Chrystus zginął w Smoleńsku razem z 96 pielgrzymami do Katynia. Ale – jako jedyny – prawdziwie zmartwychwstał.
Niezwykłe doświadczenie
przygotował dla mnie w tym roku dobry Bóg. Wielki Tydzień zakończył się całonocnym
czuwaniem i radością ze zmartwychwstania Chrystusa. A już w Poniedziałek
Wielkanocny znalazłem się z żoną w Betlejem. Pierwsza w życiu pielgrzymka do
Ziemi Świętej była dla nas wyprawą w głąb czterech ewangelii i Dziejów
Apostolskich: Nazaret i Jerozolima, Góra Tabor i Góra Błogosławieństw,
Genezaret i Kafarnaum, odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych w Jordanie i
małżeńskich w Kanie Galilejskiej. Wreszcie Wieczernik, Getsemani, Via Dolorosa
i Golgota.
W każdym z tych świętych miejsc modliłem
się, w duszy lub na głos, by Chrystus był obecny wśród Polaków 10 kwietnia na
Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. W trakcie eucharystii w Bazylice Grobu
Świętego usłyszałem: „Po swojej męce Jezus dał apostołom wiele dowodów, że
żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym. A
podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać
obietnicy Ojca. Mówił: – Słyszeliście o niej ode Mnie: Jan chrzcił wodą, ale wy
wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym. Zapytywali Go zebrani: – Panie,
czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela? Odpowiedział im: – Nie wasza to
rzecz znać czas i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch
Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w
Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi”.
Przytaczam dłuższy fragment, bo są
w nim odpowiedzi na wszystkie nasze niepokoje, sycone polityczną gorączką. Tak,
Chrystus zginął w Smoleńsku razem z 96 pielgrzymami do Katynia. Ale – jako
jedyny – prawdziwie zmartwychwstał. Nie opuszcza nas, gdy gromadzimy się na
gruzach państwa, zatroskani o jego przyszłość. Przede wszystkim powołuje nas
jednak do świadczenia o Bożej miłości. I daje gwarancję, że sił nam nie
zabraknie.
Gdybym znalazł się w sytuacji przymusowego
emigranta, zamieszkałbym z rodziną w Jerozolimie, żeby chodzić ścieżkami Pana.
Ale przecież mam już swoją Jerozolimę. Nazajutrz po powrocie z Ziemi Świętej pojechałem
do Warszawy na obchody trzeciej rocznicy smoleńskiej tragedii. Aleje Jerozolimskie,
później kościół św. Krzyża, Via Dolorosa znaczona kolejnymi miejscami pamięci o
polskich męczennikach. Tysiące skupionych pielgrzymów. Tu i ówdzie grupki
gapiów przypominających muzułmańskich sklepikarzy. Świecki polityk mówiący
otwarcie, że „korzeniem Rzeczypospolitej jest Chrystus”. Psalm wyśpiewywany w
archikatedrze: „Gdybym zapomniał ciebie ojczyzno moja, moje święte Jeruzalem,
niech uschnie moja prawica”. Ewangeliczne czytanie o spotkaniu Mistrza z
apostołami, które zaledwie dwa dni wcześniej wstrząsnęło mną w... Emaus. Ślady
żywego Boga odnajdywane na rodzinnej ziemi.
Będzie odbudowana Jerozolima. Jej
światło promieniować będzie na wszystkie krańce ziemi. Szczęśliwi ludzie,
którzy się smucą plagami twymi, Polsko, ponieważ w tobie cieszyć się będą i
oglądać wszelką radość twoją na wieki!