniem politycznych iluzjonistów.

Gdy w 1947 r. Józef Mackiewicz opublikował w tygodniku „Lwów i Wilno” artykuł „Dymy nad Katyniem”, w którym postawił tezę, że potwornego mordu na polskich oficerach mogli dokonać tylko bolszewicy, redakcja londyńskich „Wiadomości” zamieściła komentarz: „Wiedzieliśmy o tym od dawna, wie o tym cały świat, wiedzieli sędziowie z procesu norymberskiego, wiedzą sztaby i kancelarie dyplomatyczne, wiedzą dziennikarze i publicyści. To, że milczą – jest miarą ich upodlenia”.

Milczenie jest miarą upodlenia także w sprawie Smoleńska. Dlatego tak ważne są świadectwa tych, którzy starają się zdzierać z tajemnicy 10 kwietnia 2010 r. płachty czerwonej farby. Przez trzy lata pojawiło się wiele takich świadectw: filmy i teksty dziennikarzy śledczych, artykuły niezależnych naukowców, raporty zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza. Ten stale poszerzający się zbiór materiałów przypomina klasyczną, zredagowaną w Londynie pracę „Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów”, która od 1948 r. miała kilkanaście wydań.

Równie ważne są świadectwa twórców, które najlepiej podsumowuje autokomentarz Aleksandra Rybczyńskiego do wydanego w Kanadzie tomu wierszy „Pozostało nam krzyczeć”: „Katastrofa smoleńska zmieniła Polskę. Zmieniła także część środowiska artystycznego. Niektórzy poeci, zajmujący się dotychczas liryczną analizą indywidualnego losu, odrzucili antyromantyczną pozę salonu, wszechobecną ironię i obowiązujący relatywizm, zadając pytania o prawdziwe oblicze polskiej niepodległości. Dramatycznym głosem zaczęli wołać o prawdę”.

Z perspektywy trzech lat widać wyraźnie, że tragedia smoleńska była częścią szerszego programu. Świadczy o tym niespotykana dotąd agresja, z jaką po 10 kwietnia 2010 r. zaatakowano środowiska patriotyczne i Kościół katolicki, próbując dokończyć postmodernistyczną rewolucję. Obawiam się, że cel jest jasno sprecyzowany: Finis Poloniae. Do politycznej czystki postmodernizm nie wystarczył. Trzeba było raz jeszcze fizycznie wyeliminować polską elitę, by z życia publicznego znikła metafizyka obecności: zakorzenienie idei i czynów w prawdzie, sumieniu, rzeczywistości. Teraz sprawcy zbrodni wzięli się za kulturę. Nie przewidzieli tylko, że wiara poległych (w Boga, w Polskę, w sens zbiorowej pamięci) z podwójną mocą odrodzi się właśnie w kulturze. Smoleńsk to nasz Katyń, to nasz punkt oparcia. To krzyż Chrystusa, z którego boku wypływa strumień życia.